Drodzy Czytelnicy!
Pragnę Wam zaprezentować nowy cykl felietonów, który, począwszy od dziś, co czwartek będzie ukazywał się na Efantastyce. Jak temat przewodni pokazuje – w szerszym kontekście będę omawiał wszelakie aspekty związane z tym obszarem kultury, jakim jest fantastyka. Będzie i trochę historii, i krytyki rynku, będzie filozofia i religioznawstwo, wreszcie będzie dużo kontrowersji i opinii, które, mam szczerą nadzieję, zaczną spędzać Wam sen z powiek. Gotowi? Zachęcam do lektury!
Do zobaczenia co czwartek. Tylko na Efantastyce!
Arkady Franciszek Saulski
Kres Kresa?
Całkiem niedawno w Internecie gruchnęła wieść, że Feliks W. Kres zakończył karierę pisarską. Arcymistrz literatury fantastycznej (zawsze bronił się przed klasyfikowaniem swoich prac do gatunku fantasy, którym co najmniej gardził) ogłosił, za pośrednictwem wydawnictwa Mag iż zakończył karierę wskutek braku weny twórczej.
Kim jest Kres? Pominąwszy już fakt, iż każdy kto się fantastyką pasjonuje powinien to wiedzieć, Kres jest autorem z pokolenia fantastów przemiany ustrojowej, wychowankiem Trustu i Grópy Tfurców. Było to pokolenie wybitnych autorów, cieszących się zarówno poważaniem krytyki jak i popularnością wśród czytelników, połączenie na współczesnym rynku całkiem egzotyczne. Wyrosłe z fantastyki zajdlowskiej, za mentorów upatrujące sobie na przykład Edmunda Wnuka – Lipińskiego i Marka Oramusa, pokolenie owo było „tym najlepszym” w polskiej fantastyce. Tak jak „najlepsze pokolenie” amerykanów – weteranów drugiej wojny światowej po jej zakończeniu budowało potęgę swojego kraju, tak po przemianach i niejednokrotnie wyraźnym zaangażowaniu politycznym (Ziemkiewicz) autorzy z Trustu uprawiali literaturę nie tylko znakomicie napisaną, przystępną w odbiorze, ale też przede wszystkim (co w tej chwili jest niemal nieobecne), będące płaszczyzną przekazywania myśli społecznej i idei. Wielkie słowa ktoś rzeknie – tak, wielkie, ale niedawne wznowienie „Walcu Stulecia” i zakończona marketingową klapą antologia „PL + 50” pokazują, że gdzieś w naszym światku fantastycznym potrzeba stania się ważkim głosem debaty publicznej nadal tkwi. Mimo nie skorzystania z szansy przełomu epok w 1989 roku by fantastykę wyciągnąć, na wzór amerykański, nie tylko z getta, ale wręcz ustawić ją tuż obok literatury główno nurtowej, Grópa Tfurców wciąż starała się czytelnika w debatę o współczesności wciągać – czy to przez pryzmat fantastyki bliskiego zasięgu (Ziemkiewicza „Walc Stulecia”, „Pieprzony Los Kataryniarza” czy opowiadania – „Szosa na Zaleszczyki” lub „Pięknie jest w dolinie”), czy poprzez twarde SF traktujące o potrzebie zachowania człowieczeństwa i walce z szaleństwem (haniebnie zapomniany dziś Żerdźiński). Sukces lub porażkę tej szkoły literackiej można analizować, lecz temat to na inny artykuł. Wprowadzenie jest jednak konieczne, by w pełni zrozumieć co polska fantastyka i literatura ogółem właśnie straciła.
