Rok 1940. Ulicami okupowanego Krakowa wędruje nagi mężczyzna. Nie wie gdzie jest ani jak się tu znalazł, a jego uwagę przykuwają wiszące niemal wszędzie flagi ze swastykami. W czasie prowadzonego przez SS przesłuchania ujawnia, że w nieznany przez siebie sposób przybył z przyszłości. Początkowo oficerowie podchodzą sceptycznie do jego rewelacji, jednak po paru testach okazuje się, że przybysz posiada wiedzę, do której zwykły człowiek nie miałby dostępu. Wraz z jego pojawieniem się, stojąca u progu niemieckiej inwazji na Francję historia, zacznie ulegać poważnym zmianom. Czasem głębszym, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Oddanie na kartach powieści złożoności systemu totalitarnego, na temat którego napisano dziesiątki opracowań naukowych (wciąż nie wyczerpując tematu), stanowi nie lada wyzwanie. Należy ostrożnie balansować między zbyt płytkim, a przesadnie głębokim drążeniem pojedynczych zagadnień. Uznański podszedł do sprawy w sposób bardzo prosty, mianowicie w kolejnych rozdziałach bądź to zmienia temat przewodni, bądź też łączy kilka z nich w spójną całość. Dzięki temu najpierw dowiedziałem się o sytuacji na froncie oraz problemach Osi z przełamaniem obrony Aliantów, później akcja przeniosła się do berlińskiego klubu, gdzie pokazano, jak się bawi niemiecka młodzież, zaś na samym końcu dane mi było przespacerować się miejskimi ulicami i z bliska zobaczyć wielki projekt przebudowy stolicy Rzeszy. Autor umiejętnie zmieniał motyw przewodni, urywając każdy wątek w stosownym momencie i przechodząc do kolejnego w przemyślanym ciągu. Tym samym nakreślił mi szeroki obraz zmieniających się, totalitarnych Niemiec – ich wielowarstwowość, wzajemne powiązania między armią, władzą cywilną a społeczeństwem, wady i zakłamania systemu bądź mentalność członka partii, komentowane nie przez narratora, lecz głosem uczestników opisywanych wydarzeń, często bez stawiania przysłowiowej “kropki nad i”.
Uznański uniknął również bardzo prostego do popełnienia przy takiej tematyce błędu, a mianowicie nakreślenia wyraźnej linii podziału między “dobrymi” i “złymi”. Owszem, trudno uznać Niemców za anioły, lecz także i pośród nich istniały osoby, które nie walczyły dla idei nazistowskiej, ale z pobudek patriotycznych, szły z prądem, licząc na korzyści dla ogółu, bądź za późno zorientowały się, że system totalitarny nie jest możliwy do okiełznania. Tworzone są zarówno portrety Niemców-fanatyków, jak i Niemców-patriotów, których cele są podobne, lecz powody działania często diametralnie inne. Nawet wysoko postawieni oficerowie SS bądź decydenci Rzeszy są czymś więcej, niż czystym złem skumulowanym w ludzkim ciele. Mają plany, motywację i chociaż ich zamierzenia w sporej części przerażają i budzą sprzeciw, to wciąż nie prowadzą do zwykłej destrukcji dla samej destrukcji. Także i główny bohater, Artur, nie należy do osób czystych i nieskalanych, chociaż jego cele są bardzo, wręcz pospolicie, ludzkie. Sam w pewnym momencie stwierdza, że wspólczesna cywilizacja uczyniła go zbyt miękkim i, miast myśleć o wielkich celach, woli skupić się na przeżyciu. W Herrenvolk można znaleźć bardzo dużo szarości, o którą łatwo w świecie ogarniętym wojną. Postaci diamentowo czystych albo krańcowo złych jest jak na lekarstwo.
Skoro mowa o wojnie – wiedzieliście, że Niemcy planowali budowę bomby atomowej? Że mają na swoim koncie helikoptery, pierwsze silniki odrzutowe, rakiety dalekiego zasięgu oraz łodzie podwodne, na których przez długie lata opierały swe konstrukcje Stany Zjednoczone? Uznański poruszył również i ten wątek. W piękny sposób połączył znane powszechnie osiągnięcia techniczne III Rzeszy z jej planowanymi, często bardzo abstrakcyjnymi bądź legendarnymi wunderwaffe. Podane są ich oryginalne nazwy, parametry techniczne, zastosowania, jak również komentarze obserwatorów, kpiących z gigantyzmu i megalomanii niemieckich konstruktorów czołgów czy zwracających uwagę na to, że Rzesza, co zresztą jest zgodne z historią, stawiała na jakość, a jej wrogowie na ilość. Sam interesuję się tym zagadnieniem i byłem zadowolony widząc, że autor solidnie przygotował się do pisania swojej książki. Utwierdzały mnie w tym przekonaniu sylwetki niemieckich dygnitarzy, wyjaśnienia dotyczące ideologii, analizy stanu społeczeństwa czy gospodarki, przerażające w swej okrutnej logice. Tego nie dałoby się w przekonujący sposób napisać bez wcześniejszego przeczytania kilku pozycji historycznych, których lista znajduje się zresztą na końcu powieści.
