“Ranma 1/2” jest znakomitą dawką dobrego dowcipu i potrafi naładować energią na resztę dnia. Bohaterowie są wyraziści i niemal każdy z nich budzi większą czy mniejszą sympatię. Dodatkowo przyczynia się do tego klątwa ciążąca na głównych postaciach – nagle uparty mężczyzna staje się sympatyczną pandą, a jego – jeszcze bardziej uparty – syn przemienia się… w piękną, rudowłosą dziewczynę o nad wyraz bujnym biuście. Co gorsza – zakochuje się w niej jeden z jego największych przeciwników.
Właśnie, przeciwnicy… “Ranma 1/2” nie mówi, na szczęście, o zbawianiu świata. Świat ma się dobrze, Japonia też. Chłopcy konkurują o dziewczyny, dziewczyny pokonują na macie chłopców, rodzice upierają się przy swatach, a młodzi migają się od ożenku… Do tego dochodzi tajemnicza, chińska klątwa, którą każdy na własną rękę próbuje z siebie zdjąć, absolutnie nie licząc się z tym, że znajomy na zawsze mógłby zostać świnką wietnamską czy kaczką…
Klątwa, klątwa… To na niej opiera się fabuła “Ranmy…”. Klątwę ściągają na siebie bohaterowie przez własną głupotę i widać to jak na dłoni, a jednak nie sposób choć trochę nie współczuć sympatycznemu chłopakowi, któremu na oczach narzeczonej wyrastają pokaźne piersi… A przecież on jest w najlepszej sytuacji. Klątwę sprowadza wykąpanie się w tajemniczym źródle, teoretycznie da się ją odwrócić, a praktycznie nikt tego nie potrafi. W kolejnych odcinkach serii napotykamy wciąż nowe postaci, zmieniające się w rozmaite zwierzątka. Wszyscy ci bohaterowie, z różnych względów, skaczą sobie do gardła, a każdy doskonali się w innej sztuce walki – niekiedy absurdalnej. Dodatkowo podwójne życie każdej z tych postaci – Ryoga jako Pi-chan jest ulubionym zwierzątkiem Akane, całkowicie nieświadomej, że jej świnka to chłopak, w dodatku śmiertelnie w niej zakochany. Oczywiście nigdy nie jest tak, że o drugim wcieleniu nie wie nikt – postaci kryją się wzajemnie lub też próbują wkopać innych.
Wkopują ich głównie wtedy, kiedy chodzi o uczucia. Akane wścieka się, gdy ktoś ignoruje ją na rzecz żeńskiej postaci Ranmy, a Ranma nie może wytrzymać świadomości, że Ryoga jako świnka ma wstęp do łóżka Akane. W dodatku nie zawsze (nieświadomi zmian koledzy) darzą podobnymi uczuciami obie wersje postaci – wystarczy spojrzeć na Kuno, szczerze nienawidzącego Ranmy-chłopaka i uwielbiającego Ranmę-dziewczynę. Przez całą serię jesteśmy raczeni wizją zwariowanych trójkątów, czworokątów, i innych “kątów” miłosnych…
W tym, niezwykle zamotanym, uczuciowym świecie, gdzie młodzi kochają się i nie znoszą, lubią nabruździć także ich rodzice. Nie dociera do nich, że żyją w XX wieku i radośnie zaręczają swoje dzieci, co niespecjalnie cieszy samych zainteresowanych. Równie interesującą jak pan Saotome i pan Tendo (ojcowie głównych bohaterów) postacią jest ich mistrz, który szkolił ich w sztukach walk. Mimo zaawansowanego wieku drżą przy nich jak osiki i spełniają każde, nawet najgłupsze polecenie starego zrzędy-erotomana.
Drugą, obok humoru, cechą “Ranmy…” jest erotyzm. Dziewczęta często występują w znacznym negliżu i choć scen pornograficznych nie uświadczymy, to szybko przekonamy się, jak fikuśna jest ich bielizna i jak zbliżone do klepsydry są ich kształty… Zniewala to oczywiście serialowych panów, a zapewne i znaczna część widzów nie pozostaje obojętna na mangowe wdzięki. Nie da się ukryć, że frywolna kreska “Ranmy…” cieszy oko.
Słowem podsumowania – gorąco polecam! Nie jest to absolutnie ambitne dzieło, ale brak nadętej fabuły i szalone pomysły bohaterów rekompensują to całkowicie. Warto obejrzeć kilka odcinków choćby po to, by uświadczyć scenę Ryogi z mapą w dłoni. Albo kłótni młodych narzeczonych – Akane i Ranmy. “Ranma 1/2” to bez wątpienia najlżejszy możliwy pomysł na popołudnie, który wywoła u widza głośne wybuchy śmiechu. I z pewnością przypomni o sobie nie raz.