Tekst nie jest typowym felietonem. Jest to raczej quasi – naukowa rozprawka na temat podobieństw i różnic w stylu pisania między dwoma pisarzami. Z racji braku odpowiedniego działu, zamieszczam tutaj. Tekst był pisany jako praca zaliczeniowa i zawierał przypisy, które tutaj prawdopodobnie sie nie wkleją. Przepraszam za zamieszanie z indeksami.
„Wybitne umysły są zawsze gwałtownie atakowane przez miernoty, którym trudno pojąć, że ktoś może odmówić ślepego hołdowania panującym przesądom, decydując się w zamian na odważne i uczciwe głoszenie własnych poglądów.”
Albert Einstein
Zadziwiające, jak dobrze słowa sławnego fizyka pasują do postaci Edgara Allana Poe i Howarda Phillipsa Lovecrafta – dwóch przedstawicieli amerykańskiej literatury, których opowiadania grozy czytają miliony ludzi na całym świecie, a niesamowitą siłę oddziaływania doceniły dziesiątki literatów po obu stronach Atlantyku i których twórczość do dziś wprawia w konsternację rzesze krytyków, nie mogących zrozumieć fenomenu tych dwóch różnych, – lecz w gruncie rzeczy tak podobnych – pisarzy, którzy ze strachu uczynili sztukę. Czemu akurat ci dwaj – spośród legionów innych literatów – nawet po tylu latach, jakie upłynęły od ich śmierci, nadal budzą kontrowersje, zarówno swoim życiem, poglądami, jak i swoją twórczością? Czy rzeczywiście byli szaleńcami, jak chcą niektórzy badacze? Czy rzeczywiście świat znany z opowiadań to ich własny świat?
Trudno to jednoznacznie stwierdzić, choć z pewnością nie jeden chciałby, żeby tak było. W każdym razie, jeśli ktoś zapytałby, czy jest sens porównywać ich twórczość, z czystym sumieniem odrzekłbym, że tak. Posługując się tutaj dość banalną metaforą, Poego i Lovecraft można by nazwać dwiema stronami tego samego medalu – z tym, że autora Kruka należałoby ochrzcić mianem pisarza „namiętności”, natomiast do „Samotnika z Providence” bardziej pasowałoby określenie pisarza „nienawiści”. Porównanie to, zahaczające niemal o herezję, jest z pewnością krzywdzące, lecz w miarę dobrze oddaje charakter obu twórców.
Dzieciństwo Edgara – podobnie zresztą jak Lovecrafta – można uznać za szczęśliwe. Urodzony 19 stycznia 1809 roku, w rodzinie aktorów, wcześnie osierocony, dostał się pod opiekę Johna Allana. Ten – w przeciwieństwie do swojej pierwszej żony, Frances – nie darzył młodego pisarza szczególną sympatią (o miłości nie mogło być w ogóle mowy), ale zapewniał mu dostatnie życie i dobre wykształcenie. Już w młodym wieku Poe zdawał się być dzieckiem nad wiek dojrzałym, o sporych umiejętnościach recytatorskich i pisarskich, (choć nie tak dużych, jak zdarzało mu się rozpowiadać), chętnym do nauki, oczytanym (zwłaszcza w utworach anglosaskich, w tym lekturach lorda Byrona, którego utwory znacząco na niego wpłyną i pośrednio doprowadzą do poróżnienia z ojcem), a także niezwykle wręcz złośliwym, ze skłonnościami do nagminnego kłamania (z czego korzystał zwłaszcza jeśli chodzi o swój wiek i wierzycieli). Szczęśliwe życie skończyło się w czasie studiów na Uniwersytecie w Charlottesville, gdzie – głownie przez Johna Allana, nie chcącemu łożyć na jego naukę – wpadł w poważne trudności finansowe i poznał smak nędzy, która w mniejszym lub większym stopniu, towarzyszyć mu miała przez resztę życia. Dalsze jego losy są pokrętne niczym jego opowiadania: poróżniony z ojcem, nie otrzymał w spadku nawet złamanego centa; poprawy losu upatrywał najpierw w wojsku, potem w akademii w West Point, po opuszczeniu której przeżył – pierwsze z wielu – załamanie nerwowe. Był niemal typowym „człowiekiem południa”, o krytycznym stosunku do demokracji i religii, pełnym sprzeczności i obaw