Wyobraźmy sobie bohatera, zwykłego nastolatka, który chodzi do liceum, w szkole nie idzie mu zbyt dobrze, a przy okazji uważany jest za ciamajdę, jednak gdy trzeba pokazuje swoją prawdziwą moc, a robi to tylko wtedy, gdy musi uratować świat. Ów bohater dowiaduje się o niecnych zamiarach swego przeciwnika, który chce zdobyć siedem kryształowych kul, jak legenda głosi, stworzonych przez siedmiu mnichów… Czy i Wam drodzy czytelnicy nie wydaje się, że coś jest nie tak? Tych, co jeszcze nie zauważyli, muszę niestety srogo rozczarować. Właśnie tak prezentuje się zarys fabuły kinowego Dragon Balla. Niestety nie jest to żart, filmowa adaptacja (made in USA) nieźle namieszała w oryginale, a przy tym zmiany są na tyle drastyczne, iż zdecydowano się nadać podtytuł „Ewolucja”, aby jakoś wybrnąć z kłopotów.
Wizja scenarzysty nie zawsze musi zgadzać się z prawdą
Zacznijmy jednak od początku. Kilka lat temu, a dokładniej w 2001 roku, ktoś zasugerował, aby nakręcić film o DB z udziałem prawdziwych aktorów. Projekt szybko spotkał się z aprobatą i już w 2002 roku 20th Century Fox wykupiło prawa do ekranizacji, co spotkało się z entuzjastycznym przywitaniem niektórych fanów. Piszę niektórych, bowiem Ci, którzy twardo stąpali po ziemi, nie potrafili sobie wyobrazić, a nawet nie dawali racji bytu dla takiego dzieła. Szybko stało się jasne, iż producent wziął na siebie naprawdę sporą odpowiedzialność. Dopieścić każdy szczegół, dopracować efekty specjalne, stworzyć wciągający scenariusz, a przede wszystkim zapoznać się z historią smoczych kul. Niestety mijały miesiące, a o projekcie zrobiło się cicho. Wkrótce potem rozniosła się wieść, jakoby filmowy Dragon Ball przeszedł do historii.
W czerwcu 2004 roku uczyniono jednak pierwszy krok w stronę realizacji dzieła. Powierzono niejakiemu Benowi Ramsey’owi napisanie scenariusza do adaptacji Dragon Ball Z. To nie jest bynajmniej pomyłka. Według pierwszych założeń, akcja filmu miała rozgrywać się właśnie w tych przedziałach czasowych. Niestety w 2007 roku James Wong, który został jednym z reżyserów, wprowadził ogromne poprawki do scenariusza, który tym samym zmienił ramy czasowe wydarzeń. Sama produkcja rozpoczęła się 3 grudnia 2007 roku.
Na początku 2008 roku pojawiły się zdjęcia z planu, a wkrótce potem pierwsze kadry i o ile nie zdradzały zbyt wiele, to już same ujęcia… Aż szkoda gadać. Miejscami przypominały bardziej urywki z filmu sensacyjnego. Luksusowe samochody, podejrzane magazyny i wiele innych detali, które w ogóle nie pasowały klimatem do tego, co stworzył Akira Toryiama. W dodatku bohaterowie przeszli prawdziwe metamorfozy i nie mówię tu bynajmniej o nowych poziomach super wojowników, bo tych z racji serii nie uświadczymy, lecz o wykreowaniu ich wizerunku przez producentów. Takim oto sposobem spotykamy mistrza Roshi, który najwyraźniej odwiedził zakład odnowy biologicznej. Zgolił wąsy, zapuścił włosy i odmłodniał o jakieś 1200 lat. Nie muszę chyba dodawać, że inne postacie wcale nie są odwzorowane z większą dbałością? Pomińmy jednak kwestie wyglądu, w końcu jest to sprawa drugorzędna. Ważniejszy jest charakter, a w jego przypadku trudno się wypowiedzieć, póki się filmu nie widziało, tak więc ostateczną ocenę tej kwestii zostawię na później. Dodam tylko, iż już jeden z trailerów zdradzał dość niepokojące znaki, co do charakterów naszych bohaterów, choćby Bulmy, która latała w nim z pistoletem w ręku. Faktycznie, dziewczyna w podobny sposób powitała Goku w oryginale podczas pierwszego ich spotkania, jednak był to jednorazowy incydent. W filmie natomiast jak mistrzyni włada bronią palną. Czy to nie jest już przesada?
Na plus z pewnością można zaliczyć efekty specjalne. Scena w której Piccolo niszczy miasto wygląda wręcz rewelacyjnie, dodatkowo nie tak znowu niski budżet, bo przekraczający 20 mln dolarów powinien zapewnić naprawdę ciekawe efekty wizualne, zwłaszcza, iż pracują nad nimi specjaliści, którzy przyczynili się do powstania Matrixa i 300, czy też serii Oszukać Przeznaczenie. Same sceny walki też nie rażą. Powiem więcej, wyglądają naprawdę ciekawie i szczerze powiedziawszy jestem pod wrażeniem ich realizacji. Zatrudnione w tym celu studio kaskaderów również zasłynęło przy wyżej wspomnianym Matrixie. Doświadczenie zdobyte przy tamtej produkcji, pomogło w opracowaniu nowych technik, które będziemy mieli okazję podziwiać w samym filmie.
Niestety wymienione plusy nie wpływają znacząco na odbiór całości. W końcu w filmie nie chodzi o efekty specjalne, lecz o przekaz, a w tym wypadku dodatkowo dochodzi jeszcze fakt niesamowitych wręcz wymagań fanów. W końcu serial Dragon Ball stał się kultowy, a kiepski film mógłby tylko mu zaszkodzić. Z ostatecznym osądem wstrzymam się do premiery, która w Polsce przewidziana jest na 17 kwietnia 2009 r.
Justin Chatwin – Goku
James Marsters – Piccolo
Jamie Chung – Chi-Chi
Emmy Rossum – Bulma
Chow Yun-Fat – Mistrz Roshi (Genialny Żółw)
Joon Park – Yamcha
Eriko Tamura – Mai
Randall Duk Kim – Son Gohan (Dziadek Goku)
Poniżej oficjalny trailer:
Ciekawostki:
-James Marsters (wcielający się w rolę Piccolo) stwierdził, iż jest wielkim fanem serii Dragon Ball i nie podoba mu się koncepcja twórców, według której grany przez niego bohater był kiedyś dobry, jednak pod wpływem awantury został zamknięty w więzieniu na 2000 lat. Uważa, iż jest to zbyt wielka ingerencja w fabułę.
-W filmie najprawdopodobniej Son Gohan (dziadek Goku, nie syn) dalej żyje.