Idąc do kina na “Avengers: Infinity War” miałem dwie obawy. Pierwszą była ilość bohaterów, jaka miała przewinąć się na ekranie, drugą natomiast zapowiadane zmiany w stosunku do głównego antagonisty. Zawsze intrygował mnie zakochany bez wzajemności w śmierci Thanos. Jego pierwsze pojawienie się w “Avengers” z 2012 roku i uśmiech na wspomnienie, że Ziemianie nie lękają się śmierci, sprawiły, że od tej pory myślałem tylko o dniu, gdy przyjdzie mu odegrać w uniwersum ważniejszą rolę. Gdy jednak usłyszałem, że jego występ będzie odbiegał od tego, co znamy z komiksów, poczułem pewien rodzaj niepokoju. Czy to się uda? Czy bracia Russo i tym razem mnie zaskoczą?
Gdy wychodziłem z sali kinowej, miałem mętlik w głowie. Musiało minąć trochę czasu, zanim wszystko sobie poukładałem i na spokojnie przemyślałem. Czy film mi się podobał? Tak. Czy potrafił zaskoczyć? Zdecydowanie! Czy spełnił moje oczekiwania? Nie… To ostatnie mówię z żalem, gdyż naprawdę wiele sobie po tym widowisku obiecywałem, a ostatecznie otrzymałem może i dobry film, ale raczej nie taki, jaki w moim odczuciu powinien wieńczyć pewien etap.
Zacznijmy jednak od początku. Pisałem, że jedną z moich obaw była ilość bohaterów, jaka ma się pojawić. Bracia Russo jednak trochę pocięli scenariusz i część z nich odegra większą rolę dopiero w kontynuacji. Dzięki temu akurat w tej kwestii nie czułem na ekranie przesytu. Ich losy się ciekawie spajały, między postaciami zaistniała chemia. Pojawiały się gagi sytuacyjne i muszę przyznać, że niektóre z nich w fajny sposób puszczały oko do osób znających poprzednie widowiska. Problemem była natomiast kwestia tempa rozwijania się fabuły, które nie zwalniało ani na chwilę. Zwykle takie elementy są dla mnie zaletą, lubię dynamiczną akcję, ale w tym wypadku po prostu aż się prosiło o to, by zrobić chociaż chwilową przerwę.
Inna sprawa, że ten film był zdecydowanie zbyt napompowany. Jeżeli mam być szczery, to twórcy powinni „Infinity War” podzielić na dwie części, a z „Avengers 4” zrobić „Avengers 5”. Wówczas mogliby lepiej rozwinąć niektóre wątki, bardziej przyłożyć się do pewnych motywów i dać widzowi poczucie, że nic go nie omija. Zdarzały się momenty, które aż prosiły się chociaż o krótkie ujęcie ukazujące przebieg wydarzeń, a tymczasem te zostawały jedynie wspomniane. Ok, to mogę jeszcze przełknąć. Gorzej jednak, gdy z tego wszystkiego zaczynały rodzić się nieścisłości, a tych kilka się w obrazie przewinęło.
Wspominałem wcześniej o Thanosie, tutaj jednak uwag nie mam. Josh Brolin wykreował naprawdę dobrego antagonistę. Spora w tym także zasługa scenariusza, który akurat tę konkretną postać ukazał w sposób wielowymiarowy. Z jednej strony czuć było jego szaleństwo, doskonale widziało się obłęd, który nim zawładnął. Z drugiej natomiast miało się wrażenie, że jest to istota, która doskonale rozumie, co robi i z tego powodu… cierpi. Tak, Thanos był gotów na wiele, jednak przy okazji rozumiał, że czyni zło. Zło, które w jego rozumowaniu miało przyczynić się do większego dobra. Trochę przypominał mi w tym momencie postać Erika Killmongera z „Czarnej Pantery”. Obaj chcieli dobrze, jednak sposoby ich działania były nie do przyjęcia. Jedyną, a jednocześnie niezwykle istotną różnicą, było postrzeganie konsekwencji.
Dobrze na ekranie zaprezentował się także Robert Downey Jr. Ukazał mi obraz człowieka, który stara się trzymać, jednak tak naprawdę jest zniszczony przez wydarzenia, jakie miały miejsce w przeszłości. Chciałby wiele naprawić, pewne rzeczy zmienić, jednak gdy przychodzi chwila prawdy, nie potrafi wykonać najprostszego gestu mogącego doprowadzić do pojednania z przeszłością. Bierze na siebie ciężar odpowiedzialności, jakby chciał się w ten sposób ukarać za pewne decyzje. Nie wiem, być może tylko ja to tak odebrałem, ale w moim odczuciu Stark przeszedł konkretną przemianę od czasu „Wojny bohaterów”.
