Felieton autorstwa Jarosława Błotnego publikujemy dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionego portalu Kawerna. Zainteresowanych tematyką zapraszamy także do lektury Purpury imperatora, najnowszej powieści pisarza, wydanej nakładem Fabryki Słów.
Trwa Expeditio Germanica Quarta. Mistycyzm plemion Barbaricum zderza się z nowoczesnością Wiecznego Imperium. Najeżone lufami samopałów, straszące paszczami armas rzymskie legiony ruszają z Sarmacji do ujscia Vistuli hen, w kraju Gotów. Już nie wrócą. Zostaną tam na całe lata… Albo inaczej – na zawsze…
Oto ja – Marek Lentiwiusz Katella w otchłani, z której nie ma ucieczki. Wciąż niepokonany.
Dla Gotów jestem jak cierń w ciele ziemi, którą uważali za swoją. Ze mną idą Wandalowie, dawni właściciele tych krain, co dla Gotów jest upokorzeniem większym niż sama obecność rzymskich wojsk. Moich wojsk…
W uszach rozbrzmiewa im bitewny zgiełk dawno zakończonych wojen i tych, które dopiero mają się rozpocząć. Si vis pacem, para bellum…
Betonowy Rzym
Rzymianie nie byli nadzwyczajnymi wynalazcami. W większości z powodzeniem wdrażali tylko techniczne osiągnięcia poprzedników. Można nawet śmiało stwierdzić, że tu i ówdzie wręcz przyszli „na gotowe”. Akwedukty – nieodłączny element krajobrazu Imperium Rzymskiego – wynaleziono w Mezopotamii, gdzie Niniwę zaopatrywano w wodę z położonych kilkadziesiąt kilometrów od niej gór, zaś wielokrążek, czyli urządzenie bez którego niemożliwe byłoby monumentalne budownictwo, jest dziełem Greków (Archimedes). Nawet rzymska armia – narzędzie podbojów i ekspansji – bez zahamowań korzystała z dorobku swoich poprzedników w basenie Morza Śródziemnego, twórców wież oblężniczych i katapult: Asyryjczyków, Fenicjan i Greków. Podobnie zresztą było w innych dziedzinach życia, na przykład w gospodarce i polityce. Bo czyż klasyczna Grecja nie znała pojęcia demokracji (oligarchicznej, bo oligarchicznej, ale zawsze), a hellenistyczny Wschód w osobie Pompejusza Wielkiego nie zaszczepił w Italii idei absolutyzmu? Czy rzymska kultura mogłaby istnieć bez wynalezienia przez Fenicjan alfabetu, a przez Egipcjan i Greków materiałów pisarskich – papirusu i pergaminu? Nawet rzymska rzeźba to naśladownictwo greckich oryginałów, a dzieła, które jeszcze do dzisiaj można podziwiać we wszystkich muzeach świata, to twory genialnych kopistów, najczęściej greckiego pochodzenia. Kiedy Rzymianie samodzielnie zaczęli rozwijać osiągnięcia innych artystów, na przykład w zakresie rzeźby reliefowej, zabrnęli w ślepy zaułek, ograniczony symbolizmem i konwencją, które to zablokowały jakikolwiek artystyczny postęp.
Można więc powiedzieć, że Rzymianie byli genialnymi i m i t a t o r a m i. Bez skrupułów wykorzystywali osiągnięcia innych narodów i twórczo przetwarzali je w konstrukty akceptowalne i przyswajalne przez ich nieograniczone potrzeby polityczne, społeczne i gospodarcze. To prawda, że niektóre z nich zarzucali (turbina parowa), z innych korzystali przez wieki (akwedukty), były też takie, które twórczo rozwijali (podkowa). Jest jednak pewien wynalazek, który – gdyby nie upadek Rzymu – mógłby zmienić oblicze naszej cywilizacji na długo przedtem, zanim został p o n o w n i e wynaleziony. Jest on bezpośrednio związany z dziedzinami, w których osiągnięcia Rzymian są niezaprzeczalne – z architekturą i budownictwem. Bez niego nie przetrwałyby wzniesione przez nich budowle – rozsypałyby się podczas trzęsień ziemi lub rozpłynęły w wyniku oddziaływania zmiennych warunków atmosferycznych. Tym rzymskim wynalazkiem, który – dodajmy – czekał 1500 lat na swoje drugie odkrycie, jest sztuczny kamień, czyli beton.
