„To jeszcze nie koniec” – obiecywała Agata, główna bohaterka powieści „Zimne wody Wenisany”. To nie był koniec, a zaledwie początek. Szybko doczekaliśmy się przekładu drugiej powieści z cyklu Linor Goralik o Wenisanie – „Podwójnych mostów Wenisany”. Oto powrót do świata podzielonego na górę i dół, Weniskajl i Weniswajt, ziemię i wodę, dobro i zło. Tylko że teraz światy się zmieszały, wybuchła wojna, a pośrodku niej znalazła się dwunastoletnia Agata – dziewczynka, która pierwsza głośno powiedziała o nadchodzącym konflikcie.
„Podwójne mosty Wenisany” to dziwna historia. Niby znowu wchodzimy do znanego już świata, niby towarzyszy nam Agata i Melissa, i gabo Gefest, ale to już zupełnie inna Wenisana. Gdzie znikli diukowie i diukinie? Dlaczego nikt już nie zsyła skazańców do wody, by zarazili się tęczową chorobą? Co z klimatem Republiki Weneckiej?
Wszystko to albo znikło, albo zostało zaledwie w strzępach. Nie ma już rodzinnej atmosfery, wspomnień świąt i świętych. Jest tylko święta Agata, patronka naszej bohaterki… i zdrajców. W Wenisanie trwa wojna – tyle wiemy. Wszędzie są żołnierze, a świat wokół postaci został starannie podzielony na dobro i zło. Wiadomo, komu wierzyć i pokazywać przepustki (żołnierzom chroniącym ludzi przed złymi undami), a kogo nienawidzić (undów i dezerterów). Może i trwają walki, ale świat znowu jest prosty…
Oczywiście nie dla Agaty. Dziewczynka za wiele już zobaczyła, by bezwarunkowo ufać osądowi dorosłych. Najbardziej na świecie pragnie się wyrwać z klasztoru, w którym utknęła, odnaleźć rodzinę, a przede wszystkim: spróbować znaleźć sens w historii, której ma w rękach tylko fragmenty. Po drodze zobaczy słynne podwójne mosty, pozna królową dezerterów i będzie oszukiwać samych kapo. Wszystko po to, by móc jak refren powiedzieć na ostatniej stronie: „To jeszcze nie koniec”.
Przyznam, że lektura „Podwójnych mostów Wenisany” z początku była dla mnie szokiem i musiałam kilkukrotnie wracać do pierwszego tomu, by upewnić się, że nic nie ominęłam, a potem jeszcze sprawdzać w internecie, czy aby na sto procent mam w rękach drugi, a nie trzeci tom. Nie ma mowy o żadnym kontinuum, chyba że by za takowe uznać samo uniwersum Wenisany. I wojnę. I Agatę. Poza tym znika cały wenecki sztafaż pierwszego tomu, a wiele terminów, których nauczyliśmy się z „Zimnych wód Wenisany”, już się nie przyda. Pojawiają się za to nowe, chociażby cała historia lalini i nowej choroby, „pięknej gorączki”. Mam wrażenie, że musimy się uczyć tego świata na nowo – a dokładniej: że autorka pokazuje nam zupełnie inny jego fragment, ba, każe nam w tym fragmencie zanurkować w nadziei, że wypłyniemy zamiast utonąć.
Nie każdy czytelnik zniesie takie doświadczenie.
Ale po pierwszym szoku i zachłyśnięciu się tą nowością, kiedy już człowiek otworzy oczy i nauczy się ufać prądowi tekstu, ten niesie go wartko i bez przeszkód. Gdy zrozumiemy, że jedyne, co pomoże nam zrozumieć kolejne terminy, to intuicja i nasze wewnętrzne dziecko, nasza dwunastoletnia Agata (albo Ulryk, albo ktokolwiek inny z młodych bohaterów), będzie łatwiej. I ciekawiej. Widzimy świat – i wojnę – oczami dziewczynki, która przeżyła za dużo, ale to nie znaczy, że stała się zupełnie dorosła. Ta dziewczynka wciąż na nowo odkrywa otoczenie, próbuje zracjonalizować zachowania dorosłych i stworzyć sobie choćby namiastkę bezpiecznej przystani. Brzmi znajomo, prawda? Brzmi jak coś, co mógłby przeżyć każdy z nas.
Ale choć bohaterka ma dwanaście lat, to nie jest książka dla dzieci. W „Podwójnych mostach Wenisany” dziecięcy czytelnik się zgubi. To książka dla dorosłych, by nie zapomnieli, jak to jest – patrzeć na świat z perspektywy dziecka. Poza tym jest to książka pełna mądrych słów, tak upstrzona cytatami niemal gotowymi do wyhaftowania na makatce, jakby autorka oplatała fabułą pojawiające się w głowie aforyzmy. Oto tylko kilka przykładów:
„Ulryk jest bardzo mądry, ale czasami rozumie więcej, niż potrafi objaśnić słowami” (s. 10)
„Można zakazać ludziom mówić o wojnie, ale wszyscy i tak będą o niej rozmawiać” (s. 13)
„Niedobrze, gdy zły człowiek zachowuje się jak dobry” (s. 92)
Wielka w tym oczywiście zasługa tłumaczki, Agnieszki Sowińskiej, która po raz kolejny zgrała się z melodią języka Linor Goralik i w ślad za autorką wyplata ze słów te same symbole, tylko w innej kulturze. To ogromny kunszt – umieć oddać ideę oryginału, powtarzając nie tyle jego słowa, co przede wszystkim myśli.
Jeśli pierwszy tom cyklu o Wenisanie wpisywał się w tradycję Bildungsroman i prozę rosyjską przełomu tysiącleci, to tom drugi zdecydowanie przypomina klimatem prozę rozliczeniową lat sześćdziesiątych: fragmentaryczną, bolesną (choć bez wielkich słów), z pozoru chaotyczną i w tym chaosie odnajdującą swój głos.
Wyjątkowo intrygująca lektura, choć trudna i nie dla każdego. I uprzedzam – jeżeli czytaliście pierwszy tom, możecie się rozczarować, wchodząc do znanego świata i kompletnie go nie rozpoznając. Ale spróbujcie zagryźć zęby i czytać dalej. Ja tak zrobiłam i było warto. Teraz pozostaje czekać na to, co autorka wespół z tłumaczką wyczarują w tomie trzecim.
Joanna Krystyna Radosz
Korekta: Adam Gotan Kmieciak
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Dwukropek
Autor: Goralik Linor
Tłumaczenie: Sowińska Agnieszka
Ilustracje: Roch Urbaniak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dwukropek
Język wydania: polski
Język oryginału: rosyjski
Data premiery: 2022-02-16