przed postępem, o dużej wrażliwości estetycznej, a jednocześnie zupełnie nieporadnym w dorosłym życiu, zwłaszcza gdy chodziło o jego twórczość. Przez cały niemal czas, aż do śmierci, żył w otoczeniu kobiet, u których szukał pocieszenia w trudnych chwilach: w dzieciństwie, u swojej matki, Elizabeth; pierwszej platonicznej miłości, Jane Stanard i przybranej matki Frances. Potem także u swojej żony, Virginii; ciotki – Mary Clemm, której to właściwie może zawdzięczać fakt, że przeżył tak długo, czy też wielu innych kobiet, takich jak Sarah Helen Whitman czy Anne Richmond. Do nich własnie zwracał się w poszukiwaniu ratunku, którego jednak znaleźć nie mógł, nie rzadko z własnej winy…
Poe był człowiekiem pełnym sprzeczności: niesamowity talent pisarski łączył z niezwykłą naiwnością i łatwowiernością; ubóstwo nie przeszkadzało mu uchodzić za dżentelmena, a liczne wahania nastrojów – być człowiekiem o niezwykłej przenikliwości umysłu i zmyśle analitycznym. Choć w Europie znany był ze swoich opowiadań i poezji, (które z zaangażowaniem propagował zwłaszcza Baudelaire, wznosząc na piedestały i tworząc z niego nowego Byrona, „zbłąkanego w niewłaściwym świecie” ), w Stanach zachwycano się głównie jego tekstami krytycznymi i artykułami w czasopismach, na stronach których z właściwym sobie polotem wyśmiewał infantylność i miałkość amerykańskiego pisarstwa. Cięte pióro i niewyparzony język przysporzyły mu przydomek „Tomahawk”. Jako krytyk, był nieprzejednanym wrogiem bezkrytycznego anglofilizmu i propagatorem wartościowej amerykańskiej literatury. Miał wielu wiernych przyjaciół i jeszcze więcej zajadłych wrogów, którzy – po jego nagłej śmierci w 1849, kiedy to znaleziono go kompletnie pijanego w jednej z baltimorskich tawern – by go oczernić nie cofali się nawet przed fałszowaniem jego listów czy artykułów innych krytyków i poetów (co zresztą udało się jednemu z wykonawców testamentu Poego – pastorowi Rufusowi Griswoldowi , który skutecznie zbudował postać Edgara jako histeryka i pijaka; prawdopodobnie – gdyby nie starania Baudelaire’a, zostałby on zupełnie zapomniany w swoim własnym kraju). Na ironię zakrawa fakt, na śmierć upił się człowiek, który w swoim opowiadaniu napisał: „Czyż jest choroba gorsza od alkoholu?”.
Lovecraft urodził się 20 sierpnia 1890 roku w szacownej, arystokratycznej rodzinie o długich tradycjach. Jego ojciec – alkoholik i syfilityk – zmarł, kiedy Howard był jeszcze młody, matka zaś po śmierci męża chorowała na nerwy, co mocno wpływało na jej relacje z synem, które można określić jako układ miłość – nienawiść. Prawdziwej miłości i zainteresowania chłopiec doświadczał ze strony dziadka – bogatego przemysłowca, który bardzo dbał o rozwój intelektualny wnuka. Sam Lovecraft zresztą był dzieckiem niezwykle uzdolnionym – nim skończył pięć lat, swobodnie czytał i recytował poezje, niedługo potem nauczył się pisać, a w wieku siedmiu lat napisał pierwszy swój tekst. To właśnie dziadek rozpalił jego wyobraźnie przerażającymi, gotyckimi opowieściami, wywodzącymi się z kultury niemieckiej. Gdy miał osiem lat, do jego lektur – obok baśni braci Grimm – dołączyły też teksty Edgara Allana Poe, co dało początek ogromnemu szacunkowi, jakim go darzył. Zresztą z Edgarem – prócz zamiłowania do grozy – dzielił także skłonności do depresji, których miał kilka, choćby po śmierci dziadka, (kiedy planował nawet samobójstwo), nieudanej próbie dostania się na uniwersytet, spowodowanej chorobą psychiczną, (co było prawdopodobnie jedną z najboleśniejszych porażek w życiu Lovecrafta) czy wreszcie po śmierci Roberta E. Howarda, z którym był dość mocno związany.
