Do trzech konwentów sztuka
Trzecia edycja Festiwalu Gier i Fantastyki Copernicon, reaktywowanego w 2010 roku toruńskiego spotkania fanów wszelakiej fantastyki, odbywała się w dniach 5-7 października, na kilka miesięcy przed planowanym od dawna końcem świata. Tworzona przez Stowarzyszenie Miłośników Gier i Fantastyki Thorn, przy solidnym wsparciu przedstawicieli między innymi Klubu Fantastyki Druga Era, Dworu Artusa i samorządu Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, pomimo różnych niedogodności i problemów może zostać określona mianem najlepszej. Złożyło się na to kilka istotnych czynników.
Toruńska starówka i jej atrakcje
Liczne zalety zeszłorocznej lokacji konwentowej (II LO przy ulicy Kosynierów Kościuszkowskich 6) oraz ich skuteczne wykorzystanie (dużo wolnej przestrzeni, boisko, sypialnia znacznych rozmiarów) nie mogły przysłonić faktu, że impreza odbywała się nieco na uboczu. Stosunkowo mało sklepów oraz działających w godzinach nocnych pubów sprawiało, że wielu uczestników wolało integrować się poza terenem konwentu. Wciąż mam w pamięci problem ze znalezieniem bramy wjazdowej, w poszukiwaniu której wraz ze znajomymi krążyliśmy dobrych kilka minut.
W tym roku sytuacja uległa drastycznej poprawie. Na żądnych atrakcji fanów fantastyki czekało sześć miejsc, gdzie mogli posłuchać prelekcji, wziąć udział w konkursach, spotkać ze znajomymi, zostawić rzeczy albo odpocząć po ciężkim dniu. Mowa o: Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika (tak zwane Collegium Maius), Dworze Artusa, Zamku Krzyżackim, pubie Hades, Pizzerii K2 oraz Szkole Podstawowej numer 13. Wszystkie znajdowały się w niewielkich od siebie odległościach (za wyjątkiem tej ostatniej, do której trzeba było przejść kilkaset metrów) i były na tyle charakterystyczne, że nie trafienie na nie w czasie wędrówek po starówce (wielkiej atrakcji samej w sobie, wypełnionej zabytkowymi budynkami, sklepami i punktami gastronomicznymi) należało do wyjątkowo trudnych. Dla gorzej zorientowanych w terenie przygotowano mapy.
O wszystkich wymienionych wyżej miejscach mogę się wypowiedzieć niemalże wyłącznie pozytywnie. Collegium Maius urzekał neogotycką architekturą (ceglane mury, wysokie sufity o sklepieniu krzyżowym, szerokie korytarze i takież schody z drewnianymi poręczami), Dwór Artusa zachwycał bogato zdobionymi wnętrzami oraz pomieszczeniami przeznaczonymi do publicznych wystąpień. Hades zachęcał sporą ilością wolnego miejsca, tanim piwem oraz piwniczną lokalizacją (czytaj: można było głośno puszczać muzykę), zaś w szkole sypialnej znalezienie dla siebie kawałka wolnej podłogi nie stanowiło problemu nawet pod koniec drugiego dnia imprezy.
O ile budynek konwentowy cieszył oko, tak poruszanie się po nim było problematyczne. Co prawda sale zebrano tematycznie (czytaj: manga przy mandze, RPG przy RPG, informacja obok akredytacji, green i red roomu i tak dalej), ustawione na korytarzach stoiska nie blokowały ruchu, zaś tu i ówdzie na zmęczonych zwiedzających czekały krzesła i fotele, jednak wielkość obiektu (trzy piętra i piwnica) nastręczała pewnych problemów. Do tego miłośnicy literatury musieli nastawić się na spacery między uniwersytetem i Dworem Artusa – krótkie, ale z racji kiepskiej pogody męczące.
Po zaakredytowaniu się (co trwało niecałą minutę), każdy konwentowicz otrzymywał informator, identyfikator, mapę, tabelę programową, ankietę oraz kilka ulotek, czasem także wydanie specjalne pisma Między Regałami poświęcone w całości Coperniconowi i fantastyce. Książeczka nie odbiegała zbytnio od konwentowych standardów ostatnich lat (regulamin, opisy punktów programu, trochę reklam), zawierając w sobie dodatkowo opowiadanie, grę fabularną oraz, z czym się dawno nie spotkałem, spis treści obok listy organizatorów oraz stopki (drukarnia, skład itd). Całość wyglądała bardzo estetycznie (zwłaszcza postapokaliptyczna okładka przyciągała wzrok), a przede wszystkim czytelnie.
Nie ma zbytnio sensu pisać o tabeli programowej i mapie terenu imprezy (z jednej strony starówka, z drugiej rozkład sal w Collegium), poza pewnym smutnym faktem. Na kilka dni po wydrukowaniu tych drugich okazało się, że układ sal uległ pewnym zmianom. Szczęśliwie wystarczyło zajść do informacji, zerknąć na tamtejszy, aktualny, plan i wprowadzić stosowne poprawki, bądź rzucić okiem na dołączoną do programu erratę. W innym wypadku groziło krążenie po budynku w poszukiwaniu, między innymi, sali RPG 2, co przy wielkości Collegium stanowiło pewien problem. Życia nie ułatwiał również brak przylepionych do drzwi karteczek z nazwami sal, przynajmniej pierwszego dnia imprezy.
