Parę lat temu usłyszałam znaczące słowa: „Poszukiwanie Świętego Graala jest celem samym w sobie”. Dokładnie o tym pomyślałam, gdy przebrnęłam przez ostatnią stronę najnowszej książki Jacka Piekary „Świat inkwizytorów. Płomień i krzyż. Tom 2”. Choć u Piekary na próżno szukać Świętego Graala, to jego wytrwałe poszukiwania bez wahania mogę przyrównać do długich lat oczekiwań na pojawienie się kolejnego tomu tego cyklu. Koniec końców muszę przyznać, że w czekaniu na tę pozycję najlepsze było właśnie… czekanie, chociaż i to nie do końca.
Równo 10 lat i 70 dni minęło od premiery pierwszego wydania pierwszego tomu. W tym miejscu pozwolę sobie złożyć głęboki ukłon w stronę wszystkich wytrwałych czytelników, którym udało się jakoś przetrwać tę trudną dekadę. Co prawda ja po tę książkę sięgnęłam około czterech lat temu, ale czekanie nawet te kilka lat było dla mnie prawdziwą katorgą. Zwłaszcza, że „Płomień i krzyż. Tom 1” zajmuje zaszczytne miejsce na mojej krótkiej i starannie ułożonej liście ulubionych książek. Po bardzo dobrym wrażeniu, jakie na mnie wywarł oraz długim okresie oczekiwania kontynuacji, poprzeczka, jaką postawiłam przed kolejnym tomem sięgnęła już chyba samych niebios. Nie było szans na to, bym była w pełni usatysfakcjonowana.
„Płomień i krzyż. Tom 2” to zbiór opowiadań. Do formy tej stali czytelnicy Cyklu Inkwizytorskiego myślę, że są już przyzwyczajeni. Piekarze udało się wszystko rozegrać jednak tak, że w zależności, jak się do tego podejdzie, można tę książkę traktować zarówno, jako zbiór opowiadań, ale i jako pełnoprawną powieść. Opowiadania (pomysłowo zatytułowane imionami kobiet, których dotyczą) łączą się ze sobą bardzo płynnie. Gdyby autor powiedział, że to powieść, a imiona to nie nazwy opowiadań, lecz rozdziałów, nikt nie mógłby się sprzeciwiać. Dla mnie to ogromna zaleta, bo opowiadania mają tendencję do bardzo szybkiego ulatywania z mojej głowy. Co więcej dzięki temu faktycznie widać, że historia posuwa się naprzód, a istniejące po pierwszym tomie niedopowiedzenia i luki zaczynają się powoli zapełniać. Rzecz jasna w tomie występują opowiadania gorsze i lepsze, fragmenty ciekawe i mniej ciekawe. Chętnie czytałam o znanych mi już bohaterkach, te nowe nie zwróciły już tak bardzo mojej uwagi i mimo ogromnego sentymentu do całego Cyklu, skłamałabym twierdząc, że książkę przeczytałam w jeden wieczór. Jej lektura zajęła mi zdecydowanie więcej czasu. Po prostu nie wszystkie teksty mnie wciągnęły, a niektóre były nieco przegadane. To nie to samo, co pierwsza część, która choć krótsza, wydawała mi się bardziej treściwa, a akcja zdecydowanie szybsza. „Płomień i krzyż. Tom 2” to książka spokojniejsza, w której więcej jest długich rozmów i przemyśleń, niż gwałtownych zdarzeń. Właściwie zanotowałam jedno, na samym końcu ostatniego opowiadania, które — pozostając w jezusowej tematyce — zwiastuje szokujący i arcyciekawy tom trzeci.
Książka niemalże w pełni jest poświęcona Arnoldowi Löwefellowi, który badając sprawę z poprzedniej części próbuje również poznać prawdę o Narsesie — potężnym perskim magu, którym niegdyś był. Choć jestem zakochana w Mordimerze i jego stylu bycia, muszę przyznać, że nie ubolewam przesadnie, że w tej książce się nie pojawił. Löwefell to równie interesująca postać, która powoli zaczyna zdobywać moją coraz większą sympatię. Choć jest wśród swoich — ludzi z Inkwizytorium – trzyma głowę na karku i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie może absolutnie nikomu zaufać. Pokazuje, że nie jest płaską postacią. Z jednej strony posłusznie przytakuje wyższym rangą Inkwizytorom, lecz gdy poznajemy jego myśli, widzimy, że to tylko przykrywka. Ciekawym i nadal pełnym tajemnic wątkiem jest jego przeszłość. Smaku dodaje fakt, że sam Löwefell pamięta dość niewiele z tego okresu i nieraz bywa zdumiony, gdy słyszy w opowiadaniach, do czego był w stanie posunąć się Narses. Myślę, że jeśli autor się postara, będzie w stanie stworzyć z tego coś, co całkowicie zrewolucjonizuje cały wykreowany świat. Już teraz pokazuje, jak potężną postacią była ta postać.
Po tylu latach czekania czytelnik ma prawo wymagać sporo. Czy mówiąc absolutnie obiektywnie „Płomień i krzyż. Tom 2” to dobra książka? Czy warto odświeżyć sobie wydarzenia z tomu pierwszego i ją przeczytać, czy może lepiej dać sobie spokój? Czy utrzymuje poziom pierwszej części? Porównanie do Świętego Graala nie wzięło się w końcu z niczego. Czekając, chyba wszyscy snuli wizje, jak może wyglądać następny tom. A że czasu było sporo, wizje stały się coraz śmielsze, a wymagania coraz większe. I w ten sposób słodkie czekanie, którego jako osoba niecierpliwa z reguły nienawidzę, wspominam dość ciepło, bo: a) w końcu się skończyło oraz b) wszystkie moje wyobrażenia tego tomu były po prostu fajniejsze od tego, co ostatecznie otrzymałam. Dlatego właśnie twierdzę, że na swój sposób czekanie na tę książkę okazało się przyjemniejsze niż jej lektura. „Płomień i krzyż. Tom 2” to zwykły średniak. Liczyłam na zdecydowanie więcej, ale cieszy mnie fakt, że w końcu coś się ruszyło i wyszedł kolejny tom z cyklu. Może nie był najlepszy, ale jeżeli nagły wzrost płodności twórczej Piekary był wart tych kilku lat czekania oraz ostatecznie drobnego rozczarowania, jestem w stanie ponieść tę cenę. Mam tylko nadzieję, że na tomie trzecim (premiera już w lutym 2019!) się nie skończy, i że jeszcze w tym samym roku światło dzienne ujrzy przynajmniej jedna książka pełna zmagań Mordimera czy choćby Arnolda Löwefella na tym padole łez, daj Boże ciekawsza.
Patrycja „Ilussia” Ratajczak
Korekta: Adam Gotan Kmieciak
Tytuł: Płomień i krzyż. Tom 2
Seria: Cykl Inkwizytorów
Autor: Jacek Piekara
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 352
Data premiery: 17 październik 2018 r.
ISBN: 978-83-7964-371-4