W przeciwieństwie do Poego, który pomocy w swoich problemach szukał u kobiet, Samotnik z Providence – o ile można tak powiedzieć – zamykał się ze swoimi kłopotami. I to niemal dosłownie: był ekscentrykiem, odludkiem niemalże. W dziń. pracował w domu, przy zasłoniętych zasłonach i zgaszonym świetle, nocami przemierzając opustoszałe ulice swojego miasta (cierpiał na chroniczną bezsenność, której nie mógł zwalczyć), stroniąc od wszelkich przejawów kontaktów międzyludzkich, głęboko pogardzając współczesnym, materialistycznym światem, demokracją, sferą cielesną… właściwie nie było takiej dziedziny życia, której Lovecraft nie traktowałby – przynajmniej – z chłodnym dystansem. Żonaty był tylko raz – w 1924 z Sonią Haft Green – jednak małżeństwo przyniosło mu więcej kłopotów niż pożytku (nie dość, że musiał opuścić Providence i przenieść się do Nowego Jorku, nie był w stanie znaleźć tam żadnej pracy, co mocno zniechęciło go do dużych miast i pogłębiło jego niechęć wobec „kolorowych” do granic rasizmu). Zmarł nagle w 1937 roku na raka jelit, który rozwijał się w zastraszającym tempie, przysparzając mu mnóstwa cierpień. Śmierć przerwała wymianę licznych listów, tekstów i idei, pomiędzy Lovecraftem a innymi, obiecującymi pisarzami, zafascynowanymi jego mitologią.
To krótkie wprowadzenie biograficzne wystarcza, aby potwierdzić znaczne podobieństwo w losach obydwu pisarzy. Wrażliwi, wyrwani ze świata dzieciństwa, nieprzygotowani do dorosłego życia, nieodrodni synowie południa, którymi nierzadko pogardzano za życia, a po śmierci wyniesiono na ołtarze. Ale to nie zbieżności w ich biografiach sprawiają, że są wymieniani obok siebie jako twórcy nowoczesnej literatury grozy, ale właśnie niesamowity, plastyczny i pełen emocji styl, za który zresztą niejednokrotnie zbierali miażdżącą krytykę. Zanim jednak przejdziemy do omawiania cech owego stylu, należałoby przedstawić stosunek do literatury zarówno Samotnika z Providence, jak i autora Kruka, jako że dość mocno się różniły i miały zdecydowany wpływ na ich teksty.
Przede wszystkim status pisarza. Poe czuł się nim w pełni. W czasach, gdzie uprawianie pisarstwa było rozrywką dla zamożniejszych ludzi, a na tworzenie mogły sobie pozwolić głównie odpowiednio już „ustawione” osoby, Edgar chciał zarabiać na swoich tekstach, chciał traktować pisanie jako pracę, zarówno w przypadku swoich recenzji i tekstów krytycznych, ale także – a może przed wszystkim? – opowiadań i wierszy. Sam zresztą chciał być postrzegany głównie jako poeta, ale w swoim kraju, gdzie nad rodzimą literaturę i poezje przedkładano zagraniczne, a zwłaszcza angielskie teksty, choćby nawet pośledniego gatunku, takowe próby skończyć musiały się całkowitą porażką, co dla Poego z pewnością było czymś bardzo bolesnym, tym bardziej, że ani przez moment nie wypierał się pragnienia bycia sławnym pisarzem.
Zupełnie odmienne zachowanie cechowało Lovecrafta, dla którego pisarstwo nigdy nie stało się sposobem na zarabianie pieniędzy. Jak przystało na południowego dżentelmena, opowiadania były dlań li tylko rozrywką (choć bardzo zajmującą) którą wypełniał wolny czas. Nigdy też nie rozpatrywał swoich tekstów w kategorii „sztuki”, jakkolwiek by ją pojmować czy definiować, a już z pewnością nie oczekiwał po nich rozgłosu. Zresztą, gdyby nie zakrojona na szeroką skale wymiana listowna między nim a pisarzami z całego kraju, być może jego utwory nigdy nie zostałyby wydane w zwartym wydawnictwie.
Czy fakty te mają jakieś znaczenie? Owszem, nawet całkiem spore, o czym jednak później. Przechodząc do samej literatury, wypadałoby na wstępie powiedzieć, o czym tak właściwie obydwaj pisali, i dlaczego na dobrą sprawę mówi się o „nowej jakości” w opowiadaniach grozy? W przypadku E. A. Poe, duża część jego opowiadań jest oparta na nieznanej, niszczącej sile i dusznej atmosferze, zwiastującej nadejście czegoś przerażającego. Zarówno proza, jak i poezja Poego są mocno zakorzenione w tradycji romantycznej, wraz z całym jej apanażem w postaci duchów, nawiedzonych domostw, przedwczesnych pogrzebów, schorowanych bohaterek czy ożywających obrazów, jednak atmosfera, jaka wszystko to wytwarza, jest zdecydowanie cięższa, bardziej dekadencka i od samego początku, czy to za sprawą narratora, czy jakiegoś tajemniczego elementu, wywołuje silny niepokój. W zręczny sposób miesza ze sobą świat rzeczywisty z fantastycznym, zacierając między nimi granice tak mocno, że owe tajemnicze działania nawet samych bohaterów opowiadania specjalnie nie dziwią. Jednocześnie zdecydowanie unika moralizatorstwa, którego był zdecydowanym przeciwnikiem.
