Pyrkon (okiem tess)
Dzień I
Na szczęście bezpośredni dojazd na Pyrkon okazał się łatwiejszy niż codzienne przemykanie się między poznańskimi korkami, jednak nie znaczy to, że obyło się bez atrakcji. Szukanie trasy zgodnej z mapkami przypominało nieco podchody. Zwłaszcza w punktach brzmiących podążaj za tłumem – w miejscu, w którym droga rozwidliła się na pięć ścieżek, tłum rozdzielił się na pięć grupek. Po czym okazało się, że każda z nich podążyła w złą stronę. Poprawna trasa i informator w postaci jednego z organizatorów, co sił w płucach wrzeszczącego: akredytacja tutaaaj! znalazły się – po drugiej stronie ulicy.
A potem była Kolejka. Tak, przez wielkie “K”. Najpierw grzeczne stanie w ogonku przed budynkiem C, następnie w tył zwrot – akredytacja w budynku C została zamknięta. Następnie – postój przed budynkiem B. Ten dla niektórych trwał wiele godzin. Część orzekła, iż kolejka była dłuższa niż rok temu. Jednocześnie obok ogonka wiele adrenaliny budził turniej w Prawo Dżungli – kto wygrał, trafiał na początek kolejki. Niemniej – po długich przygodach w pełnym słońcu i po zlokalizowaniu kolejnych “swoich” – udało nam się zaakredytować (choć pierwsze punkty programu raczej nie mogły się cieszyć dużą frekwencją).
Istotną wiadomością jest to, iż w tym roku Pyrkon został umieszczony w trzech (zamiast w dwóch) budynkach. Dzięki temu noclegi z ciszą nocną i bez tejże zostały wreszcie rozmieszczone w odległości naprawdę gwarantującej spokój (sąsiadujące ze sobą korytarze sprawiały, że cichy korytarz doskonale słyszał każdą balangę); dzięki temu prowadzący dostali więcej miejsc na prelekcje. Wadą była odległość – kilkaset metrów to niewiele, jeśli trzeba przejść je raz, ale bieganie z sali do sali stało się o wiele bardziej uciążliwe. Głównie dlatego zdecydowałam się wybrać jeden budynek i przesiedzieć w nim cały wieczór. Nie oznacza to jednak, iż nie cieszy mnie dodatkowe miejsce – organizatorzy wyszli naprzeciw oczekiwaniom użytkowników, w dodatku budynek C był jednak “w zasięgu nóg”.
Pierwszą odwiedzoną przeze mnie salą była duża aula – miejsce spotkań kolejno z Jakubem Ćwiekiem, Andrzejem Pilipiukiem i Mają Lidią Kossakowską – niestety, ojciec Jakuba Wędrowycza nie pojawił się z powodu wypadków losowych.
Spotkanie z Jakubem Ćwiekiem jak zwykle przebiegło w niezwykle energicznej atmosferze. Z początku Kuba poinformował, iż zażyczył sobie, by prowadzącym spotkanie był Łukasz Orbitowski albo nikt. Po czym przedstawił publiczności zasiadającego obok niego nikogo i zaprosił do pomocy osobę z publiczności – mającą wyznaczać, kto i kiedy zada pytanie. A pytania – jak to w wypadku ćwiekowskich spotkań – prowadziły do wielu anegdotek, dowcipów… Kuba zdradził też, co zastąpi cykl o Kłamcy po ukazaniu się wyczekiwanej czwartej części. Nowy pomysł podsumował: Mnóstwo muzyki rockowej, trochę postapo, Ewangelia w wersji Black Sabbath. Wyobraźcie sobie Ozzy’ego jako jednego z ewangelistów, to załapiecie klimat. Bohaterami książki będą członkowie zespołu rockowego, teksty utworów napisze (a jeśli przydarzy się okazja – może także zaśpiewa) Kuba.
