Wojownik
Wojownik, jak to wojownik – musi walczyć. Tylko w obecnych czasach ma raczej mało ku temu okazji. Dawniej wystarczyłoby, że wyszedłby na ulicę i rzucił komuś rękawicę, by odbyć upragniony bój – pojedynek. Kiedyś drużyny zaciężne wspierały władców w podbijaniu nowych terenów. Wojownicy mieli pełne ręce roboty. Legendy o nich opowiadamy do dziś, postaci wojowników oglądamy w kinie, znajdujemy na kartach ksiąg. Nieliczni są chyba ci, co nie słyszeli o kodeksie samurajskim, terakotowej armii, muszkieterach czy Krzyżakach. Postaci te – bez względu na to, czy pozytywne, czy negatywne, zakorzenione są głęboko w naszej świadomości.
Ale co z tymi, którzy chcieliby zostać współczesnymi wojownikami, gdy drużyn zaciężnych brak, pojedynki zabronione są prawnie i wyszły z tradycji, a wojski czy służby mundurowe niekoniecznie budzą skojarzenia z dawnym rycerzem czy wojem? Sposoby – okazało się – znalazły się rozmaite, nie zawsze pełne dawnych ideałów o honorze, odwadze i wierności (bądź wypaczające te wartości w sposób wprost niepojęty). Efektem czego mamy rozróby na stadionach, ustawki pseudokibiców bądź kluby nielegalnych walk. Miecz samurajski i honor zastąpiły szalik, piwo i okrzyk: “za klub!”. Jest też na szczęście grupa osób, które starają się dotrzeć do ideałów dawnych wojowników w sposób odmienny od wymienionych przeze mnie przed chwilą. Ci ludzie poświęcają swój wolny czas odtwarzaniu historii, spotykają się w swoim gronie i odbywają bitwy, jak za dawnych czasów, w kolczugach lub zbrojach. Walki nie na śmierć i życie, ale bez wątpienia trudne, wymagające siły i sprawności fizycznej, a czasem nawet niebezpieczne, bo broń, choć nie powinna, czasem rani.
Sądzę, że osoby te najtrafniej oddają współczesną definicję wojownika i można mieć tylko nadzieję, że pseudo-kibice i wandale kiedyś wezmą z nich przykład. Choć – jak wiadomo – nadzieja matką głupich.