W przypadku Lovecrafta, atmosfera jego opowiadań już od samego początku jest bardzo gęsta, przygniatająca, przebija z niej poczucie rezygnacji i całkowitego przerażenia. Uczucie to budowane jest jednak bez korzystania z rekwizytów romantyzmu, gdzie niebezpieczeństwo, – choć obecne – jest niekonkretne. W tekstach Samotnika zagrożenie jest materialne, określone: ma kształt, wiadomo jak wygląda, gdzie przebywa, na co czeka – a przez to poraża jeszcze mocniej swoją potwornością, obcością i złowrogim wpływem.
Tutaj dochodzimy też do kwestii zakomunikowanej na początku rozprawy – owej polaryzacji w obrębie podejmowanych tematów, które w znacznym stopniu wypływają z doświadczeń, zainteresowań i inspiracji. Poe otoczony był kobietami, których nie brakuje zresztą w jego tekstach, zarówno jeśli chodzi o opowiadania, jak i poezje. Bez większych problemów można w nich odnaleźć analogie z życiem pisarza. Teksty te – osadzone w romantycznej tradycji – obracają się wokół tematu namiętności i nieuchronnej śmierci, która zazwyczaj ową namiętność przerywa, zapoczątkowując coś zgoła odmiennego. Zastanawiający jest fakt, że niemal we wszystkich tych tekstach (wystarczy wspomnieć tylko Ligeję, Morelle, czy też wiersze Anabel Lee lub Kruk), przedwczesna śmierć dotyka kobietę, którą opłakuje kochanek (doprowadziło to zresztą do insynuacji, jakoby sam Poe pragnął śmierci swej żony, Virginii , a jemu samemu – ze względu na zawartą w opowiadaniach groteskę i makabrę – zarzucano najwymyślniejsze perwersje; zresztą nawet Lovecraft nie ustrzegł się podobnych oskarżeń, choćby o wyznawanie stworzonych przez siebie bóstw). Nie można jednak powiedzieć, aby Poe stworzył jeden konkretny rodzaj opowiadań grozy, bo tuż obok wspomnianych „kobiecych” opowiadań mamy też trylogię tekstów opowiadających o ciemnej stronie ludzkiej duszy i degradacji człowieka (Beczka amontillado, Serce – oskarżycielem, Czarny kot). Na dodatek, nieco na uboczu, – na co nie wszyscy zwracają uwagę, skupieni głównie na opowiadaniach grozy i wierszach – zauważyć można teksty, w których Poe kreuje postać detektywa Dupina (Morderstwo przy rue Morgue, Skradziony list), a które stały się inspiracją późniejszego nurtu opowiadań detektywistycznych (samego Dupina można nazwać „ojcem” Sherlocka Holmesa).
Inną droga poszedł Lovecraft. Jego teksty (poza tymi najwcześniejszymi, jeszcze dość mocno zakorzenionymi w konwencji opowiadań Poego, w których to zresztą dość często się pojawia) należą w większości do tzn. Mitologii Cthulhu, opowiadającej o Wielkich Przedwiecznych. Fakt ten warto odnotować z dwóch powodów. Po pierwsze, swoimi dziełami Samotnik zapoczątkował nowy rodzaj literatury grozy: grozy „naukowej” (tzw. weird tales), będącej połączeniem horroru i science – fiction, w której zaświaty są zastępowane przez wszechświat i mroczne zakątki Ziemi, a zamiast legend i gotyckich opowieści, otrzymujemy liczne odniesienia do nauk przyrodniczych, fizyki i chemii (przykładem niech będzie tutaj Kolor z przestworzy, który jest swego rodzaju quasi-artykułem dotyczącym chemii ). Po drugie, Lovecraft powołując do życia ową mitologię, dokonał czegoś, co z pewną dozą ryzyka można nazwać rewolucją: jako pierwszy stworzył kompleksowe, literackie uniwersum, obudowane wokół Wielkich Przedwiecznych, wraz z historią, geografią, postaciami, bóstwami, czy literaturą (dopiero Robert E. Howard, tworząc świat Conana, a później także Tolkien i jego Śródziemie, byli w stanie dorównać Lovecraftowi).
