Młode dziewczęta zawsze miały tendencję do romantycznego fantazjowania. Taki już ich urok i takie ich święte prawo. Od niepamiętnych czasów nastolatki marzyły o rycerzach w lśniących zbrojach, ratujących je z opresji. Każda miała swojego Aragorna albo innego walecznego wojownika, księcia, anioła, ewentualnie pięknego, dostojnego i mądrego elfa. Swego czasu miałam i ja. Tak, tak, Lorka też była kiedyś Małą Księżniczką. Dawno to było, ale szczera prawda…
Pierwsze chwile uniesień, młode miłośniczki fantastyki, przeżywały w marzeniach ze swoimi rycerzami i książętami. Pierwsze westchnienia, romantyczne chwile i pierwsze pocałunki. Pierwsze sny erotyczne często też na miejsce swojej akcji wybierały piękne, urokliwe nibylandie, a na głównych bohaterów, owych mężnych wojowników, którzy to okazywali się nie mniej jurnymi kochankami. Wszystko to, z perspektywy czasu, wydaje się tak przesłodzone i mdląco wyidealizowane, że aż zbiera się na wymioty. Ciężko jest po latach odnaleźć w sobie i zrozumieć tę Małą Księżniczkę, którą było się jeszcze kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt wiosen wstecz. Marzenia i sny bezpowrotnie pozostały tylko we wspomnieniach. Czasem wracają w samotne, zimowe wieczory wraz z dziwną nostalgią za czasami minionymi. Myśli się o nich z lekkim przymrużeniem oka, krzywym uśmieszkiem, politowaniem, niekiedy pojawiając się w nadmiarze, potrafią wywołać niemały dyskomfort gastryczny, zawsze jednak wiążą się niezmiennie z jakimś niewyjaśnionym sentymentem.
Czy od czasów wczesnej młodości mojej, mojej mamy, babci, prababci etc. etc coś się zmieniło? Wydawałoby się, że niewiele. Przecież współczesne dziewczęta wciąż mają romantyczne marzenia. Przeżywają swoje pierwsze uniesienia, westchnienia i pocałunki. Cóż z tego, że nieco wcześniej? Wszak wiek inicjacji seksualnej statystycznego młodego człowieka maleje odwrotnie proporcjonalnie do rosnących cyfr oznaczających lata kalendarzowe i nic się na to nie da poradzić. Tak się dzieje i wpływu na to nie mamy żadnego – seks nie jest już zarezerwowany dla użytkowników dorosłych i chcemy tego czy też nie, musimy się z tym pogodzić. Wracając jednak do głównego tematu moich dzisiejszych narzekań – wśród współczesnych młodych dam, znajdzie się również wiele miłośniczek fantastyki. Wzorem swych poprzedniczek nie ograniczają się one do marzeń o kolegach z klasy, przystojnych sąsiadach czy młodych nauczycielach. Chcą czegoś więcej! Czegoś bardziej niezwykłego! Czegoś tajemniczego i magicznego! Puszczają więc wodze wyobraźni.
Nikogo by to nie dziwiło, a tym bardziej nie przerażało, gdyby fantazja tych kilkunastoletnich istot ludzkich rodzaju żeńskiego generowała nowe trendy w image’u błędnego rycerza czy też księcia z bajki. Bycie słodko-mdląco-romantycznymi to, jak już wspomniałam, święte prawo młodych dziewcząt wszystkich czasów. Kim jednak są obecnie fantastyczni kochankowie naszych młodszych koleżanek? Obowiązkowo przywdziewać muszą nieodłączną czerń. Bardzo pożądane jest, by w przeszłości przeżyli już co najmniej jedną śmierć. Usposobienie muszą mieć podłe i najlepiej, by codziennie rano wypijali zamiast śniadania szklankę krwi niewinnego. Dobrze widziane jest także to, by uczęszczali do pobliskiego LO lub też jego zachodniego odpowiednika. Powinny szaleć za nimi wszystkie dziewczyny w szkole i zazdrościć niepozornym wybrankom owych mrocznych bożyszcz. W dobrym tonie znajdują się także szczegóły takie jak bladość oblicza czy błyszczenie się ciała w świetle słonecznym.
Tak! Rycerza i księcia, dzisiejsze nastolatki, zamieniły na wampira lub od biedy demona, upadłego anioła czy inny niezwykle urodziwy i seksowny pomiot piekielny, który jednocześnie musi koniecznie być ich szkolnym kolegą lub ewentualnie współwychowankiem jednego zakładu poprawczego. Cóż… czasy się zmieniają. Współczuję tylko czasem szczerze, moim całkiem przyzwoitym znajomym, posiadającym turbomroczne córki między trzynastym a szesnastym rokiem życia. Z pewnością smutno im, gdy patrzą jak ich Małe Księżniczki stają się dzięki burzy hormonów Małymi Kochanicami Krwiopijcy.
Najbardziej przykry jest w tym wszystkim fakt, że High School Vampire Mania utożsamiana jest przez ogół społeczeństwa ze starym, dobrym, poetycko-artystyczno-muzyczno-festiwalowym gotykiem, który ja sama wspominam często z tęsknotą i rozrzewnieniem. Czasami chciałoby się zapłakać nad ślicznymi koronkowymi gorsetami, gustownymi czarnymi różami i estetycznymi rozetkami, zamienionymi na słodką tandetę nie mającą nic wspólnego z jakimkolwiek typem poczucia dobrego smaku. Żal Lestata i hrabiego Draculi, odartych z całego niepokojącego piękna i groźnego uroku przez Edwardów i inne współczesne ikony fantastycznego romantyzmu. Coraz częściej wyjmuję rzucone niegdyś w kąt “Kroniki Wampirów”, “Fausta”, “Upiora Opery” oraz tomik poezji Edgara Allana Poe i przecieram ich zakurzone okładki. To z kolei ikony mojego zapomnianego, romantycznego gotyku. Wstyd, by leżały tak i obrastały pleśnią, podczas gdy w księgarniach jak świeże bułeczki rozchodzą się kolejne egzemplarze “Zmierzchu”, “Upadłych”, “Naznaczonej” i innych tytułów spod znaku kłów i stulejki.
Paulina Maria “Lorelay” Szymborska–Karcz