Pierwsza część „Dying Light” była dla mnie naprawdę sporym pozytywnym zaskoczeniem. Po grze nie spodziewałem się zbyt wiele, bo jakoś nie dałem się porwać poprzedniej produkcji Techlandu o zombie, czyli Dead Island. Obstawiałem, że tu będzie podobnie: raz, że temat wydawał mi się już zbyt mocno wyeksploatowany, a dwa – jakoś nigdy nie fascynował mnie parkour, który miał stanowić jedną z atrakcji nadchodzącego tytułu. Gdy jednak szczęśliwym zbiegiem okoliczności wszedłem w posiadanie egzemplarza na konsolę Playstation 4, uznałem, że czas dać grze szansę. Była to dobra decyzja, bo odkryłem tytuł, który zagwarantował mi długie godziny zabawy.
Nic zatem dziwnego, że gdy tylko usłyszałem, że Techland pracuje nad częścią drugą, od razu zainteresowałem się tematem. Śledziłem każdą możliwą informację i niecierpliwie wypatrywałem daty premiery. Ta jednak jakoś nie mogła się wyklarować. Na domiar złego o tytule zrobiło się nagle cicho i zaczęły pojawiać się głosy, że do premiery może w ogóle nie dojść…
Na szczęście czarne scenariusze się nie sprawdziły. Na początku lutego tytuł trafił do graczy i z miejsca pokazał, że ma w sobie olbrzymi potencjał. Twórcy „Dying Light 2” woleli przeznaczyć więcej czasu na dopieszczenie swojego dzieła i dzięki temu udostępnili nam dopracowaną grę. Czy to jednak oznacza, że jest ona pozbawiona wad?
We’re Not in Harran Anymore
W pierwszej części poznaliśmy historię Kyle’a Crane’a, najemnika wysłanego przez GRE (Główny Resort Epidemilogiczny) do miasta Harran, którego mieszkańcy zostali zainfekowani dziwnym wirusem zmieniającym ich w zombie. Naszym celem było odzyskanie pliku zawierającego informacje na temat potencjalnego lekarstwa. Oczywiście po drodze dowiedzieliśmy się, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje, a samo GRE ma wobec wirusa z Harran własne plany.
Wprowadzające do części drugiej intro informuje nas, że w końcu udało się wynaleźć szczepionkę. Niestety chwilowy sukces został pogrążony przez dalsze działania GRE, które chciało stworzyć broń biologiczną. Efekt był taki, że niebezpieczny wirus ponownie wydostał się z laboratorium i w krótkim czasie opanował cały świat. Nieliczni ocaleni tworzyli osady pomiędzy którymi przemieszczali się posłańcy zwani pielgrzymami, a na Ziemi pozostało praktycznie już tylko jedno ludzkie miasto, którego obywatele tak musieli zmagać się zombie.
Podstawową różnice pomiędzy częścią pierwszą a drugą dostrzeżemy już na samym początku. Przygodę zaczynamy na pokrytych zielenią przedmieściach i dopiero stamtąd kierujemy się do ostatniego ocalałego miasta ludzi. Na trasie przedzieramy się przez gęsty las, mijamy pojedyncze porzucone zabudowania świadczące o dawnej obecności człowieka i w końcu trafiamy do Villedor. Tutaj właśnie pojawiają się moje największe zarzuty wobec produkcji, bo o ile w trakcie wędrówki na pewne niedociągnięcia uwagi nie zwracałem, to gdy już znalazłem się na miejscu, zaczęły mocno rzucać się w oczy.
Przede wszystkim wyraźnie widać, że gra powstawała przez lata, co nie jest jakoś szczególnie odkrywcze, jak się pod uwagę weźmie jej skalę. Niestety odbiło się to dość mocno na jakości grafiki. Grałem zarówno na Xboxie Series X, jak i starszym Xboxie One X i w obu wypadkach miałem wrażenie, że mam do czynienia z tytułem, który swoją premierę miał kilka lat temu. Tekstury nie imponowały rozdzielczością, modele niektórych postaci także wymagałyby dopracowania, a do tego wszystkiego doszła jeszcze konstrukcja samego miasta – i to właśnie jest mój największy zarzut. O ile poruszanie się po dachach dalej sprawiało mi ogromną satysfakcję, to już przyglądanie się poszczególnym budynkom, ich rozlokowaniu, a także powtarzalności kojarzyło się nieco z mapami w grze „Tony Hawk Pro Skater”. Do parkouru miasto zaprojektowane bardzo dobrze, ale dla mieszkańców, którzy żyli tam przed latami raczej było urbanistycznym chaosem. Harran o wiele bardziej do mnie pod tym względem przemawiało.