Wydawać by się mogło – zważywszy na rozstrzał tematyczny i różnice w podejściu, – że stwierdzenie o podobieństwach w stylu obydwu pisarzy jest tezą (nomen omen) szaleńczą. Jak na ironię, jest dokładnie odwrotnie. Pierwsze podobieństwo da się zauważyć już po przeczytaniu kilku zdań dowolnego opowiadania – mianowicie skłonność do czegoś, co nazwać można „Wielkim otwarciem ”. Jest to dramatyczny, wprowadzający nastrój grozy początek. Przykładem tego niech będzie początkowy fragment Ligei:
W żaden sposób nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, jak, kiedy, a nawet gdzie poznałem lady Ligeję. Od tamtej chwili minęły długie lata, a pasmo udręk stępiło moja pamięć.
I początek Hypnosu Lovecrafta:
Niech litościwi bogowie, jeśli takowi istnieją, strzegą mnie w tych godzinach, kiedy ani siła woli, ani narkotyk wymyślony przez sprytnych ludzi nie jest w stanie powstrzymać mnie przed wpadnięciem w otchłań snu.
Ale czy może istnieć dobre opowiadanie, w którym „Wielkiemu otwarciu” nie towarzyszy „Wielkie zakończenie ”? Obaj autorzy zdają się być tego samego zdania, co zresztą potwierdzają zakończenia cytowanych utworów, a także innych opowiadań.
W opowiadaniach tych można zresztą zauważyć właściwe Poemu zamiłowanie do makabreski, gdyż bohaterowie – z nielicznymi wyjątkami – mają koniec równie nieszczęśliwy jak kobiety: w Masce czerwonego moru wszyscy bawiący się na zamku umierając z powodu zarazy; w Czarnym kocie tytułowy zwierzak doprowadza do odkrycia morderstwa; w Zagładzie domu Usherów giną ostatni potomkowie rodu; nawet zakończenie Ligei nie jest pewne – czy kobieta rzeczywiście powróciła, czy to tylko halucynacja? W każdym razie – jakby na to nie patrzeć – bohaterowie utworów Poego i tak mają więcej szczęścia niż postacie Lovecrafta, które – jak to ładnie ujął jeden z moich znajomych – „kończą zawsze dwojako: albo w psychiatryku, albo na cmentarzu”. Dość trafne sformułowanie.
Zresztą, postaciom Lovecrafta i Poe warto przyjrzeć się przez pryzmat ich konstrukcji: głowni bohaterowie byli najczęściej projekcjami pisarzy, swego rodzaju ich alter ego. W przypadku autora Kruka, widać to dość wyraźnie: gdyby przeanalizować jego teksty, okazałoby się, że pisze właściwie o sobie – o napadach strachu, zachwianiach nastrojów, obsesjach, urazach i halucynacjach wywołanych alkoholem lub opium; dostrzec w nich można odbicie jego problemów z kobietami, frustracji i żalu związanego z ich odejściem (analogie z Ligeją i Morellą są nad wyraz widoczne). Efekt wzmacnia też fakt, że narrator – zawsze pierwszoosobowy, subiektywny, który „relacjonuje” nam wydarzenia – jest najczęściej osobą niezwykle wrażliwą, a niekiedy nawet poetą. Wystarczy choćby spojrzeć na Morderstwo przy rue Morgue. Poemu nie wystarcza tutaj postać narratora – poety; część swoich cech „wlewa” w detektywa Dupina, z którym dzieli niezwykły zmysł analityczny. Czy to jednak oznacza, że w tekstach tych widzimy prawdziwą postać Poego? Myślę, że tak i nie zarazem. Z pewnością wyłania się z nich obraz pisarza, wraz z jego fobiami, ideami i sposobem patrzenia na świat. Z drugiej jednak strony, Poe był osobą niezwykle skomplikowaną, pełną sprzeczności, o czym świadczy fakt, że często zdarzało mu się co innego mówić, a co innego robić. Poza tym pisarstwo było nie tylko lekiem, ale i drogą do sukcesu, a że Poe miał od dziecka skłonności do łgarstwa…
Ciekawiej sprawa przedstawia się w przypadku bohaterów Samotnika z Providence – tutaj również mamy do czynienia z pierwszoosobowym, subiektywnym narratorem, relacjonującym swoje przeżycia i również tutaj widzimy projekcję samego Lovecrafta. Wbrew jednak temu, co twierdzili niektórzy interpretatorzy jego prozy, nie utożsamia się on ze stworzonymi przez siebie bóstwami, ale z badaczami – naukowcami, antropologami, ludźmi nauki – którzy wpadają na ślad istnienia Przedwiecznych, a dążąc do odkrycia prawdy, nieuchronnie zbliżają się do zagłady. Warto zwrócić tu uwagę na fakt, że bohaterowie ci są pozbawieni w