Zaczyna się!
Nie pamiętam dokładnie pierwszego seansu, był to niesamowity szok, mój najpiękniejszy sen. Połknęłam bakcyla, no i zaczęło się. Ośmiokrotne, choć wydaje się to mało, obejrzenie „Gwiezdnych wojen” dało mi pewne pojęcie o filmie i jego twórcy. (…) Brak mi słów, by opisać wrażenia. Siedząc przed ogromnym kolorowym ekranem kina, po raz pierwszy w życiu zobaczyłam film, w którym zafascynowało mnie dosłownie wszystko. Zostałam upojona muzyką, chciwie wchłaniałam język angielski i swoisty język odległej galaktyki. Zachwyciłam się aktorami, techniką, kolorystyką, wyglądem wszystkiego co stało i ruszało się.(…) Ludzie niczym zahipnotyzowani idą do kina. Chciwie wchłaniają obraz swoich marzeń. Przenoszą się w niecodzienny świat. Odpoczywają, odrywają się od zmartwień. (…)
Gwiezdne wojny, jak powiedział Mark Hamill, to prostota, która nie ma nic wspólnego z prostactwem. (…) Film tchnie rzeczywistością; w chwili, gdy go oglądamy, wierzymy i chcemy, by to istniało. (…) Ja osobiście zachwycam się pogodą filmu. Nie ma w nim średniowiecznego chłodu, smoków, czarownic, złych lub dobrych Merlinów, biednych chat i lodowych pałaców. Tutaj jest tajemnicza siła, również konflikt dobra i zła, lecz mimo wszystko tchnący jakimś ciepłem i nadzieją. (…) Być może każdej z trzech części można coś zarzucić, ale ja twierdzę, że wszystkie zlewając się w jedno – tworzą najpiękniejszą bajkę XX wieku.
Cytowane słowa znakomicie odzwierciedlają stosunek całej rzeszy odbiorców do ich ulubionego dzieła. Zapewne nie wszystkich, ale z pewnością wielu – przede wszystkim tych młodszych, dla których Gwiezdne wojny stanowiły pierwszy kontakt ze wspaniałym światem kina przygodowego spod znaku fantastyki.
1. Plakat autorstwa Jakub Erola. 2. Zdjęcie gabloty sprzed kina Słońce w Brzegu wykonane przez fanów w czasach PRL-u.
W szarych realiach PRL-u obcowanie z kolorową, przedstawioną na panoramicznym ekranie rzeczywistością pełnego fantazji dzieła Georga Lucasa stanowić musiało doznanie iście metafizyczne, dawało wrażenie zetknięcia z tajemnicą i równocześnie jakiegoś rodzaju prawdą, miało w sobie coś z rytualnej inicjacji, pozwalało rozpoznać zakodowany w podświadomości archetyp, uczestniczyć w opowieści, która zdawała się mitem. Film zadziwiał i budził emocje. Kontakt z tym niezwykłym produktem kultury popularnej, istniejącym przecież głównie po to, by przynieść zysk producentowi, paradoksalnie owocował autentycznym przebudzeniem marzeń i wolą działania, taką między innymi, jak zaprezentowana powyżej chęć podzielenia się wrażeniami za pomocą artykułu. Artykuł ten, w odpowiedzi na ogłoszony przez redakcję w 1984 roku konkurs, wysłała do czasopisma „Świat Młodych” piętnastoletnia wówczas uczennica Magdalena Orłowska1.
Data publikacji jest znacząca, bowiem w PRL-u to właśnie wtedy, krótko po premierze Imperium kontratakuje, fala zainteresowania sagą objawiła się najsilniej. Początki zjawiska w naszym kraju, przynajmniej w porównaniu do tego, co od 1977 roku działo się w USA i na zachodzie Europy, były raczej skromne.
Polska premiera Gwiezdnych wojen miała miejsce w kwietniu 1979 roku2. Program kin w „Ekspresie Poznańskim” zapowiadał pierwszy seans na piątek 30 marca, a w „Głosie Wielkopolskim” dopiero na sobotę 1 kwietnia. Film rozpowszechniano w 58 kopiach, w ciągu pełnego roku od premiery odbyły się 20.329 seanse w całym kraju, a w zestawieniu frekwencji po roku wyświetlania obraz zajął drugą lokatę z wynikiem 3 086 323 widzów3. Na pierwszym miejscu w tym roku uplasowały się Szczęki 2, z niewiele wyższym wynikiem 3 219 623 widzów. Wprowadzone do kin w marcu 1983 Imperium kontratakuje (ilość widzów po roku wyświetlania 3 579 467) również przegrało z jednym filmem, a mianowicie z Walką o ogień (3 830 168)4, natomiast debiutujący w Polsce w 1985 roku Powrót Jedi uplasował się w tej samej kategorii na miejscu trzecim z wynikiem 4 059 904 widzów, kompletnie zdystansowany przez Klasztor Shaolin (10 671 294 widzów) oraz nieco mniej boleśnie pobity przez Indianę Jonesa (5 419 176)5.