To nieprawda, że Rzymianie budowali swoje miasta tylko z kamienia. Drewno było tak samo popularne jak kamień, w końcu pożary Rzymu to wynik nadmiernie zagęszczonej drewnianej zabudowy Miasta. Ponadto Rzymianie byli największymi starożytnymi producentami cegieł wypalanych w wysokich temperaturach, zaś ceramiczna dachówka, a raczej jej ułamki, do dzisiaj są najczęściej znajdowanym rzymskim artefaktem na rozległych obszarach Europy, od Szkocji po Saharę i od Gibraltaru po Krym. Nie zmienia to oczywiście faktu, że kamień był bardzo popularnym materiałem budowlanym tamtych czasów. Kiedy już Rzymianie decydowali się wznosić budowle z kamienia, starali się pojedyncze fragmenty materiału łączyć ze sobą spoiwem odpornym na wstrząsy i warunki atmosferyczne. Mieszanina żwiru i zaprawy wapiennej, protoplastka współczesnego cementu, zaprowadziła Rzymian wprost do betonu. Po co łączyć ze sobą wielkie bloki kamienne, jeśli można je stworzyć z lepkiej, a potem zastygającej „na kamień”, trwałej mieszanki kilku znanych i powszechnie dostępnych składników?
Co prawda początków używania betonu można się doszukiwać w Asyrii, jednak nikt w starożytności nie wykorzystywał tego materiału na taką skalę i w takich ilościach, jak Rzymianie. Sprzyjały im warunki geograficzne (geologia). Działalność wulkaniczna na terenie Italii odcisnęła swoje piętno w historii pod postacią tragedii Pompejów, ale jednocześnie dostarczyła ogromnych zasobów popiołów z niezliczonych – wcześniejszych niż wybuch Wezuwiusza z 79 roku n.e. – erupcji wulkanicznych. Pochodząca z wulkanów pucolana (wł. „puzzolana”) to prawie czysta krzemionka, doskonale wiążąca się z wapnem i nadająca zaprawom betonowym wodoodporność. Okazuje się, że Rzymianie wykorzystywali ją na długo przedtem zanim Flawiusze postanowili wznieść z betonu Koloseum, a Karakalla ufundować betonowe termy swojego imienia. Nie zmienia to faktu, że beton jako materiał budowlany znalazł swoje szerokie zastosowanie dopiero w czasach cesarstwa, gdy niczym nieograniczona fantazja i pycha imperatorów, oddała go w ręce zdolnych architektów.