zupełności rysu psychologicznego – ich cele czy motywacje są sprowadzone niemal do zera, pokazując tym samym, jak mało istotni są w tym wszystkim. Jeżeli jednak Lovecraft widzi siebie w roli owych nic nie znaczących ludzi nauki, to kogo możemy ujrzeć pod postacią Starych Istot? Okazuje się to dość proste, zwłaszcza w świetle wyznawanych przez pisarza wartości: jako południowiec, niezbyt ciepło wypowiadał się na temat ludności kolorowej, a wyjazd do Nowego Jorku sprawił, że mówi się o nim w kategoriach rasisty, co zresztą nie dziwi, zwłaszcza, jeśli spojrzymy przez pryzmat tzw. „Wielkich tekstów ”, napisanych już po powrocie do Providence – choćby Zew Cthulhu, Widmo nad Innsmouth czy Cień spoza czasu. To właśnie kolorowi – murzyni, metysi, imigranci z Azji – są siłą napędową dla potworności, ową pierwotną, bestialską siłą, mroczną i nieokiełznaną, która niszczy to, co ludzkie. Zniszczenie i zło nie wynika z inteligenckiego wyrachowania – ale właśnie z pierwotnego, bestialskiego impulsu, charakterystycznego dla wyznawców niezliczonych kultów. Pozwala to zresztą nieco inaczej spojrzeć na samego Lovecrafta, który z jednej strony ogarnięty był fobią i nienawiścią wobec owych „potworów”, a jednocześnie w dziwny, niemal masochistyczny sposób, transponował siebie w postacie z góry skazane na zagładę …
Można sobie jednak zadać pytanie – może nieco dziwne – czy obaj pisarze przypadliby sobie do gustu? Nie pytam bynajmniej, o możliwość znalezienia wspólnego języka, gdyż uważam, że udałoby się im to bez problemu. Chodzi mi o porozumienie na gruncie literackim, zwłaszcza o kwestie stylu, (przy czym pytanie to bardziej odnosi się do osoby Poego, bo jak wiadomo Lovecraft uważał go za swojego duchowego przewodnika).
Z pewnością mogliby się dogadać w kwestii atmosfery tekstów, ich klimatu, ponieważ jest on mocno zbliżony.
Opowiadanie zaczyna się od wspomnianego już „Wielkiego otwarcia”, gdzie mamy okazje poznać narratora (a nierzadko i głównego bohatera opowieści). Tutaj wprowadzony zostaje element grozy: narrator najczęściej jest szaleńcem, lub osobą o psychice mocno nadszarpniętej przez doświadczone zjawiska, a jego relacja ma znamiona histerii, która wpływa także na sposób opowiadania. Opowieść rwie się, narrator powraca co pewien czas do jakiegoś przedmiotu albo wydarzenia, które kurczowo utkwiło w jego pamięci, która z czasem zawiera coraz więcej luk. Co prawda nie mamy tu koncepcji budowania napięcia rodem z Hitchcocka, faktem jest jednak, że od samego początku w powietrzu wisi namacalne zagrożenie, które daje się wyczuć choćby poprzez przyrodę: mroczne ostępy, skupiska poskręcanych, karłowatych drzew, moczary, stare domostwa, do których nikt nie chce się zapuszczać, czy też martwe pustkowia, z zalegającą, grobową ciszą… Przykładem niech będzie tu chociażby fragment Zagłady domu Usherów:
Spojrzałem na roztaczający się przede mną krajobraz, na dom i niewyszukane otoczenie posiadłości, ponure ściany, podobne do oczodołów puste okna, na kilka wybujałych turzyc i białe pnie spróchniałych drzew. Towarzyszyło mi wszechogarniające przygnębienie, dające się jedynie przyrównać do przebudzenia z opiumowego transu _ przypominało gorzki powrót do codzienności po opadnięciu kotary narkotycznych majaków.
Podobnie zresztą uczynione zostało to w Dagonie:
[…] w rzeczywistości jednak, byłem bardziej przerażony, aniżeli zdumiony – albowiem w powietrzu i martwej ziemi było cos złowieszczego, co – niczym lodowaty dreszcz – przeszywało mnie do szpiku kości. Okolice zaścielały gnijące truchła rozkładających się ryb i innych, mniej rozpoznawalnych istot, wyrastających z ohydnego błocka pokrywającego bezbrzeżną równinę.
Niekiedy też – w początkowych partiach tekstu – pojawia się coś, co moglibyśmy nazwać leitmotivem , który, zdawałoby się, jest zupełnie nie powiązany z treścią, lecz wraz z rozwojem akcji jego intensywność narasta (zauważalne u Lovecrafta), a niekiedy gra ważną rolę w finale (to z kolei charakterystyczne dla Poego).
Wraz z kolejnymi zdarzeniami rośnie napięcie, atmosfera gęstnieje, a nagromadzenie zjawisk niesamowitych i niewytłumaczalnych zaczyna przerastać bohaterów, co w prosty sposób kieruje ich wprost do szaleństwa. Wypadałoby tu zwrócić uwagę na rzecz bardzo ważną, dzięki której owa duszna atmosfera jest budowana – mianowicie na opisy. Zazwyczaj długie, rozbudowane, z dużą ilością przymiotników – to na nich opierał się proces budowania napięcia; służyły podkreśleniu przygnębiającej atmosfery, wyobcowania i osaczenia (a w przypadku opowiadań Poe – niejednokrotnie także ironii i makabry), wzmacniają także ostateczny efekt, jaki przynosi z sobą rozwiązanie. Tutaj jednak wychodzi na wierzch element, który dość mocno różni obu autorów, mianowicie podejście do kwestii formalnych i kompozycji. Poe – jak już wspominano – pisał nie tylko dla własnej przyjemności; było ono dla niego także źródłem utrzymania i przepustką do sławy. Dlatego też wszelka przypadkowość była wykluczona. Jak sam mówił:
Zarówno w poezji, jak i w powieści, w sonecie czy w krótkim opowiadaniu, wszystko musi współdziałać, prowadząc do końcowego rozwiązania. Dobry autor pisząc pierwsze zdanie, wie już, jak będzie brzmiało ostatnie..
Nie są to czcze słowa, bynajmniej. Poe był zdecydowanym przeciwnikiem czegoś, co romantycy nazywali „natchnieniem” – coś takiego dla niego nie istniało; wszystkie jego teksty musiały być dokładnie przemyślane i skonstruowane. Najmocniej widać to w poezji, gdzie Edgar z szaleńczą wręcz precyzją składał (to dobre słowo!) swoje wiersze, dbając o najmniejszy szczegół: ilość sylab, wersów, odpowiednie rymy, rytmikę czy nawet odpowiednie głoski w wyrazach! Niczym dziwnym nie było także używanie wyrazów, które z pozoru nijak nie pasowały do wiersza, ale nadawały mu odpowiedni rytm i muzyczność. W pewnym momencie zarzucano mu nawet, że poezję traktuje niczym matematykę, a jego wiersze nie są wynikiem talentu, ale wyliczeń i wyrobnictwa. Jak kto woli…
Ale owa dbałość o styl nie dotyczy li tylko poezji – wyraźnie widoczne jest to również w prozie. Tutaj także stosował odpowiednie wyrazy i konstrukcje, aby wywołać odpowiedni nastrój. Wystarczy wspomnieć chociażby Zagładę domu Usherów (zastosowanie aliteracji „s”, powtórzenia spółgłosek twardych), Maskę czerwonego Moru (powtarzanie pewnych słów, w tym przypadku samogłoski „i”) czy też Ligeje, co widać zwłaszcza w zakończeniu:
Teraz – zawołałem głośno – teraz na pewno… teraz na pewno się nie mylę! To pełne, czarne, namiętne oczy… Oczy mojej utraconej miłości… Oczy Lady… LADY LIGEI!
To jednak przykład dość odosobniony – większość zastosowanych przez Poego konstrukcji nie zachowała się w przekładzie na polski, lub traci znacznie na wyrazie, czego tym bardziej szkoda, iż często owe konstrukcje niosą ze sobą ciekawą symbolikę, uzupełniając nasze wyobrażenie postaci. Na przykładzie wspomnianego tekstu warto wskazać jeszcze jedną cechę: przenikanie się prozy i poezji, które działa dwojako: albo w prozie wykorzystywana jest – jak w przypadku Ligei – postać z wiersza (w tym przypadku chodzi o poemat Al Araaf) lub wręcz cały wiersz, jak to miało miejsce zarówno w Ligei (gdzie ona sama recytuje Robaka zdobywcę) jak i Zagładzie domu Usherów (gdzie z kolei Roderick recytuje fragment Nawiedzonego zamku).