Po spotkaniu autorskim nadszedł czas na autografy. Ponieważ oficjalnie miejsce ich rozdawania znajdowało się w innym budynku niż spotkanie, pisarz zlitował się nad fanami i przysiadł na schodach, otoczony licznym tłumem – a gdy autogramiada zbliżała się już ku końcowi, otrzymał wiadomość od organizatorów, iż Andrzej Pilipiuk nie przyjechał, więc sala jest nadal do jego dyspozycji. Kuba zarządził powrót na aulę… by dowiedzieć się, że w międzyczasie drzwi zostały zamknięte. A gdy wreszcie dostał się do środka, czekała go kolejna fala próśb o autografy, wspólne zdjęcia, drobne wywiady, rady dla debiutantów…
Po Kubie salę przejęła Maja Lidia Kossakowska, która zgromadziła nie mniejszy tłum fanów. Prowadząca spotkanie pytała w dużej mierze o dzieło, z którego pisarka jest najbardziej dumna – czyli o cykl Upiór Południa, nikogo jednak nie zaskoczy wiadomość, iż czytelnicy najczęściej pytali o cykl anielski. Maja opowiedziała też o swojej miłości do kotów i koni – zdradzając też pewną smutną wiadomość – wszystkie koty występujące w Zbieraczu Burz to prawdziwe koty, które pisarka dokarmiała przez kilka lat na swojej działce i które zostały brutalnie zamordowane przez ludzi, których Maja nie umie nazwać ludźmi. Pisarka wspomniała też, że możliwe, iż na swojej nowej stronie internetowej zamieści niektóre ze swych wierszy. Zdradziła też jeden z planów pisarskich – humoreskę w klimacie space opery.
Między spotkaniami odbyłam oczywiście obowiązkowy spacer po korytarzach budynku A i po księgarni, gdzie zobaczyłam rozbicie niejednej małej fortuny. Cóż, wpuścić konwentowicza między książki… albo koszulki ze smokiem i dziewicą – to mówi samo za siebie.
Przed nocą zaliczyłam jeszcze krótkie spojrzenie na fireshow, które – choć robiło wrażenie – wydało mi się mniej dopracowane niż rok temu. A potem pobiegłam na ostatni dzienny tramwaj, by nabierać sił przed kolejnym dniem konwentowania.
Dzień II
Gdy udało nam się dotrzeć na Pyrkon w sobotę rano, po chwili ciężkiej rozterki – punkty czy stoiska? – wybraliśmy te pierwsze. Jak zwykle na tym konwencie było absolutnie WSZYSTKO, oczywiście z pluszowymi Cthulhu na czele (i w ramach spóźnionych obchodów urodzin Vivaldiego jeden z nich został przysposobiony przez naszą redakcję). Koszulki, gry, maskotki czy biżuteria dawna wypełniały budynek szkoły i wylewały się drzwiami i oknami. Książek było jeszcze więcej. Żyć, nie umierać!
Pierwszym punktem programu, jaki nawiedziłam, był Ciężki los debiutanta prowadzony przez Michała Cetnarowskiego i Macieja Parowskiego. Porównywali oni los wannabe pisarzy dawniej i dziś, wspominali wielkie debiuty – zarówno na łamach prasy, jak i książkowe – zastanawiali się, jaki los spotka debiutantów obecnych i jaka droga stoi przed tymi, którzy o debiucie dopiero marzą.
Punktualnie w południe stawiłam się na panelu Jak twarda jest polska SF?, na którym Marcin “malakh” Zwierzchowski odpytał z tego zagadnienia chyba najbardziej charakterystycznych przedstawicieli naszego rodzimego science fiction: Marka S. Huberatha, Marka Oramusa, Rafała Kosika, Pawła Majkę i Michała Protasiuka. Panowie zastanawiali się nad kondycją tegoż gatunku, tym, jak pisać SF i oczywiście dlaczego oni sami wybrali właśnie tę dziedzinę. Ponieważ panel był długi, wymknęłam się w trakcie, by zdobyć autograf Jacka Komudy (spotkanie z nim niestety kolidowało z panelem), ale było zbyt ciekawie, bym nie wróciła w błyskawicznym tempie.
Utrzymując się w klimacie hard SF, zahaczyłam też o spotkanie autorskie z Rafałem Kosikiem, który został rzetelnie przepytany pod kątem dalszych planów literackich, zarówno w literaturze dorosłej, jak i dziecięcej. Pisarz opowiadał też o mającej powstać ekranizacji Felixa, Neta i Niki oraz Teoretycznie Możliwej Katastrofy i o pracy wydawcy. W odpowiedziach jak zawsze wspomagała go siedząca wśród publiczności Kasia Kosik. Po spotkaniach Rafała obległ tłum młodych fanów, z obowiązkowymi egzemplarzami Felixów… w garściach.