Ostatnia istotna rzecz, czyli identyfikatory. Niestety, znane z zeszłych lat smycze i zawieszki na szyję ustąpiły miejsca przypinkom. Same w sobie nie należały do złych, ale ryzyko wypadnięcia identyfikatora (śmiejcie się, ale mi zdarzyło się to dwa razy), bądź odczepienia się od kurtki po byle szturchnięciu, była spora. Plakietka wyglądała estetycznie (znów wysoki poziom grafik), ale miejsca przeznaczonego na podpisanie się poskąpiono. Osoby chcące wpisać sobie imię z nazwiskiem i nickiem musiały się nieźle nagimnastykować. Szkoda, bo istniała możliwość uzyskania niemal dwa razy tyle przestrzeni.
Na wielki plus zasługują tegoroczne koszulki konwentowe z wizerunkami czterech kobiecych jeźdźców apokalipsy, dzieło Katarzyny Koniecznej maczającej także swoje palce przy informatorze. Po ich zobaczeniu miałem poważny dylemat. Nie „którą wziąć?”, tylko „ile wziąć?” i wiem, że nie byłem z tym problemem osamotniony. Gdyby nie portfel, prawdopodobnie sięgnąłbym po komplet.
Program konwentu obejmował dwanaście bloków, wśród których można wymienić naukowy, literacki, larpowy, rpgowy, konkursowy, star warsowy, mangowy. Słowem – standard. Dużo miejsca, bo aż trzy sale, przekazano larpom, większość pozostałych bloków dysponowała dwoma, zaś pojedynczymi musieli się zadowolić fani Lorda Vadera, bitewniaków i karcianek.
Mówi się, że polskie konwenty cierpią na nadmiar nudnych i powtarzających się z roku na rok punktów programu. Najwyraźniej miałem sporo szczęścia, bo na tegorocznym Coperniconie trafiłem na sporo interesujących prelekcji i konkursów. Pozwolę sobie wybrać kilka co bardziej ciekawych spośród nich.
W piątek Ewa „Serenity” Iwaniec prowadziła panel dla ilustratorów. Wzięli w nim udział Witold Vargas, Karolina Burda, Zbyszek Larwa, Krzysztof Piskorski i spóźniony Jakub Ćwiek. Można było posłuchać o tym, jak układa się współpraca między pisarzami i grafikami, jakie komiksowe plany snuje Andrzej Pilipiuk oraz dlaczego polscy rysownicy nie mają zbyt wielu rodzimych wzorców do naśladowania. Szkoda, że publiczność nie dopisała, ale cóż zrobić – klątwa pierwszego dnia konwentu.
Kilka godzin później (uwaga, autopromocja!) prowadziłem dwa punkty programu – prelekcję poświęconą rozrywkom średniowiecza oraz sesję „Lady Blackbird”. Zainteresowanie zagadnieniem było na tyle duże, że mojego produkowania się na temat karczm, polowań i turniejów słuchała niemal pełna sala, zaś do gry (którą skończyliśmy przed drugą rano) miałem chętnych trzy razy tyle ludzi, ile potrzeba.
Sobota, jako drugi dzień konwentu, była wypełniona po brzegi punktami programu. W jej trakcie zawitałem między innymi na prelekcję Krzysztofa „Alluina” Cicheckiego na temat złych postaci na sesjach RPG. Wyszliśmy od stwierdzenia, że trudno jest zdefiniować tę negatywną stronę rzeczywistości, chwilę porozmawialiśmy na temat elementów składowych szwarccharaktera, wreszcie stworzyliśmy negatywną postać polskiego wampira, Jana Xawerego Zamoyskyego. Publiczność była aktywna, powiedziano sporo interesujących rzeczy i wielka szkoda, że całość trwała tylko dwie godziny.
Tego samego dnia Jakub „Gorbacz” Jaraczewski opowiedział krótką historię początków RPG, a dokładniej stylu gry znanego jako dungeon crawl. Poza przykładami najsłynniejszych lochów w historii, sposobów rysowania map oraz ilustrowania dodatków, można było dowiedzieć się, jak bardzo przerąbane mieli ówcześni poszukiwacze przygód. Dość rzec, że wszędzie czaiła się śmierć (niekiedy wyjątkowo wredna), a nieprzygotowany na dosłownie każdą okazje mag należał do najczęstszych przyczyn tworzenia nowej drużyny. Duży plus za nawiązania do czasów obecnych oraz sporo materiału poglądowego.
Michał Rudziński zaoferował konwentowiczom dwugodzinny panel na temat gier video, tworzenia tychże oraz rynku wirtualnej rozrywki na przełomie ostatnich lat. Żałuję, że dostał tylko dwie godziny, bowiem materiału starczyłoby na cztery razy tyle. Aktywna grupa słuchaczy pozwoliła na żywą wymianę myśli odnośnie DRM-ów, gier typu casual, popularnych serii, game developmentu i wielu, wielu innych. Na szczęście dyskusja była kontynuowana w czasie imprezy integracyjnej w klubie Hades.