Jak na tym tle prezentuje się Lovecraft? Eufemistycznie rzecz biorąc: dość biednie. Owszem, podobnie jak Poe opanował do perfekcji tworzenie nastroju grozy i beznadziejnego położenia swoich bohaterów (a nierzadko także i całej ludzkości), brakuje jednak w jego tekstach owych konstrukcji stylistycznych, w których lubował się „Byron Ameryki”. Całość opiera się na długich, zawiłych opisach, które z jednej strony budują niesamowity klimat, z drugiej potrafią być momentami nużące – nie brakowało zresztą (i nadal nie brakuje) ludzi zarzucających Lovecraftowi balansowanie na skraju grafomanii, lub nawet czystą grafomanię. Często zdarzały mu się tragiczne wręcz błędy stylistyczne, wykazywał brak konsekwencji i niedostatek motywacji głównych bohaterów, a sukces samych opowiadań niektórzy krytycy wolą łączyć ze sferą zdarzeń luźno z nimi związanych. Jak napisał Marek Wydmuch: „[…] Lovecraftowi daleko do literackiego geniuszu, a opowiadania jego są z przeciętną tylko zręcznością napisanymi historyjkami z obszaru literatury leżącej zdecydowanie na marginesie „prawdziwego” piśmiennictwa. Nie uważałbym Lovecrafta za złego pisarza […] ale z drugiej strony trudno nie zauważyć bardzo u niego licznych potknięć kompozycyjnych, częstych niekonsekwencji i naiwności pewnych chwytów.” Nie zmienia to jednak faktu, że w większości przypadków owe potknięcia są rekompensowane – a nawet zupełnie zacierane – przez zawiłą intrygę i napięcie, które pozwala przeoczyć owe błędy, a nawet sprawić, że nabiorą one zupełnie innego wydźwięku. Ciekawie zresztą brzmią w tym kontekście słowa Lovecrafta, obrazujące jego sposób pisania, zupełnie odmienny od tego, jaki preferował Poe:
Nigdy nie próbuje pisać historii, lecz czekam, aż historia zechce być napisana. Kiedy z rozmysłem siadam do pracy, by napisać opowiadanie, efekt jest płaski i miernej wartości.
Na wstępie postawiłem sobie pytanie, dlaczego właśnie Edgar Allan Poe i Howard Phillips Lovecraft budzą tak skrajne emocje: uwielbienie u czytelników i niechęć u krytyków? W przypadku czytelników – sprawa jest jasna: obydwaj stworzyli w swoich opowiadaniach sugestywny klimat grozy, porażający swoja plastycznością i przerażający swoim okrucieństwem. Dlaczego jednak ich prace znajdują się na marginesie zainteresowania krytyki? Najprościej i najdobitniej wyraził to chyba Edward Wilson, który w odniesieniu do prozy Lovecrafta stwierdził: „Twórczość Lovecrafta jest przerażającym atakiem frontalnym przeciw wszystkiemu, w co wierzy Ameryka” , a także Baudelaire, który pisał „Poe, który piętnował u swych współobywateli wszystkie przejawy złego gustu, charakterystycznego dla preweniuszy, łącznie z ich […] zbytkiem” . Myślę, że trafili tu w samo sedno: zarówno Poe, jak i Lovecraft swoją postawą przeczą wszystkiemu temu, co w chwili obecnej stanowi podstawę amerykańskiego społeczeństwa – swoją wrażliwością, posuniętym do granic ekstremy indywidualizmem, a zwłaszcza niejednoznacznością, osobowością pełną paradoksów i sprzeczności, która nie pozwalała – i nadal nie pozwala – zrozumieć i poznać żadnego z nich do końca. A jak wiadomo, najbardziej boimy się tego, czego nie znamy…
Bibliografia:
Opracowania:
1. Baudelaire Charles, Sztuka romantyczna, tłum. Andrzej Kijowski, Warszawa 1971, Czytelnik.
2. Houellebecq Michael, H.P. Lovecraft: Przeciw światu, przeciw życiu, tłum. Jacek Giszczak, Warszawa 2007, Wydawnictwo WAB.
3. Lyra Franciszek, Edgar Allan Poe, Warszawa 1973, Wiedza Powszechna.
4. Misrahi Alicia, Edgar Allan Poe. Człowiek i twórca, tłum. Grzegorz Ostrowski, Warszawa 2007, MUZA S.A.
5. Radecki Łukasz, Howard Phillips Lovecraft: Niedoceniony geniusz, „Czachopismo” 2007, nr 2.
6. Wydmuch Marek, Gra ze strachem, Warszawa 1975, Czytelnik.
7. Zaremba Andrzej, H.P. Lovecraft – nieśmiertelna legenda, „Fantasy” 2003, nr 1.
Opowiadania:
1. Poe Edgar Allan, Opowiadania, tłum. Beata i Rafał Śmietana, Biblioteka „Gazety Wyborczej” 2005.
2. Lovecraft Howard Phillips, Dagon, Hypnos [w:] Skierkowski Marek [red.] Niesamowite opowieści, Wrocław 2003, Wydawnictwo Fox.