Po spotkaniu z Rafałem przyszedł czas na prowadzone przez Jarosława Ratajczyka spotkanie z Magdą Parus, autorką cyklu Wilcze dziedzictwo. Magda zaprezentowała prawdziwą perełkę – strony z pierwszej wersji swojej książki wraz z naniesionymi poprawkami. Opowiadała nie tylko o swoich wilkołaczych utworach, ale też o pracy tłumacza i o kwiatkach, na które natknęła się, przekładając literaturę kobiecą.
Choć Jakub Ćwiek zapowiadał, że jest na tym konwencie dla relaksu i nie będzie obstawiał swoją osobą kilkunastu prelekcji, słodkie lenistwo nie do końca mu się udało i – gdy jeden z punktów nie wypalił – sprawnie zastąpił go prelekcją Zrób sobie twardziela!, w czasie której rozważał, jak stworzyć herosa idealnego. Jak łatwo się domyślić, nie zabrakło śmiechu i celnych wniosków.
Sobotę zakończyliśmy, odwiedzając punkt Jubileusz Pyrkonu. Były to swoiste wspominki połączone z przytaczaniem najciekawszych anegdotek z minionych edycji Pyrkonu. Okazało się na przykład, że przed laty goszcząca na konwencie drużyna wojów z mieczami rzuciła się w pogoń za folklorem trójpaskowym, który niepokoił konwentowiczów, oraz że wszyscy dotychczasowi koordynatorzy Pyrkonu (prócz Paszka) po każdej edycji oznajmiali nigdy więcej! – i wszyscy słowa dotrzymali. Prelekcja zakończyła się degustacją wielkiego tortu oraz wykonaniem zbiorowego zdjęcia konwentowiczów. Choć z pewnością nie przybyli wszyscy, to i tak zmieszczenie tej grupy w kadrze było ciężkim wyzwaniem.
Dzień III
W niedzielę na jednym z korytarzy pojawiły się interesujące rysunki, pokazujące, że część konwentowiczów z pewnością się nie nudziła. Nie zabrakło wśród nich treści poważniejszych, jak ogłoszenia o treści: Niezależny Związek Zawodowy “Gżdacz”: Żądamy PyrFuntów za nadgodziny. Co ciekawe, doczekali się nawet odpowiedzi orgów.
Po pobieżnym przyjrzeniu się tej galerii ruszyłam zagłębiać się w punkty programu. Dzień rozpoczął się dla mnie (i sporej części reprezentacji Efantastyki, wyłączając Sad, niestety pochłoniętą gżdaczowaniem) wizytą na panelu Różowy horror w czarnej koszulce, na którym Michał Sołtysiak przygotował dla swoich gości naprawdę intrygujące pytania. Pod ostrzał trafili Magda Parus, Magdalena Kozak, Maja Lidia Kossakowska oraz Jakub Ćwiek (który spóźnił się na panel w przeuroczy sposób i zebrał już na wejściu gromkie oklaski). Na samym początku autorzy musieli wybronić się z tego, czy przypadkiem nie stworzyli postaci zalatującej Zmierzchem – a pytania były dobrane naprawdę celnie. Wszyscy jednak udowodnili, że do różowych horrorów im daleko, można było więc przejść do właściwej części punktu, czyli omawiania współczesnych tendencji mieszania grozy i romansu. Rozmowa wywołała liczne wybuchy śmiechu na sali – a także kłótnie, czy aby na pewno twórczość Stephenie Meyer jest szkodliwa dla czytelniczek. Był to chyba najciekawszy panel na Pyrkonie, szczerze żałowałam, kiedy dobiegł końca.
Po tym punkcie zmyliśmy się już z sal prelekcyjnych, ponieważ nasza grupa zaczęła się rozjeżdżać – samochody, tramwaje i pociągi ani myślały czekać, rzuciliśmy się więc w wir pożegnań i ostatnich plotek na korytarzach. Konwent skończył się zdecydowanie za szybko – tyle interesujących punktów i tylu ciekawych ludzi w jednym miejscu sprawiło, że niestety z wielu rzeczy trzeba było zrezygnować, kosztem innych. Pyrkon już na stałe wpisał się w mój kalendarz konwentowy, więc nie mam wątpliwości, że wrócę za rok – i zapewne nie będę w tym odosobniona.
Anna Tess Gołębiowska
Zapraszamy do oglądania zdjęć z Pyrkonu: