Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie wypowiedz pewnej malarki – portrecistki, zasłyszana przypadkiem w telewizji. Pani ta zapytana przez redaktorów prowadzących o to, czy malowanie portretów nie jest w obecnych czasach obciachem, stwierdziła: „ A co dzisiaj nie jest obciachem? Malowanie portretów to obciach. Malowanie pejzaży to obciach. Malowanie martwej natury to obciach. Więc co mam malować? Światłowody?”.
Moje przemyślenia, które wywołał powyższy cytat, popłynęły jednak nie w kierunku malarstwa, ale literatury. Przecież i w tej dziedzinie dzieje się dokładnie to samo. Najbardziej dotknięta owym „syndromem obciachu” została zresztą fantastyka, z prostej przyczyny – to tu najważniejsza jest właśnie wyobraźnia. Przyjrzyjmy się więc z bliska „epidemii obciachu”.
Obciachem jest wedle słów pani malarki i moich własnych obserwacji wszystko, co jest przestarzałe, nudne, wtórne, oklepane i ogólnie pisano o tym już ze sto razy. A teraz odpowiedzmy sobie na jedno proste pytanie: Co takie nie jest?
Argumenty typu: „Ale to przecież już było”, „To przypomina mi (tu wpisać znane i popularne dzieło literackie)”, „ Autor nie odkrył nic nowego”, „To trąci wtórnością”, weszły nam już w krew i tak się zakorzeniły w naszym sposobie odbioru, że takiego pytania sobie po prostu nie stawiamy. Prościej jest przecież krytykować wszystko i wszystkich, zrzędzić i ubolewać, że pisarzom zabrakło pomysłów.
Elf – obciach, krasnolud – obciach, smok – obciach, święta misja – obciach, najazd kosmitów – obciach, duch straszący w zamczysku – obciach, superbohater – obciach, królewna – obciach, cnotliwy rycerz – obciach, mądry starzec – obciach…
Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Wniosek końcowy, bez względu na ich ilość będzie podobny. Wszystko, co przychodzi prawdopodobnie też jest obciachem.
Pisarzy natomiast tylko takie marudzenia nakręca. Kolejny debiutant, który chce się wybić, albo co gorsza, stary wyga, który dotąd pisał porządnie, choć nazwijmy to klasycznie, kombinuje, jakby tu nie być wtórnym i oklepanym. Naród czeka na innowacje – trzeba mu ich dostarczyć. Wymyślają więc niestworzone banialuki, byle były oryginalne. Co z tego, że pomysł idiotyczny? Ważne jest przecież, że nikt przede mną na niego nie wpadł! Zapominają przy tym o dbałości o język, styl, spójność koncepcji, logikę i zgodność faktów. To wszystko jest przecież sprawą drugorzędną. Najważniejsze, by mieć niepowtarzalny pomysł, a że ów się kupy nie trzyma, jest niedbały i niezgodny z jakimikolwiek zasadami zdrowego rozsądku… cóż, coś za coś.
Zastanówmy się teraz, na czyje życzenie zalewa nas masa tego typu pozycji. Ano, na nasze własne. Trudno mieć tu pretensje do pisarzy. Z czegoś żyć muszą, więc tak naprawdę, mniej lub bardziej świadomie, piszą to, co ma zbyt. Ponad to kto chciałby wysłuchiwać wiecznego gderania czytelników i krytyków? Nie chcemy czytać „obciachu”, chcemy czytać innowacje. Wedle życzenia, moi drodzy, wedle życzenia…
Paulina Maria “Lorelay” Szymborska–Karcz