Coraz więcej mężczyzn w dzisiejszych czasach zaczyna pozować na „nie-szowinistów” i odżegnywać się od popularnych jeszcze niedawno twierdzeń, że kobiety do pisania fantastyki pasują jak przysłowiowy wół do karety.
Dlaczego więc postanowiłam jednak poruszyć ten temat? Z czystej przekory czy zagorzałego feminizmu, który nakazuje mi udowodnić, że wcale tak nie jest, choćby i nikt tak nie twierdził? Otóż nie. Zmotywowała mnie moja krótka bytność na pewnym forum literackim.
W jednych z tematów spotkałam się bowiem z iście świętym oburzeniem rzeszy panów, będącym odzewem na moje stwierdzenie, że kobiety też potrafią pisać fantastykę, w dodatku nie gorszą niż ich męscy koledzy po fachu.
Dyskutanci owie uparcie twierdzili, jakoby wśród pisarzy fantastyki nadal dominowała miażdżąca przewaga mężczyzn, a te nieliczne panie pisarki, które się owej „niekobiecej” dziedziny śmią podejmować, piszą „jak typowe baby”. Nie zostało mi niestety wyjaśnione co to określenie dokładnie znaczy.
Nie omieszkali mi natomiast, szanowni rozmówcy, przedstawić całej masy dowodów, jednoznacznie ich zdaniem przemawiających za tym, że fantastyka JEST DLA MĘŻCZYZN. Nie dość, że piszą ją ponoć mężczyźni, to i czytają również. Ciekawe więc, czemu na Efantastyce pań-użytkowniczek figuruje co najmniej tyle co panów-użytkowników?
Głównym dowodem na to, że fantastyka to literatura męska, ma być ponoć fakt, iż opowiada ona o „męskich” sprawach czyli… wojnie i przygodzie. Cóż, może czytam niewłaściwe książki, skoro wcale nie w znacznej większości dominują w nich sceny batalistyczne i poszukiwania skarbów. Może po prostu na moich półkach znajdują się wyłącznie owe „babskie” pozycje miernej jakości. Z drugiej strony znam i sporo pań interesujących się również militariami, motoryzacją czy dalekimi podróżami.
Kolejny argument moich rozmówców brzmi: kobiety są delikatniejsze i bardziej spragnione czułości, a na dodatek słabsze fizycznie. Może jestem mało kobieca, ale… wcale się taka nie czuję. Znów przemawia przeze mnie feminizm czy na siłę próbuję wyprzeć się swojej prawdziwej natury? Z pewności, zważając na fakt, że w swojej rodzinie pełnię funkcję matki i ojca w jednym. Jeśli panowie dyskutanci mają rację, trzeba rzeczywiście niesamowitej delikatności i kruchości do tego, by utrzymać rodzinę, jednocześnie wychowując małe dzieci, troszcząc się o dom i jeszcze nie zaniedbywać realizacji własnych ambicji. Widocznie tamci panowie usilnie się starają takich kobiet nie zauważać, bo jest ich przecież w obecnych czasach całkiem sporo.
Styl pisarski kobiet, co wynika z powyższego, ma również być delikatny, zwiewny, pełen romantyzmu i czułości. Doprawdy? Śmiem jednak twierdzić, że u wielu pisarek nie zauważam tych cech w znacząco większym stopniu niż u wielu pisarzy. Osobiście też solennie obiecuję zarzucić pisanie raz na zawsze, jeśli znajdzie się ktoś, kto mi udowodni, że jestem w stanie napisać lepiej romans niż horror lub fantasy. Przecież skoro kobiety nadają się tylko do pisania romansów, tak właśnie powinno być. Tym czasem, jak pozostałe dwa gatunki wychodzą mi (i wielu innym paniom) przynajmniej zdatne do przetrawienia przez czytelnika, tak romansu we własnym wykonaniu nie byłabym chyba w stanie przeczytać ja sama.
Nadal z pewnością znajdą się jednak tacy, którzy uparcie twierdzić będą, że owszem, kobieta może w ostateczności nadawać się się do prowadzenia TIRa, pracy w policji, wojsku i parlamencie, ale nie pisania fantastyki. Dla tych mam tylko jedną radę – skatalogujcie wszystkie książki pisane przez kobiety, jakie macie na swoich półkach, jako „literaturę kobiecą”. Tylko z „Frankensteinem” i „Czarnoksiężnikiem z Archipelagu” włącznie!
Paulina Maria “Lorelay” Szymborska–Karcz