Kres w swej twórczości od początku poszedł inną drogą niż koledzy – odwrócił się zdecydowanie od wzniosłej fantastyki socjologicznej i zaczął uprawiać coś zbliżonego do definicji gatunku fantasy. Nie udał się jednak dość prostą, przyznajmy, ścieżką postmodernizmu jak Sapkowski, lecz wybrał coś o wiele bardziej wyrafinowanego i trudnego do realizacji i, wreszcie, sprzedaży. Kres rozpoczynając Księgę Całości, swoje literackie opus magnum, postanowił, jak sam przyznaje, stworzyć świat, który po prostu ma ręce i nogi. Odrzucił irracjonalność fantastycznych krain pełnych wielomilionowych miast na środku pustyni i innych, że zacytuję Nurglitcha „pokoi pełnych pięknych tapet, bez ścian i fundamentów”. Świat fikcyjny, zdaniem Kresa, musi być wiarygodny, a aby był wiarygodny – musi się rządzić prawami z naszego świata. Szanując czytelnika nie powinniśmy w naszym uniwersum usprawiedliwiać luk w logice jego konstrukcji prostym zabiegiem „magia to zrobiła”. Naszym światem, cywilizacją Euroatlantycką, rządzą pewne prawa – prawa uwarunkowań historycznych, reguł rynkowych i gospodarczych, wreszcie prawideł fizycznych, czysto naukowych. Sapkowski wyśmiał swego czasu koncept zbroi z łusek suma w fantasy, słusznie wskazując, iż sum nie ma łusek, a jeśli w jakimś uniwersum fantasy je ma, to świadczy to tylko o brakach w wiedzy autora lub o tym, iż nie szanuje on czytelnika. Oczywiście, Sapkowski pozwala tu na consensus – krainą fantasy musi rządzić niesamowitość, uniwersum fantasy bez fantasy jest zwyczajnie nudne. Osobiście przyjmuję to twierdzenie – sięgając po „Miecz Smoczego Topora” tom 23, jestem gotów (będąc człowiekiem twardo stąpającym po ziemi) przymknąć oko na „drobne” nieścisłości, pod warunkiem, że nie obrażają one mojej inteligencji (jak nieopatrzne „śmierdzące mięso” w komputerowym Wiedźminie, które śmierdzieć w tych warunkach przecież powinno, nie stanowiąc dla nikogo z tubylców novum).
Kres odrzucił tą specyficzną umowę między czytelnikiem a autorem. Świat musi mieć ręce i nogi, i basta! To zresztą cytat, choć z którego wywiadu nie pomnę. Drobiazgowo więc, tom za tomem, realizuje Kres wizję świata z niesamowitością, zgoda, ale uwarunkowaną fizycznie (czuwająca nad światem Szerń), wielorasowością (Koty, Sępy), wreszcie czymś w rodzaju magii, lecz będącego żywiołem nieposkromionym i groźnym (Aler i odwołujące się do Strugackich Porzucone Przedmioty). Ale to nie koniec. Kres jako wychowanek Trustu w swych pracach zawiera też treść i to bardzo ważką. Gdy Sapkowskiego Wiedźmińska Saga orbituje wokół ciekawego, ale, przyznajmy, dość banalnego przesłania „ludzie gorsi niż potwory” Kres tymczasem porusza o wiele subtelniejsze materie – społeczne, filozoficzne i polityczne. Bez wielkich mów i scen, lecz poprzez działania bohaterów, ich okrucieństwo i bezinteresowną nienawiść do bliźniego, porusza odpowiednio dylematy żołnierza na wojnie („Północna Granica”), wykorzenienie i potrzebę dziedzictwa, tak jednostek jak i całych narodów („Król Bezmiarów”), poszukiwania swej tożsamości („Grombelardzka Legenda”), wojny („Pani Dobrego Znaku”, nad którym unosi się opiekuńczy duch Clausevitza), zdrady i powrotu do ojczyzny („Porzucone Królestwo”), wreszcie relacji współmierności kary wobec dokonanej zbrodni („Tarcza Szerni”). A to wszystko pomiędzy porywającymi opisami relacji międzyludzkich, pojedynków, bitew i romansów, czyli wszystkiego co nam w fantasy miłe. Nie wspominając już nawet o opowiadaniach i o tym, iż Kres jest ostatnim żyjącym autorem XVIII wiecznym – w specyfice ówczesnej literatury utrzymany jest przecież cykl opowieści Piekła i Szpady.
A teraz Kres zamilknie. Już nie sięgnie po pióro i nie uraczy kolejną, wspaniałą opowieścią.
Czy na pewno? Rozważmy dwie możliwości przebiegu wydarzeń.
Pierwsza, pesymistyczna.
Kres istotnie zamilkł i pisać nie zamierza. Najlepszy rzemieślnik w swoim fachu kończy karierę, pozostawiając rynek fantastyki w stanie, jego zdaniem, dość kiepskim. Zalew półproduktów literaturo – podobnych niszczy zarówno gatunek jak i język, a garstka autorów nieprzeciętnych, by nie powiedzieć – wybitnych, choć wyeksponowana, sytuacji nie zmieni. W polemice z Kresem Pilipiuk opisał radość z tego, że tyle się wydaje, że na półkach taki wybór, że tyle nowości. Kres odpowiedział, że w takim wypadku dalsza dyskusja sensu nie ma – to co dla Pilipiuka jest wspaniałym zjawiskiem, dla niego jest w istocie głównym właśnie syndromem kryzysu rynku, by nie powiedzieć – jego entropii. Tak jak u schyłku istnienia Imperium Romanum odbywały się największe i najwspanialsze igrzyska i fety, tak i teraz, zdaniem Kresa, polski rynek fantastyki spotkał się z klęską urodzaju.