Dwa dzieła niech przykują naszą uwagę, obydwa autorstwa niejakiego Apollodorosa z Damaszku. Ten syryjski architekt, podczas wojen toczonych przez cesarza Trajana z Dakami, wzniósł długi na przeszło 1000 metrów i wsparty na 20 betonowych filarach most na Dunaju. Na tychże betonowych (powtórzę – betonowych!) filarach mostu wspierały się drewniane kratownice o szerokości 15 metrów, biegnące prawie 20 metrów nad lustrem wody. Była to jedyna stała przeprawa przez Dunaj na jego dolnym odcinku, umożliwiająca komunikację z podbitą przez Rzymian Dacją. Tak zwany Most Trajana należał do najbardziej niezwykłych i najdoskonalszych pod względem inżynieryjnym osiągnięć starożytności. Został zniszczony przez cesarza Aureliana w 275 roku n.e., kiedy Rzymianie pod naciskiem barbarzyńskich ludów północy („superiores barbarii”) ostatecznie zdecydowali się wycofać z Dacji. Szczątki tego mostu – filary i przyczółki o wysokości nawet 45 metrów – dotrwały do naszych czasów w okolicach obecnego miasta Turnu Severin (rzym. Drobeta). Po prawie dwóch tysiącleciach, w 1856 roku, gdy podczas suszy Dunaj osiągnął rekordowo niski poziom, opadające wody rzeki odsłoniły większość z betonowych filarów mostu. Jeszcze w 1906 roku stanowiły one takie zagrożenie dla żeglugi na Dunaju, że dwa najbardziej okazałe postanowiono zburzyć. W 1982 roku archeolodzy zlokalizowali i nanieśli na mapy jeszcze 12 istniejących filarów mostu, znajdujących się pod wodą. W 1983 roku pozostałości Mostu Trajana zostały uznane za zabytek archeologiczny o wyjątkowym znaczeniu.
Drugim niezwykłym osiągnięciem Apollodorosa z Damaszku (choć niektórzy badacze poddają w tym przypadku w wątpliwość jego autorstwo) jest stały punkt wycieczek po Rzymie, czyli Panteon. Budowla ta, jakich wiele w Wiecznym Mieście, nie wzbudzałaby wielkiego zainteresowania, gdyby nie kopuła, która ją przykrywa. W starożytności kopuły wznoszono z reguły z ciosów kamiennych lub specjalnie ukształtowanych cegieł. Taka konstrukcja była jednak niestabilna, a jej załamanie mogły wywołać trzęsienia ziemi lub osiadanie gruntu. W związku z tym budowane kopuły były niezbyt wielkie, a tym samym niezbyt efektowne. Kiedy na początku II wieku n.e. cesarz Hadrian (następca Trajana) podjął decyzję o odbudowie Panteonu, wzniesionego 150 lat wcześniej przez Marka Agryppę, a zniszczonego w wyniku pożaru w 80 roku n.e., zadanie to powierzył architektowi, który jako jedyny mógł sprostać jego ambicjom. Apollodoros z Damaszku, wykorzystując swoje wcześniejsze doświadczenia, stworzył kopułę jakiej jeszcze świat nie widział – z lanego, nieuzbrojonego betonu. Ma średnicę przekraczającą 43 metry i otwór w szczycie. Przez prawie 1500 lat konstrukcja ta stanowiła niedoścignione marzenie wielu pokoleń architektów i budowniczych. Wystarczy przypomnieć sobie niebywałe kłopoty z gotyckimi katedrami, w których problemy techniczne (siły parcia pochodzące ze sklepienia) maskowano niezliczoną ilością łęków przyporowych, będących w istocie sposobem na uniknięcie katastrofy budowlanej. Nawet dzieło życia cesarza bizantyjskiego Justyniana („Prześcignąłem cię, Salomonie!”) – kościół Hagia Sophia w Konstantynopolu (ob. Stambuł), posiada kopułę aż o 10 metrów węższą. Dopiero kopuły katedry Santa Maria del Fiore we Florencji (1436 rok) oraz bazyliki św. Piotra w Rzymie (1547 rok) dorównały jej wielkością.
Jakie były dalsze losy rzymskiego betonu po wzniesieniu Mostu Trajana i Panteonu? Dokładnie takie same jak losy ich konstruktora – Apollodorosa z Damaszku. Kiedy cesarz Hadrian osobiście zaprojektował świątynię Romy i Wenus, syryjski architekt miał się wyrazić: „Niech każdy zajmuje się tym, na czym się zna”. Po czym został zesłany na jakąś odludną wyspę, a następnie stracony z rozkazu swego chlebodawcy. Zmartwychwstał po prawie 1500 latach, gdy Michał Anioł skopiował kopułę jego Panteonu, zwieńczając nią sklepienie najważniejszego kościoła chrześcijaństwa.