Analiza ówczesnego programu poznańskich kin wskazuje, że w owych czasach do danego miasta trafiała tylko jedna kopia, która „krążyła” po wszystkich kinach, w niektórych pojawiając się niekiedy tylko na jeden dzień, by powrócić tam na przykład po tygodniu. Stan kopii, które odnalazłem, wskazuje, że taśmy te były bardzo mocno eksploatowane, zwłaszcza, że licencja na ich wykorzystanie opiewała na kilka lat (np. Powrót Jedi – 1985-19896) i sporo z nich funkcjonowało w kinowym obiegu praktycznie do upadku PRL-u, także dzięki temu, że zdarzały się przypadki „ratowania” taśm, które zgodnie z umową licencyjną powinny być komisyjnie zniszczone.
Statystyki z roku 1989 pokazują, że ostateczna liczba widzów do końca 1988 wyniosła w przypadku Gwiezdnych wojen (Nowa Nadzieja) 5 494 919 osób, dając im w rankingu – według kryterium od dnia premiery do końca 1988 r. – 61. miejsce, zaraz za Powrotem Jedi (Ep. VI) (premiera: luty 1985; 5 669 245 widzów; 60. miejsce) oraz za cieszącym się największa popularnością w cyklu Imperium kontratakuje (premiera: marzec 1983; 5 856 222 widzów; 52. miejsce).
Gwiezdna trylogia nie była więc sukcesem numer jeden w polskich kinach i każda z jej części została znacząco wyprzedzona przez sporo innych filmów, jak na przykład Wejście Smoka z Brucem Lee (premiera: czerwiec 1982; 17 265 500 widzów; 6. miejsce), który to film, spośród wszystkich zachodnich popkulturowych produkcji, zawędrował w Polsce najwyżej w rankingu frekwencji, pokonały go bowiem jedynie cztery polskie obrazy: Krzyżacy (premiera: wrzesień 1960; 32 315 695 widzów; 1. miejsce), W pustyni i w puszczy (premiera: październik 1973; 30 989 874 widzów; 2. miejsce), Potop (premiera: wrzesień 1974; 27 615 921 widzów; 3. miejsce) oraz Noce i dnie (premiera: wrzesień 1975; 22 350 078 widzów; 5. miejsce), a także enrdowskoowsko-jugoslowiański Winnetou (premiera: sierpień 1966; 23 010 125 widzów; 4. miejsce).
Wyżej niż Gwiezdne wojny zawędrowały na frekwencyjnej liście także niektóre inne filmy spod znaku nowej przygody, jak chociażby Indiana Jones (premiera: grudzień 1985; 6 908 637 widzów; 45. miejsce) i Poszukiwacze zaginionej arki (premiera: styczeń 1984; 8 890 922 widzów; 19. miejsce), czy też dramat: Ojciec chrzestny (premiera: marzec 1974; 7 731 490 widzów; 32. miejsce), a nawet kreskówka Wielka podróż Bolka i Lolka (premiera: wrzesień 1977; 8 442 005; widzów, 23. miejsce)7.
Skoro już jesteśmy przy statystykach, to dla dopełnienia obrazu ówczesnej sytuacji warto przypomnieć, że w roku polskiej premiery Gwiezdnych wojen mieliśmy w kraju 2303 kina, co dawało łącznie 515 200 miejsc na widowni w całej Polsce Ludowej8.
Dziesiątego lipca 1983, przy okazji pożegnania Gwiezdnych wojen (Epizodu IV), które schodziły wówczas z ekranów kin, Zygmunt Marcińczak zastanawiał się na łamach czasopisma „Ekran”, dlaczego film ten nie odniósł w Polsce spodziewanego przez dystrybutora sukcesu? Odpowiedzialność zrzucił na karb różnic kulturowych i nieznajomości specyficznego kodu zachodniej popkultury9. Nie jest ważne czy miał w tej kwestii rację czy też nie, istotny jest fakt, że frekwencja rozczarowała.
