W okowach śmiertelnego realizmu
Choć dla fantastów może wydawać się to dziwne, jest spora grupa ludzi, który literaturę oceniają w dość nietypowych kategoriach. A mianowicie: realistyczne – dobre, fantastyczne – fe. I nie chodzi tu już nawet o to, że stwierdzają, że fantasy im po prostu nie leży. Oni po prostu zakładają, że skoro ktoś chce czytać o elfach i czarach, to nie wyrósł jeszcze z poziomu kilkulatka czytającego bajki i dochodzą do wniosku, że takiego człowieka po prostu nie da się poważnie traktować. Co prawda można by godzinami opowiadać im o wartości dzieł fantasy i podsuwać interesujące pozycje, bynajmniej nie dla dzieci przeznaczone – ale po co? Zawsze odpowiedź będzie jedna – to są brednie.
Tak, dokładnie – brednie. Brednią jest wampir – bo wampirów nie ma. Brednią są czary – bo czarów nie ma. Brednią są krasnoludy, magowie, mówiące zwierzęta – bo… Tak, załapaliście.
Im jestem starsza, tym bardziej mnie to dobija. Nie zakładam oczywiście, że wszyscy muszą zachwycać się fantastyką. Wręcz przeciwnie, wierzę, że gusta powinny być różnorodne. Dlaczego więc ta konkretna postawa aż tak mnie mierzi?
Po prostu ręce mi się trzęsą, kiedy słyszę natchnionych dorosłych, opowiadających o tym, jaki realizm jest ważny. O tym, że ktoś jest zdolniejszy, bo pokazuje prawdziwy świat, a nie wymawia się magią. Jeszcze bardziej dobijający jest fakt, że zwykle ci sami Poważni I Śmiertelnie Poważni Dorośli (w skrócie: PIŚPD) zwykle sami oglądają z wypiekami na twarzach najnowszego Bonda, i tam brak realizmu już im nie przeszkadza… No ale wytłumaczyć takim, że czasem fantasy ma więcej wspólnego z rzeczywistością niż te bajki dla dorosłych się po prostu nie da. Bo fantasy to brednie dla małych dzieci. No i kółko się zamyka.
A może my powinniśmy się cieszyć z takiej oceny? W końcu nie od dziś twierdzi się, że dzieci widzą i rozumieją więcej…