Szacujemy, że odwiedziło nas około 38 tysięcy uczestników – ci, którzy mieli przyjemność być na tegorocznym Pyrkonie prawdopodobnie intuicyjnie wyczuli, że padł kolejny rekord. Pewności można było nabrać stojąc godzinę bądź dłużej w kolejce za akredytacją. A to był dopiero początek atrakcji.
Przepraszamy, brak miejsc – było najczęściej używanym zwrotem przez organizatorów. Mimo iż Pyrkon to festiwal fantastyki, cudów nie ma. Wykupienie biletu nie jest rezerwacją ani tym bardziej gwarancją na zapewnienie sobie miejscówki podczas prelekcji. Dziwię się, że są tacy, których to dziwi, nie rozumiem tych, którzy reagują złością. Druga rzecz – prelekcje prowadzą ludzie, a nie czarodzieje posiadający zwój z formułą teleportacji. Nie mają również do dyspozycji orłów, które dolecą zawsze i wszędzie na czas. To po prostu niemożliwe, by na kilkaset punktów programu nic się nie posypało.
Na Facebooku w jednej z grup stworzonych przez pyrkonowiczów pojawiła się (jeszcze podczas konwentu, w sobotę wieczorem) propozycja, by wypisać wszystko, co nie podobało się na festiwalu. Już pal licho, że ludzie mieli czas, by hejtować! Teksty typu: to najgorzej wydane 60 zł ever są cholernie niesprawiedliwe. Smuci roszczeniowa postawa tych, którzy nie chcą podjąć wysiłku, by docenić wysiłek organizatorów. A ci stają na głowie, by zrobić dobrze uczestnikom…
Nie wysypał się na szczęście punkt programu, jakim było spotkanie z redakcją „Nowej Fantastyki”. Również z wejściem do sali nie było problemu. Posłuchać Maćka Parowskiego redaktora „Czasu Fantastyki” i Marcina Zwierzchowskiego odpowiedzialnego za dział prozy zagranicznej w „Nowej Fantastyce” – dla mnie zawsze jest to cenne przeżycie. Być może to głupie, ale ubolewam nad faktem, że sala nie była wypchana po brzegi. Maciej Parowski z kolei ubolewał nad niskim zainteresowaniem czasopismem. Skłania to do refleksji. Czym właściwie jest dziś „Nowa Fantastyka”? Pismem, które kupuje się z sentymentu? Czy jeśli jestem czytelnikiem „NF”, to jestem czytelnikiem fantastyki w ogóle? Czy wcześniejsze zdanie jest przesadą?
Może i tak, niemniej, gdyby nie „NF” możliwe, że dziś nie byłoby cosplayu z białowłosym. Czy biegający po konwentowych halach Wiedźmini znają genezę tej historii? I czy właściwie muszą ją znać? Może rację mają ci, którzy biegają w stroju Deadpoola i nie czytają książek? Na pewno są bardziej na czasie. To trochę jak z lekcjami historii, jak słusznie zauważyła znajoma nauczycielka, młodzi często wiedzą, co działo się we Francji w XVII wieku, a nie znają dziejów własnego miasta…
Prelekcja o komiksach w bloku anglojęzycznym, nie pamiętam czyja (rozpiska gdzieś przepadła do tego wrócę za chwilę) przyciągnęła tłumy. Superbohater to temat, który nie przejadł się i raczej się nie przeje, tak samo jak kinowy popcorn. Czy prawdziwym zatem jest modne ostatnio stwierdzenie, że społeczeństwo odwraca się w stronę obrazu kosztem treści? Pyrkon w pewien sposób to potwierdził. Wystarczyło rozejrzeć się dookoła. Za kogo pyrkonowicze przebierali się najczęściej? Co czytają/oglądają, co porusza ich do tego stopnia, że chcą wcielić się w bohaterów? Postacie z anime, superbohaterzy zza oceanu, kilka Daenerys… Oto czym jest dziś fantastyka. I nie mówię tego z żalem, wyrywając sobie włosy z głowy, tak po prostu jest i już.
Najsłabszym punktem programu był… sam program. Po pierwsze, zabrakło książeczek z kilku zdaniowym opisem prelekcji (ok, można było pobrać aplikację Eventory i korzystać z niej przez trzy dni, jeśli miało się możliwość doładowania telefonu), co kompletnie paraliżowało analizę treści prezentowanych na wykładach. Minus dla organizatorów. Druga rzecz, odniosłam wrażenie, że spadł w tym roku poziom wykładów. Zwykle interesowały mnie spotkania rozpisane w dziale „naukowe”. Pamiętam, jak duże wrażenie zrobiła prezentacja możliwości drukarek 3D (trzy, cztery lata temu?). To było naprawdę coś! W tym roku plan przejrzałam bez entuzjazmu, prelekcja: „seksualność w średniowieczu” jakoś mnie nie uwiodła…
Miło wspominam czas spędzony w hali poświęconej wystawcom. Z satysfakcją zrobiłam zakupy na stoisku wydawnictwa SQN, które kusiło książkami takimi jak: „Dygot” Jakuba Małeckiego, „Wigilijne psy” Łukasza Orbitowskiego czy premierowa „Grim City. Wilk!” Jakuba Ćwieka. Pojawiła się też powieść Kena Liu „Królowie Dary”, nota bene odkrycie Zwierzchowskiego (jako pierwszy publikował w Polsce na łamach „NF” opowiadania tego autora).
Pochwalę się również sukcesem kolegi, na stoisku wydawnictwa Van Der Book można było dowiedzieć się, że rusza akcja crowdfundingowa dla projektu Michała Stonawskiego. Jej celem jest zebranie środków na wydanie książki „Mapa cieni”. Reprezentant wydawnictwa zarzekał się, że temat należy traktować poważnie. Dla miłośników grozy jest to cenna informacja.
Krążąc się po halach, obserwując ludzi, stoiska, będąc świadkiem różnorakich sytuacji, naszła mnie refleksja. Odczułam przemijanie. Nie da się zrobić drugi raz pierwszego wrażenia. Pyrkon w tym roku nie nakarmił wewnętrznego dziecka. Pytanie, czy to dlatego, że to ja się zmieniłam, czy to organizacja nie para się tym samym rodzajem magii, co wcześniej?
Gdy zapytać przypadkiem spotkaną osobę o Pyrkon, nie usłyszymy prawdopodobnie konstruktywnej odpowiedzi, jednak każdy wie, że wydarzenie ma związek z „przebierańcami”. Z drugiej strony mało kto z przebywających na terenie Międzynarodowych Poznańskich Targów wie, że w sobotę na Placu Mickiewicza (całkiem niedaleko) odbył się protest. I znów naszła mnie refleksja, że w myśl słów wypowiedzianych dawno temu przez J.R.R. Tolkiena (bądź osobę z otoczenia, źródła nie są co do tego zgodne), fantastyka porywa tłumy, gdy świat przestaje być do zniesienia. Idąc tym tropem, łącząc to z rosnącą frekwencją na konwencie, warto zastanowić się nad kondycją Pyrkonu, bo jeśli jest to miejsce, do którego chcemy uciekać, to niech rzeczywiście przynosi radość wszystkim. Zarówno tym, którzy są kolejny raz, jak i tym, którzy wkraczają tam po raz pierwszy.
PS.
Jeśli wybierzecie się za rok na Pyrkon lub po prostu planujecie pobyt w Poznaniu, koniecznie odwiedźcie Ministerstwo Browaru!
Marta “Prokris” Sobiecka
Korekta: nieoceniona Matylda Zatorska