Dostęp do informacji o tym, że Gwiezdne wojny trafiają na ekrany, nie był ani gorszy ani lepszy niż miało to miejsce w przypadku innych filmów, więc raczej nie w braku reklamy należy doszukiwać się przyczyn przewagi kina kopanego i niemych troglodytów. Wydaje się, że za sprawą sukcesu, jaki opowieść odniosła w USA i na zachodzie Europy, mówiono o niej nieco więcej niż o innych zachodnich produkcjach. Uwagę zwraca jednak ton, w jakim to czyniono, trudno bowiem pośród ukazujących się już od 1977 krótkich notek o filmie Lucasa, czy też późniejszych nieco artykułów, znaleźć takie, które wolne by były od ironii, lekkiej choćby kpiny czy przynajmniej dystansu wynikającego z sygnalizowanego raz dyskretnie, a raz nie, przekonania, że oto mamy do czynienia z kinem niższej próby, którego sukces nie wynika z zawartych w dziele wartości artystycznych, ale ma podłoże wyłącznie psychologiczne i bierze się przede wszystkim z rozmaitych właściwości umysłu widza o niewyszukanym guście, lub też takiego, którego do odbioru podobnych, niewymagających głębszej refleksji treści przygotowało wcześniejsze pranie umysłu przez produkty kultury popularnej w wydaniu zachodnim, czyli – w domyśle – gorszej niż ta masowa zasadzona w społeczeństwie socjalistycznym. Trzeba jednak przyznać, że sytuacja ta w miarę upływu czasu ulegała stopniowo zmianie, a sposób postrzegania fabuły przez kształtujących masowe gusta krytyków w pewnym momencie wymknął się schematom, lecz nowe interpretacje podążyły niekiedy w zgoła niespodziewanych kierunkach – tak jak wtedy chociażby, gdy Wacław Sadkowski doszukał się w Imperium kontratakuje kompleksu chłopców odnajdujących w postaci żabopodobnych kosmitów, większych i silniejszych krewniaków tych żab, które chłopcy zwykli nadmuchiwać i nadziewać na patyki10, co podczas seansu filmowego budzić miało lęk przed odwetem za popełniane na płazach zbrodnie dzieciństwa11.
Pierwszy dłuższy artykuł na temat Gwiezdnych wojen opublikowano już dwa lata przed polską premierą filmu, a napisał go Andrzej Kołodyński, który, recenzując obraz12, zwrócił uwagę czytelnika na podobieństwo dzieła Lucasa do komiksu, ale nie tego znanego mu w postaci zwykłych komiksowych plansz, lecz zmonumentalizowanej, jak płótna Roya Lichtensteina, wersji. Za warte wzmianki uznał też gigantyczne koszty realizacji filmu i wielkość ekranu na którym podobne produkcje należy oglądać, a także natężenie ogłuszającego, stereofonicznego dźwięku. Wspomniał też o wielkim sztabie ludzi pracujących przy produkcji, oraz o gigantycznych zyskach wytwórni. Zauważył przy tym, że film jest wezwaniem do udziału w przygodzie, przywołującej nastrajający nostalgicznie świat starych kinowych seriali spod znaku fantastyki oraz wskazał na skojarzenia z westernem, zwrócił uwagę na motyw Mocy i atrakcyjne zdjęcia trickowe, a na koniec stwierdził, że Gwiezdne wojny odbierze najlepiej ten, kto zgadza się z beztroska maksymą amerykańską: dorośli – to tylko starzejące się dzieci13. Nie zapomniał też poinformować, że krytyka europejska docenia sprawność, z jaką Lucas połączył w harmonijną całość wszystko, co typowe dla gatunku science fiction14.
W ten sposób mniej lub bardziej świadomie wyznaczył obowiązujące w PRL-u standardy recenzowania Gwiezdnych wojen, wrzucając w obszar przestrzeni medialnej podstawowe kalki, którymi przez długie lata posługiwali się później mniej lotni krytycy.