Ogółem, każdego dnia miałem co robić i na co iść, a frekwencja, nawet o wczesnych godzinach porannych, dopisywała. Dość rzec, że na konkurs odgadywania tytułów gier komputerowych (10 rano w niedzielę) stawiło się około dwudziestu osób, co jest niezłym wynikiem. Sporym zainteresowaniem cieszyły się nawet, wydawałoby się, mało popularne tematy, na przykład gry indie RPG, o których sporej publice opowiadał Jacek „Darken” Gołębiowski. A w kolejce czekały prelekcje na temat planszówek, karcianek, konkursy wiedzowe, pokazy bitewniaków, turnieje konsolowe, wypełniony planszówkami gamesroom i wiele, wiele innych.
Zeszłoroczna sypialnia była duża, ale z racji kwaterunku sporej ilości uczestników na mieście (hostele, znajomi i tak dalej) przez większość czasu świeciła pustkami. Na trzecim Coperniconie sytuacja wyglądała identycznie – mnóstwo pustej przestrzeni, upstrzonej wysepkami śpiworów i karimat. Miało to jednak swoje zalety. Wyeliminowano ryzyko, że ktoś obudzi cię o trzeciej nad ranem nadepnięciem na stopę z powodu wąskich na szerokość kciuka przejść między śpiącymi. Narzekać można było na ogrzewanie, gdyż czasami poziom zimna należał do zdecydowanie zbyt wysokich, oraz brak pryszniców. To drugie nie stanowiło jednak wielkiego problemu, czego dowodzili panowie myjący włosy pod kranami. Podobnie rzecz się miała z hałasem, przynajmniej dla tych, którzy zostawali na terenie konwentu do drugiej rano (wtedy kończyły się ostatnie punkty programu), albo integrowali się na starówce.
Jak pisałem wcześniej, na głodnych czekała pizzeria K2, duża ilość gastronomicznych lokali (choćby restauracja działająca według zasady: „Zapłać 16 złotych i jedz, ile chcesz”) oraz sklepów spożywczych w pobliżu Collegium Maius. Jednak konwentowicze mogli wydać pieniądze także na terenie imprezy. Na korytarzach rozstawili się sprzedawcy przypinek z postaciami z anime, wisiorków, Kram Melnira, Pracownia Gedeona i wiele innych. Próżno było szukać Rebela. Jego miejsce jako dostarczyciela gier planszowych spełniało Centrum Gier Feniks z Robertem Czekańskim (któremu dobrobyt zaczął uderzać do brzucha) na czele.
Organizacujący organizatorzy, gżdaczujący gżdacze, ochraniająca ochrona
Na Copernicon przybyłem grubo przed czasem, dzięki czemu miałem okazję przyjrzeć się pracy ekipy w czerwonych i zielonych koszulkach, plus ochrony w moro. Praktycznie przez cały czas widziałem minimum jednego organizatora pilnującego, by wszystko szło odpowiednim rytmem. Bezrobotni gżdacze stanowili widok rzadki jak obniżka podatków, zaś jeśli pojawiały się problemy, to zaraz ktoś spieszył je rozwiązać.
Najlepszym dowodem na sprawność ekipy konwentowej była akredytacja. Na moich oczach zestaw składający się z trzech stołów, laptopów, stosu informatorów oraz grupki ludzi zestaw przekształcił się, pod czujnym okiem Bartka „Werbata” Stalewskiego, w sprawnie kierowany system rejestracji uczestników. Gżdacze zawsze byli tam, gdzie potrzeba. Kilka chwil po rozpoczęciu punktu programu sprawdzali czy prelegent ma wszystkie potrzebne rzeczy, zaś w razie ich braku szybko lecieli je uzupełnić (tutaj wyróżniała się zwłaszcza dwójka zielonych, którą spokojnie można określić mianem stachanowców). Także ochrona czuwała, sprawdzając identyfikatory nie tylko przy wejściu, ale czasem także na terenie konwentu. Na całe szczęście nie mieli zbyt wiele pracy. Do moich uszu dotarła informacja tylko o jednym incydencie, zakończonym zresztą szybko i sprawnie.
Druga edycja Coperniconu zebrała łącznie 750 uczestników. Jej następczyni przekroczyła tę granicę, osiągając liczbę tysiąca zaakredytowanych (mina małego chłopca otoczonego przez bijących brawo fantastów, który za bycie tysięczną osobą otrzymał w nagrodę miecz – bezcenna). Nie dziwota. Świetna lokalizacja, sprawna organizacja, bogaty program, odpowiednie zaplecze, bardzo przyjacielska atmosfera o każdej porze dnia i nocy – to nie miało prawa się nie udać. Trzy dni pobytu w krzyżackiej twierdzy okazały się bardzo przyjemne. Dziękuję i proszę o więcej.
Autor: Łukasz “Salantor” Pilarski
Korekta: Monika “Katriona” Doerre
Zdjęcia zamieszczamy dzięki uprzejmości organizatorów konwentu Copernicon.