Nie pociesza też fakt znajomości prac Kresa przez pokolenie obecnych, młodszych czytelników, przygodę z fantastyką zaczynających, powiedzmy, już po wejściu na rynek wydawnictwa Fabryka Słów. Choć Fabryka, cześć i chwała jej za to, Kresa na nowo prezentowała i odświeżała, to nie zmieniło to faktu, iż sam autor ostatnią prawdziwą nowość wydał w roku 2005. Potem otrzymaliśmy wznowienie Piekła i Szpady przejęte od Maga i dwa zbiory felietonów.
Po ukazaniu się informacji o rezygnacji z pisania przez naszego bohatera, pojawił się pomysł przesłania mu listu z podziękowaniami za pracę i twórczość. Jaki to ma sens, pytam jednak, skoro 90% głosów w komentarzach internetowych zawiera rozmaite wariacje wypowiedzi „nie czytałem, ale cenię”. Odejście Kresa, nagłe i niespodziewane (czekaliśmy przecież na „Wieczne Cesarstwo”, zwieńczenie opowieści Szererskiej) to straszliwa strata. Odchodzi autor wybitny, tak po prostu. Bez finałowego uderzenia w bęben, ostatniego akordu. Odchodzi i już. Mnie, jako pasjonatowi jego twórczości, jest po prostu żal, ale budzi to we mnie także gniew. Oto autor, który w każdym felietonie dawał do zrozumienia, że jak ktoś chce być pisarzem, to musi traktować to profesjonalnie, teraz, zostawiając nas, sam zachowuje się w sposób nieprofesjonalny, by nie powiedzieć wręcz – nieodpowiedzialny. Owszem – padł argument, że lepiej by nie pisał wcale, niż miał wydać na koniec byle co, ale nie przyjmuję go – twórczość Kresa to nie sinusoida falująca między arcydziełami a książkami będącymi niemal kompromitacją. Nawet najsłabsze, zdaniem wielu, którego nie podzielam, dwa tomy Tarczy Szerni utrzymywały kresowy poziom – czyli bardzo wysoki. Opus magnum Kresa urywa się w najważniejszym momencie. To nigdy nie jest dobre zakończenie.
Drugi wariant jest optymistyczny, choć czuć go z daleka teorią spiskową, prosto ze szkoły redaktora Janeckiego.
Otóż odejście Kresa to tylko i wyłącznie… chwyt marketingowy. Kres wcale pisać nie skończył, mało tego – lada chwila otrzymamy „Wieczne Cesarstwo”, po ponad pięciu latach – zakończone. Skąd tak radykalna i zaskakująca strategia marketingowa? Otóż pamiętajmy – ostatnią nowość z Księgi Całości wydał Kres we wspomnianym Roku Pańskim 2005, czyli, de facto – całe eony temu. Dojrzało nowe pokolenie czytelników, Kresa nie znające. Premiera ostatniego tomu jednej z dwóch najważniejszych sag fantasy (obok Wiedźminowej) by ich wcale nie obeszła. Stąd wznowienie poprzednich tomów w ładnej, oryginalnej szacie graficznej i, jednocześnie, niemal totalna cisza informacyjna na jego temat w Internecie. Odejście Kresa to jednak jest jakiś news, każdy teraz jak nie sięgnie po samą książkę, to przynajmniej ściągnie PDF, albo przeczyta notkę na empiku. Kres nadal ma swoją WWW, w Internecie nadal go pełno dzięki lojalnym czytelnikom, powiedzmy, starej daty, (do których i ja się zaliczam), więc śmierć medialna mu nie grozi i choć „nie czytałem, ale cenię” pozostaje jądrem dyskursu, to popatrzmy ile komentarzy zgromadziły informacje o jego odejściu. A w dobie współczesnej cywilizacji informacyjnej tysiąc komentarzy stanowi już wartość. To dobre przygotowanie gruntu pod finał najwspanialszego cyklu fantastycznego w Polsce.
I wiele bym dał, by ten ostatni wariant nie był jedynie pobożnym życzeniem. Wątpię w to jednak – jako autor Kres nie rzucał słów na wiatr i jego odejście z literatury może być bolesnym starciem z rzeczywistością. Możemy się gniewać, smucić lub mu złorzeczyć, ale za to co dla nas i dla literatury uczynił winniśmy mu jednak, przede wszystkim dziękować.
Arkady F. Saulski