Krótko mówiąc: Villedor nie zachwyciło mnie. Dalej na szczęście było już zdecydowanie lepiej, bo gdy w końcu udało nam się przedostać do centrum, to odkrywaliśmy pozostałą część miasta i tam projektanci spisali się naprawdę nieźle.
Przynieś, wynieś, pozamiataj…
Odpuśćmy jednak już grafice, bo to w końcu nie ona (przynajmniej dla mnie) odpowiada za radość z gry i skupmy się na historii. Ta nie od razu rzuca nas w wir akcji. Wszystko rozkręca się dość spokojnie, ale nie jest to żadna wada zwłaszcza, że nasz główny bohater Aiden wydaje się osobą skrywającą naprawdę wiele tajemnic. Poznajemy go w momencie, gdy stara się odnaleźć swoją siostrę. Ze strzępów wspomnień, które widujemy w jego snach dowiadujemy się, że jako dzieci brali udział w jakimś dziwnym eksperymencie. Ich drogi jednak rozeszły w dość niejasnych okolicznościach i dopiero po latach udało mu się natrafić na trop Mii.
Bohater zmierza do Villedor, ostatniego miasta ludzi, bo właśnie tam ma odnaleźć kolejne ślady. Niestety jego pojawienie się wywołuje pewne zamieszanie, a to z kolei prowadzi już do lawiny wydarzeń, w których przyjdzie nam dokonać wielu ważnych decyzji. Poznamy dwie rywalizujące ze sobą frakcje, czyli Ocaleńców i paramilitarną grupę określającą się jako Stróżowie Prawa. Obie grupy mają swoje cele i tak prawdę mówiąc trochę trudno zdecydować, której lepiej zaufać: widać, że sporo przed Aidenem ukrywają, a w dodatku od samego początku mamy wrażenie, że komuś bardzo zależy na tym, by je ze sobą skłócić. Musimy jednak dokonać wyboru, gdyż bez tego nie przedostaniemy się do miejsca, w którym mamy nadzieję odnaleźć zaginioną siostrę.
Gdy już się nam wydaje, że zaczynamy domyślać się, co tak właściwie się stanie dalej i jedynym zaskoczeniem, jakie nas spotka będzie wyjaśnienie pewnych tajemnic z życia Aidena, następuje zwrot, który wszystko zmienia. Dopiero w tym momencie gra tak naprawdę odsłania przed nami prawdziwy potencjał, jaki drzemie w fabule i udowadnia, że twórcy zaplanowali dla nas naprawdę ciekawą i wciągającą historię.
Warto jednak zaznaczyć, że oprócz głównej linii fabularnej, mamy całą masę zadań pobocznych, które także potrafią zaciekawić. Co prawda nie unikniemy misji w stylu „przynieść to, wynieś to”, ale nawet one bywają zrealizowane z pomysłem i nie stanowią jedynie pretekstu do sztucznego wydłużenia gry.
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
Gra na każdym kroku zachęca do eksploracji. Nawet w tracie wykonywania misji nie raz złapiemy się na tym, że zaciekawi nas jakiś budynek czy opuszczony lokal i postanowimy sprawdzić, co się w nim kryje. Takie działania pozwalają nam znaleźć elementy, które następnie przydają się do wytwarzania przydatnych przedmiotów czy wzmacniania broni, ewentualnie mogą zostać przeznaczone na sprzedaż. Zarobione pieniądze możemy potem zainwestować w lepszy pancerz czy składniki, których aktualnie nam brakuje.
Dodatkowym atutem wynikającym ze zwiedzania jest odkrywanie miejsc, w których możemy zdobyć inhibitory. Pozwalają nam one zwiększyć naszą odporność, a także poziom życia. Na mapie ukryto ich sporo, jednak nie wszystkie uda nam się łatwo odnaleźć. Czasami musimy się nieco nagłówkować, jak się do danego obszaru dostać, innym razem z kolei przyjdzie nam wyruszyć po wartościowe zdobycze w nocy.
