Wampiry a Hollywood
Bo to te potwory z Hollywood! – to jedno z oskarżeń, jakie pod adresem fantasy i horrorów słyszałam najczęściej. Ręce opadały niżej niż nisko, ale nie bardzo miałam możliwość prostować te wierutne bzdury. A jak już miałam, to zwykle ktoś jednym uchem wpuścił, a drugim wypuścił. Tym razem wyjaśnię to raz, krótko, prosto i pisemnie, a jak się fochy pojawią, to będę linki podsyłała lub na głos czytała opornym. Może i efektów nie przyniesie, ale przynajmniej dykcję sobie podciągnę przed egzaminem z wymowy.
Oczywiście na ten temat pracę doktorską szło by napisać, ale nie będę straszyła takim formatem potencjalnych czytelników. Ludziom trzeba jasno i na przykładach, więc wezmę się za mój ulubiony przykład – wampiry. I w fantasy, i w horrorach (zresztą śmiem twierdzić, że granica między tymi gatunkami jest płynna…) wampirów dostatek.
Jakie skojarzenia nasuwa pospolity wampir? Wiadomo – Dracula. Picie krwi, nietoperze i stare horrory. Albo też horrory całkowicie nowe, pełne błyskotek, szybkiej akcji, keczupu i białego pudru. Ach to nieznośne Hollywood… Bo Hollywood – jak powszechnie wiadomo, pomysły bierze z księżyca i powiela. Prawda? Prawda… A właśnie, że nie! Chała!
Wampiry tyle mają z hollywoodzim pochodzeniem wspólnego, co ja ze znajomością fińskiego i tureckiego. No jak to? Te czarne peleryny, trumny, nietoperze, Halloween… Wydawało by się, że to jedno i to samo. Tyle, że Hollywood jest pomysłem stosunkowo młodym, a wampiry niekoniecznie.
Jest sobie takie ładne słowo – wąpierz. To słowo jest słowiańskie, a jak wszystkim powinno być powszechnie wiadomo, Polacy do Słowian się zaliczają. A jeśli ktoś życzy sobie być cosmopolitą, to niech chociaż będzie świadom tego, że od Słowian się wywodzi i na słowiańskiej ziemi żyje. A kim był sobie ten wąpierz? Już śpieszę z wyjaśnieniami.
Wąpierz był to sobie taki zwyczajny zmarły, któremu powstało się z grobu. Nie było to oczywiście zmartwychwstanie, więc na ludzkie odruchy umarlaka nie było co liczyć. Chodziło sobie takie truchło siłą rozpędu, ale jakiegoś paliwa potrzebowało. Świetnym napojem energetycznym dla wąpierzy okazała się krew, więc wysysały ją żyjącym. Skuteczne w walce z upiorami były czosnek i cebula, których zapachu wąpierze się bały. Skuteczny mógł być też osikowy kołek, srebro czy żelazo. Wąpierzowi szkodziło także światło słoneczne. Można było go odstraszyć, wbijając nóż w jego cień, jednak demon często umykał ludziom, przemieniając się w nietoperza. Brzmi znajomo?
O wąpierzach usłyszał pisarz irlandzki, Bram Stoker, który osiem lat poświęcił studiowaniu europejskiego folkloru. Wierzenia Słowian połączył z historią Vlada III Tepesa, zwanego Vladem Palownikiem. Ten wołoski arystokrata wsławił się wyjątkowo krwawymi mordami i szczególnym okrucieństwem. Ponieważ ojca Palownika zwano Vladem Diabłem, tegoż określono mianem Vlada Czarciego Syna, który to przydomek brzmiał… Vlad Dracula. Zmiksowawszy podania o wąpierzach z historią hospodara, Stoker wymyślił nieumarłego, sączącego krew arystokratę, o imieniu Dracula. Słowo wąpierz trafiło do angielsiej kultury w brzmieniu “vampyre”, a następnie wróciło do nas, już jako “wampir”.
Blady krwiopijca okazał się ponadczasowy i trwa w świadomości mas do dziś. Szkoda tylko, że jako produkt Hollywood. Bo on przecież taki swojski jest…