Tak jak pisałem wcześniej – to nie jest powieść jednego tematu. Obok wątku głównego można dostrzec wielką ilość małych opowieści na temat ludzi, którym przyszło żyć w świecie ogarniętym wojną. Wiele słów zostało poświęconych kulturze, obyczajowości oraz licznym aspektom codziennego życia i chociaż istnieje pogląd, że w historii alternatywnej można sobie pozwolić na wiele i snuć nawet najbardziej szalone wizje, to wyciągane przez Uznańskiego wnioski i odpowiedzi na pytanie “co by było, gdyby” są bardzo prawdopodobne. Na tyle, że gdyby II Wojna potoczyła się inaczej, to kto wie, może właśnie wyglądałaby tak, jak on to przedstawia? Mam tu jednak na myśli jedynie sferę mentalności, bowiem technika czy budownictwo, koniec końców, dotarły do takiego punktu, że wizja autora trochę przestawała mi odpowiadać. A dokładniej, sądzę, że poszła ona w nieodpowiednim kierunku – zbyt futurystycznym, nie do końca opartym na nazistowskiej ideologii, czasem również przesadzonym. Do tego była niespójna, gdyż zdarzało mi się dostrzec wątki, których spodziewałbym się po powieści fantasy, a nie historii alternatywnej.
Dość powszechnie znanym faktem jest, że Himmler miał obsesję na punkcie mistycyzmu i magii. Zresztą nie tylko on, bo w III Rzeszy nie brakowało osób podchodzących do tych zagadnień w sposób poważny. Wątki związane z tym modnym tematem pojawiły się również w Herrenvolk. Początkowo jest ich niewiele i stanowią niewybijający się element całości, jednak z czasem tajne zakony czy sławni okultyści zaczynają odgrywać bardziej istotną rolę. Owszem, w końcu jest ona wyjaśniana, jednak dla mnie była dodatkiem niepasującym do całości. Prawdopodobnie dlatego, że spodziewałem się historii alternatywnej, która twardo stałaby obiema nogami na ziemi, jak chociażby w cyklu Oś czasu. Ustawienie obok siebie potężnego czołgu Myszka oraz nawiązujących do germańskich tradycji rycerzy SS wypadło dwojako. Z jednej strony w trakcie czytania zgrabnie do siebie pasowało. Jednak już po odłożeniu książki naszła mnie refleksja, że nie do końca tak jest. Zupełnie jakbym widział niezbyt udaną próbę połączenia s-f i fantasy. Drugim, zdecydowanie poważniejszym zgrzytem, było zakończenie – otwarte i pozostawiające czytelnika z kilkoma ważnymi pytaniami. Powieść jest gruba, literki małe, tekst zbity a treści dużo, miałem więc nadzieję na epilog, który z wielkim przytupem zamknie wspaniałą, trzymającą w napięciu historię. Cóż, nadzieja matką głupich.
Miłośnikom powieści lekkich i przyjemnych radzę – zrezygnujcie, to nie książka dla was. Atmosfera, która towarzyszy historii Artura jest bardzo ciężka i ponura, momentami wręcz odpychająca. Mało tu miejsca na uśmiech, nawet sceny początkowo pozytywne prędko zmieniają swój wydźwięk, za każdą rzeczą dobrą kryją się przynajmniej dwie złe, a śmiech jest smutny i pozbawiony radości. Jakby autor pisał swoje dzieło w lochach ponurego zamku, przy cichych dźwiękach muzyki z horrorów i jednej, ledwo palącej się świecy. Na szczęście było tylko kilka momentów, gdy poczułem się przygnieciony przez wszechobecną atmosferę beznadziejności. Oszczędzono mi długich ciągów negatywnych scen, po których z niesmakiem odłożyłbym książkę na półkę. Taka estetyka do mnie nie trafia, toteż cieszę się, że względna równowaga między scenami skrajnie negatywnymi a chociaż trochę pozytywnymi została zachowana.
Warto zwrócić uwagę na, rozpoczynające każdy z czterech dużych rozdziałów, czarno białe, pełne szczegółów, mocno oddziałujące na wyobraźnię ilustracje – dzieło Mariusza Gandzela, odpowiedzialnego między innymi za ilustracje do niektórych z dodatków do Neuroshimy. Z kolei za projekt okładki odpowiada Dariusz Kocurek. Warto przyjrzeć się jej uważniej. Z tyłu krajobraz przemysłowy – niebo zasnute chmurami, kominy fabryczne, dźwigi portowe. Z przodu olbrzymia budowla z dwoma gigantycznymi posągami po bokach oraz małymi figurkami helikopterów, pozwalającymi wyobrazić sobie rozmach nazistowskiego budownictwa. Rysownik ten w pełni oddał moje wyobrażenie godnego podziwu monumentalizmu III Rzeszy, jednej z niewielu rzeczy, za które można nazistów pochwalić.
To nie jest lektura lekka, łatwa i przyjemna. Powieść na jedno popołudnie, którą można przeczytać i zapomnieć też nie. To trudna, wymagająca pewnego skupienia oraz solidnego przygotowania historycznego opowieść o świecie, który stopniowo stacza się w otchłań szaleństwa i chociaż podejmowane są środki zaradcze, to ostatecznie nie przynoszą one żadnego efektu. Ja czytałem ją z dużą ochotą i zaangażowaniem, i chociaż bywało, że czułem niesmak albo niedowierzałem pomysłom autora, to pewnego dnia sięgnę po nią raz jeszcze. Bo Herrenvolk jest tego warte.
Łukasz “Salantor” Pilarski
dziękujemy wydawnictwu FOX Publishing.
Autor: Sebastian Uznański
Tytuł: Herrenvolk
Wydawnictwo: FOX Publishing
Data wydania: 2011 r.
Miejsce wydania: Rzeszów
Oprawa: Miękka
Projekt okładki: Dariusz Kocurek
ISBN: 978-83-930452-6-6
Liczba stron: 448
Format: 130 x 200 mm
Cena: 38zł