Publiczność kinowa tymczasem otrzymała szansę zetknięcia się z filmową zapowiedzią Gwiezdnych wojen rok i dwa tygodnie przed ich polską premierą. Zapowiedź ta przybrała formę krótkiego, półtoraminutowego felietonu, zawartego w kronice filmowej nr 15/78, którą wyświetlano przed seansami filmowymi począwszy od czternastego marca 1978 roku15. W tym nagranym na czarno białej taśmie materiale, pokazano zmontowane na podobieństwo zwiastuna filmowego urywki filmu, poprzedzone zabawnymi fragmentami jakiegoś bliżej nieokreślonego pokazu futurystycznej mody, podczas którego jedna z modelek prezentowała odsłonięte do połowy pośladki i wykonywała w pewnym momencie sprawny obrót. Sytuacja ta zainspirowała autora komentarza do zagajenia, które zapewne uchodzić miało za niezwykle dowcipne. Cały tekst wypowiedzi lektora brzmiał: A to już moda kosmiczna, inspirowana głośnym filmem Wojna gwiazd, moda na medal, który ma oczywiście i odwrotną stronę. Zanim filmowy bestseller Wojna gwiazd trafi na nasze ekrany, prezentujemy co ciekawsze fragmenty16. Czy pokazane fragmenty należały do najciekawszych pozostaje kwestią dyskusyjną, ale sposób w jaki je udźwiękowiono jest na pewno kuriozalny! Z oryginalnego materiału pozostała jedynie muzyka i dźwięki laserowych wystrzałów, prawdopodobnie też porykiwanie Chewbaccy oraz popiskiwanie Artoo Detoo. Natomiast księżniczka i Han Solo emitują ustami raczej obco brzmiące dźwięki – Leia z niewiadomych przyczyn wypowiada nie należącym do Carie Fisher głosem słowo „Suzi”, a Han Solo krzyczy „juchuuu” z mało amerykańskim akcentem. Czy była to zabawa w dubbing? Na to wygląda, ale jakie motywy kierowały osobą, która podjęła decyzję o takim, a nie innym sposobie podłożenia dźwięku, trudno ustalić.
4. Trybuna Robotnicza krótko i zwięźle zdefiniowała z czym mamy do czynienia.
Szesnastego kwietnia 1979 roku, dwa tygodnie po premierze w kilku innych miastach, zainaugurowano wyświetlanie Gwiezdnych wojen w katowickim Spodku. Sala, w której odbywały się seanse mogła pomieścić cztery i pół tysiąca osób, a jak opowiadają świadkowie, podczas pierwszego pokazu pękała w szwach17. Według Zbigniewa Bielawskiego, pracownika hali, aby seanse były opłacalne trzeba było sprzedać każdorazowo minimum trzy tysiące biletów18. Oto kwintesencja masowości kultury!
Wielkość ekranu, na którym wyświetlano tam filmy oszołamiała w równym stopniu co pojemność sali, miał on wymiary: 29 na 15 metrów19, co w owych czasach stanowiło ewenement na europejską skalę. Dziesiątego kwietnia o seansie informowano w „Trybunie Robotniczej”, która – jak głosił stosowny podtytuł – była dziennikiem Polskiej Zjednoczonej partii Robotniczej, a zatem prezentowała oficjalne stanowisko władz. W artykule znalazła się następująca opinia, na temat filmu: „Gwiezdne” wojny – to przecież typowa “zabawa”, fantazja dla dorosłych, a właściwie dla… dwunastolatka. Prostota – by nie powiedzieć prostactwo zawartych w filmie idei, łatwy optymizm, tajemniczość połączona z przygodową fabułą oraz wykorzystanie w filmie osiągnięć najnowocześniejszej techniki wizualnej i trikowej – oto elementy tłumaczące powodzenie Gwiezdnych wojen20. Zwróćmy uwagę, na słowo „prostactwo”. Podkreślono jego wagę poprzez umieszczenie go także w nagłówku, który brzmiał: Zabawa, fantazja i prostactwo, a jednak….
Jakże diametralnie różniły się te dwie opinie, które mieliśmy okazję dzisiaj poznać, jedna płynąca z bardzo oficjalnego źródła, druga – cytowana na wstępie – wprost z serca nastolatki. W obu pojawiło się to samo słowo, ale z jak odmienną intencją wypowiedziane! Czy starcie tych dwóch zupełnie przeciwstawnych sposobów myślenia o naturze filmowej opowieści można uznać za metaforę czasów, w których miały miejsce opisywane wydarzenia? Warto się nad tym zastanowić. Na refleksję mamy aż dwa tygodnie, które pozostały do publikacji kolejnego odcinka naszego cyklu…
Przypisy:
1 M. Orłowska, Baśń przyszłości, „Świat Młodych”, nr 139 z 20 listopada 1984, ss 5, 7.
2 Rozpowszechnianie w liczbach, „Mały Rocznik Filmowy 1979” z 1980 r., s. 47.
3 Rozpowszechnianie w liczbach, „Mały Rocznik Filmowy 1981” z 1982 r., s. 62.
4 Rozpowszechnianie w liczbach, „Mały Rocznik Filmowy 1984” z 1985 r., s. 75.
5 Rozpowszechnianie w liczbach, „Mały Rocznik Filmowy 1985” z 1986 r., s. 77.
6 Powrót Jedi „Filmowy Serwis Prasowy”, nr 565, 1985, s. 16.
7 Rozpowszechnianie w liczbach, „Mały Rocznik Filmowy 1988” z 1989 r., s. 68.
8 Rozpowszechnianie w liczbach, „Mały Rocznik Filmowy 1979” z 1980 r., s. 45
9 Z. Marcińczak, W bardzo odległej galaktyce, „Ekran”, nr 28 z 10 lipca 1984, s. 16
10 W. Sadkowski, Na czyją rzecz Imperium skapituluje, „Film” nr. 23 z 1983 r., s. 3.
11 Tamże.
12 A. Kołodyński, Gwiezdne wojny, „Film”, nr. 52 (1516) z 1977 r., s. 17.
13 Tamże.
14 Tamże.
15 Kronika filmowa to powołana do życia w 1944 roku instytucja służąca dostarczaniu informacji, a jednocześnie ważny instrument sprawowania władzy politycznej. W latach siedemdziesiątych najczęściej przybierała formę dziesięciominutowego zbioru sześciu do dziesięciu krótkich felietonów filmowych poświęconych rozmaitej tematyce – pomiędzy lekkimi reportażami dotyczącym błahych i przyjemnych tematów umieszczano propagandowe treści mające kształtować sposób myślenia odbiorców o socjalistycznej rzeczywistości. Kronikę wyświetlano obowiązkowo przed każdym filmem fabularnym, który można było obejrzeć w kinach PRL-u. Premierowe wydania pojawiały się raz na tydzień, a każda kopia, funkcjonowała w kinach około sześć do ośmiu tygodni i dopiero po tym okresie ją wycofywano; obszerne informacje na ten temat można znaleźć w książce Marka Cieślińskiego.; M. Cieśliński, Piękniej niż w życiu; Polska kronika filmowa 1944-1994, Warszawa, 2006, s 9.
16 J. Turkiewicz; Jeszcze odrobina czarno-białej nostalgii – tym razem ruchomej; „Starwarsy.pl”; < http://www.starwarsy.pl/muzeum/rozm/muz_rozm28.htm>; [opublikowano: 09.02.2012; wizyta 30.04.018]
17 Rozmowa z Dariuszem Poczciarskim z sekcji Star Wars Śląskiego Klubu fantastyki, arch. autora.
18 Pamiętacie kino w Spodku? Za młodzi jesteście; „Wyborcza.pl Katowice”; http://katowice.wyborcza.pl/katowice/1,35063,6799186,Pamietacie_kino_w_Spodku__Za_mlodzi_jestescie.html; [wizyta 30,04,2018]
19 A. Nyk; Widziałem Gwiezdne Wojny – Przebudzenie mocy czyli recenzja na gorąco bez spojlera; „Artur Nyk”; http://arturnyk.pl/widzialem-gwiezdne-wojny-przebudzenie-mocy-czyli-recenzja-na-goraco-bez-spojlera/; [opublikowano 18.12.2015; wizyta 30,04,2018]
20 Zabawa, fantazja i prostactwo, a jednak.. ; Gwiezdne wojny – komiks dla dorosłych, „Trybuna Robotnicza”, nr 79 z 10 kwietna 1979 r., s. 3.
Ilustracje:
1 Plakat Jakuba Erola, foto arch. aut.;
2 Fotografia przedstawiająca gablotę przed kinem Słońce w Brzegu; fot. z kolekcji Jacka Horęzgi.
3 Zdjęcie wraz z podpisem z Trybuny Roborniczej, Program kin; „Trybuna Robotnicza”, nr 83 z 14,15,16 kwietna 1979 r., s. 11. 4 Fotos kinowy, arch. aut.
Jakub Turkiewicz
Korekta: Anna Tess Gołębiowska