Twórcy postanowili zadbać o to, aby nasza nocna aktywność dawała więcej satysfakcji niż w części pierwszej, dlatego też zdecydowali się umieścić niektóre fanty w miejscach, do których za dnia lepiej nie zaglądać z racji przebywających tam potworów. Co prawda wraz z nastaniem nocy niebezpiecznie robi się na zewnątrz, ale sam system unikania zagrożenia wydaje się o wiele ciekawiej dopracowany niż w części pierwszej.
Warto także zadbać o to, aby uruchomić jak najwięcej wiatraków. Z jednej strony stanowią one miejsce, w którym możemy się ukryć i bezpiecznie przeczekać noc, z drugiej natomiast przypisanie ich do odpowiedniej frakcji da nam konkretne bonusy. W przypadku Ocaleńców możemy liczyć np. na dodatkowe liny w okolicy, które pozwolą nam bezpiecznie przemieszczać się pomiędzy budynkami czy poduszki powietrzne umożliwiające pokonywanie wyższych przeszkód. Stróżowie Prawa z kolei zadbają o to, aby na ulicach znalazły się samochody pułapki, które możemy zdalnie detonować, albo też inne elementy, które pozwolą nam eliminować przeciwników. Dodatkowo każda z naszych decyzji może sprawić, że okolicy pojawi się nowy sprzedawca bądź ktoś, kto zechce nam coś zlecić. Warto zatem pamiętać o swoich wyborach, bo jeżeli zdecydujemy się za jakiś czas zagrać od nowa, to inne decyzje mogą doprowadzić nas do zadań, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia – ważne więc, by zastanowić się nad tym, komu dany rejon powierzamy.
Więcej znaczy lepiej?
W porównaniu do części pierwszej, kontynuacja wydaje się naprawdę ogromna i trzeba przyznać, że twórcy stanęli na wysokości zadania jeśli chodzi o wypełnienie jej atrakcjami. Niestety tak duży projekt nie mógł uniknąć pewnych błędów, które potrafiły zepsuć przyjemność z gry. Nie było ich wiele, jednak dwa razy zdarzyło mi się, że gra się po prostu zawiesiła. Raz na samym początku w trakcie wyboru opcji dialogowych, a drugi raz kilka godzin później. Zdenerwowałem się także w trakcie zadania z wiatrakiem, gdy mój bohater postanowił tak po prostu zaklinować się i uniemożliwić mi wykonanie go. Wyobraźcie sobie, że biegniecie na złamanie karku, bo macie akurat ograniczony czas, staracie się wymijać przeszkody i gdy już się wam wydaje, że cel jest w waszym zasięgu, gra po prostu się zatrzymuje. Na szczęście podobne incydenty za często się nie powtarzały.
Ostatnią rzeczą, która mi w grze przeszkadzała, były autosave’y. W kilku momentach zdecydowanie ich brakowało, przez co musiałem powtarzać pewne zadania kilkakrotnie, zanim doprowadziłem je do końca. Po drugie – i ważniejsze – udostępniony został tylko jeden autosave, który od razu nadpisywał poprzedni, a to z kolei sprawiało, że każdy zły wybór przekreślał nam całkowicie możliwość rozpoczęcia etapu od nowa. Osobiście cenię sobie możliwość ręcznego zapisania stanu gry i późniejszego jej wczytania, jeśli uznam, że coś mógłbym zrobić inaczej, albo po prostu zechcę sprawdzić, jak zmiana mojej decyzji wpłynie na otoczenie. Konieczność rozpoczynania gry całkowicie od nowa nie jest dla mnie rozwiązaniem. Mam nadzieję, że w którejś aktualizacji pojawi się opcja zmieniająca ten – istotny przecież – aspekt rozgrywki.
Good night, good luck?
Pomimo pewnych niedociągnięć „Dying Light 2” to naprawdę świetna gra, która udowadnia, że Techland mocno przyłożył się do jej stworzenia. Wierzę, że pojawiające się błędy zostaną z czasem wyeliminowane, a zapowiedź wieloletniego wspierania tytułu gwarantuje, że twórcy mają pomysł na rozwój marki. Osobiście nie mogę się doczekać tego, co jeszcze przed nami.
Adam Gotan Kmieciak
Korekta: Anna Tess Gołębiowska