A inni? Moim zdaniem wypadli całkiem dobrze, choć jak już wspomniałem, długość filmu nie pozwoliła wszystkim rozwinąć skrzydeł. Dało się za to odczuć, jak ostatnie dwa lata wpłynęły na ich wzajemne relacje. Niektóre uległy ochłodzeniu, inne natomiast się pogłębiły. Szkoda tylko, że to wszystko było jedynie ledwo nakreślone i widz musiał wielu rzeczy domyślać się sam.
Czy zatem uważam „Avengers: Infinity War” za film słaby? Zdecydowanie nie. Widowisko naprawdę wciąga i przynosi kilka ciekawych zwrotów akcji. W dodatku występują tutaj pewne postaci, których obecności byśmy się nie spodziewali. Nie będę zdradzał szczegółów, musicie sami się przekonać.
Pojawiają się także sceny dość mocne, które każą nam się zastanowić nad tragedią, jaka się właśnie rozgrywa. Śmierć pewnej postaci i jej ostatnie słowa, w których stwierdza, że nie chce umierać, są najlepszym przykładem tego, że bohaterowie także mogą się bać.
Pod względem warstwy audiowizualnej także nie mam się do czego przyczepić. Specjaliści od efektów specjalnych naprawdę się postarali, a trzeba przyznać, że mieli co robić. Sceny rozgrywające się w Nowym Jorku czy Wakandzie wyglądają naprawdę epicko. Nieco gorzej moim zdaniem prezentowała się rodzinna planeta Thanosa, ale tutaj akurat przyznam, że może to być kwestia indywidualnego gustu.
Muzyka z kolei była mieszanką nowych i znanych nam dobrze motywów. Doskonale pasowała do tego, co aktualnie widzieliśmy na ekranie i jednocześnie przywodziła na myśl wspomnienia z innych filmów. Pojawienie się w pewnej scenie Thora i rozlegający się w tle motyw z pierwszych „Avengersów” wywołały u mnie ciarki.
Cóż więc mogę powiedzieć o „Avengers: Infinity War”? Z pewnością jest to film dobry, który jednak wiele traci przez tempo w jakim rozgrywa się akcja. Wyraźnie także widać, że jest to jedynie część większej całości. Końcówka – przynajmniej w moim wypadku – nie wywołała efektu, że od teraz nie będę mógł spać po nocach, zastanawiając się, co będzie dalej. Nie da się jednak ukryć, że produkcja pozostawia widza z masą pytań, na które odpowiedzi poznamy dopiero za rok.
Adam Gotan Kmieciak
Redakcja i korekta: Anna Tess Gołębiowska
Oryginalny tytuł: Avengers: Infinity War
Gatunek: Akcja / Sci-fi
Reżyseria: Joe Russo, Anthony Russo
Scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely
Zdjęcia: Trent Opaloch
Muzyka: Alan Silvestri
Długość: 150 minuty
Język: angielski
Premiera: 27 kwietnia (Polska)
Robert Downey Jr. – Tony Stark / Iron Man
Chris Hemsworth – Thor
Mark Ruffalo – Bruce Banner / Hulk
Chris Evans – Steve Rogers / Kapitan Ameryka
Sebastian Stan – Bucky Barnes / Zimowy Żołnierz
Scarlett Johansson – Natasha Romanoff / Czarna Wdowa
Benedict Cumberbatch Benedict Cumberbatch Doctor Strange
Chris Pratt – Peter Quill / Star Lord
Josh Brolin – Thanos
Don Cheadle – James Rhodes / War Machine
Tom Holland – Peter Parker / Spider-Man
Chadwick Boseman – T’Challa / Czarna Pantera
Zoe Saldana – Gamora
Karen Gillan – Nebula
Tom Hiddleston – Loki
Paul Bettany – Vision
Elizabeth Olsen – Wanda Maximoff / Scarlet Witch
Anthony Mackie – Sam Wilson / Falcon
Idris Elba – Heimdall
Danai Gurira – Okoye
Peter Dinklage – Eitri
Benedict Wong – Wong
Pom Klementieff – Mantis
Dave Bautista – Drax
Vin Diesel – Groot (głos)
Bradley Cooper – Rocket (głos)
Benicio del Toro – Kolekcjoner
Gwyneth Paltrow – Pepper Potts