Grupa młodych ludzi wybiera się do Black Hills, chcąc wyjaśnić tajemnicze zniknięcie siostry jednego z bohaterów. Wiele lat wcześniej kręciła ona w tym miejscu film i wraz z całą ekipą zaginęła bez śladu. Rolę przewodników protagonistów pełni dwójka miejscowych, która znalazła taśmę z kamery. Już pierwszej nocy zaczynają dziać się dziwne rzeczy, co sprawia, że bohaterowie coraz poważniej podchodzą do legendy o wiedźmie z Blair.
Jako że jedna z bohaterek (Lisa) postanawia nakręcić dokument z całej wyprawy, historia pokazana jest oczami protagonistów. Każdy z nich ma małą kamerę umocowaną przy uchu. Widz porusza się więc razem z nimi, odczuwając każdą nierówność terenu, każdy poślizg czy nagły ruch. Nie jestem fanką takiej perspektywy. Od razu przypomniało mi się “Paranormal Activity” i naprawdę trudno się od tej konotacji uwolnić. Sceny wyglądają na poucinane, ekran często pokrywa się czernią. Miało to przecież sprawiać realistyczne wrażenie, a wiadomo, że każda bateria się kiedyś wyczerpie i każda latarka w końcu zgaśnie. W takich produkcjach ogromną rolę odgrywa też dźwięk, a właściwie… Cisza. To ona buduje napięcie i można to zaobserwować na podstawie wspomnianego “Paranormal Activity”. Jeśli chodzi o “Blair Witch”, dopiero pod koniec można było poczuć jakiekolwiek napięcie.
Przez prawie połowę filmu akcja była nijaka i ciągnęła się jak flaki z olejem. Zupełnie nie odczuwałam, że oglądam horror. Co więcej, dawno tak dużo się nie śmiałam, mając do czynienia z tym gatunkiem. Sceny i dialogi bywały tak absurdalne, że inna reakcja w ogóle nie wchodziła w grę. Najzabawniejszy był dla mnie moment, gdy jeden z bohaterów zaginął, pozostali szukali go przez chwilę, po czym stwierdzili, że zdecydowanie muszą trzymać się razem. Zarzucili poszukiwania i przeszli nad zdarzeniem do porządku dziennego, uspokajając się hasłem: „Dorzucajmy do ogniska”. To chyba moja ulubiona scena. Zaraz za nią plasują się latające namioty oraz laleczki voodoo. Nie będę bliżej opisywać tych scen, gdyż zdradziłabym za dużo z fabuły, ale mogę ręczyć, że każdy, kto obejrzy ten film, od razu będzie wiedział, co miałam na myśli.
Kolejny zarzut to przewidywalność. Rozumiem, że dzisiaj trudno stworzyć coś oryginalnego, ale “Blair Witch” powiela wszelkie znane mi horrorowe schematy. Bohaterowie wyruszają z tymczasowego obozu, a ja natychmiast jestem w stanie powiedzieć, dokąd dojdą. Ashley (Corbin Reid) wspina się na drzewo – od razu wiem, jak to się skończy. Peter (Brandon Scott) wyrusza po ciemku po drewno, uzbrojony jedynie w latarkę, a ja tylko czekam na moment, który przewidziałam. Powielanie schematów to jednak jedna rzecz, a zupełnie inna to brak logiki i jakichkolwiek wyjaśnień. Na ekranie wyświetliły się napisy końcowe, a ja pozostałam z ogromną ilością pytań, na które nie uzyskam już pewnie odpowiedzi. Do tego pytań podstawowych, dotyczących bezpośrednio fabuły.
Gra aktorska też nie zachwyca. Jedyną osobą zasługującą na uwagę jest Callie Hernandez, wcielająca się w Lisę. I to jedynie przez końcowe sceny, w których potrafiła zbudować napięcie dzięki oddechowi i mimice. Reszta filmu kojarzy mi się jedynie z nienaturalnymi krzykami. Trudno stwierdzić, czyja to wina. Może scenarzystów, może aktorów, a może jednych i drugich.
O ile więc legenda o wiedźmie z Blair jest sama w sobie bardzo interesująca i zdecydowanie stanowi dobry materiał na film czy powieść, o tyle produkcja “Blair Witch” rozczarowuje. Raczej śmieszy niż straszy. Chyba że wliczyć straszenie przewidywalnością i brakiem wyjaśnień. Widziałam jednak o wiele gorsze twory, więc na koniec powiem, że z ciekawości można się z tym filmem zapoznać. Na nieprzespaną noc i gęsią skórkę nie ma jednak co liczyć.
Joanna „Sachmet” Posorska
Redakcja i korekta: Matylda Zatorska
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Monolith Films
Tytuł oryginalny: Blair Witch
Reżyseria: Adam Wingard
Scenariusz: Simon Barrett
Gatunek: Horror
Czas trwania: 85 minut
Obsada: James Allen McCune, Callie Hernandez, Corbin Reid, Wes Robinson, Valorie Curry, Brandon Scott
Premiera: 22.02.2017