W jego uszach rozbrzmiewały odgłosy eksplozji, a znajomy zapach prochu strzelniczego wdzierał się do nozdrzy. Filipov rozpaczliwie zatykał uszy końcówkami kciuków jednocześnie próbując rozciągnąć pozostałe palce, aby zakryć oczy. Nie odważył się ich otworzyć, ale wiedział, co się dzieje. Wybuchy kołysały jego hamakiem, przechylając go do krawędzi, a następnie pozwalając mu opadać z powrotem do środka.
Zaczął płakać. Nie z obawy o swoje życie, nie, życie było rzeczą zbyt słabe, do trzymania się w tych mrocznych czasach. Nie płakał z bólu, z bólu palącego ciepła materiałów wybuchowych, ani z okropnych oparów przenikających przez jego płuca i klatkę piersiową, ani z bólu białego gorącego odłamka lecącego przez dach jego płóciennego namiotu. Nie płakał za swoją młodszą siostrą, która opuściła namiot kilka godzin temu. Płakał za naszyjnikiem. Naszyjnikiem, który dała mu matka, zanim został tak brutalnie wyrwany z jej rąk wiele lat temu. Naszyjnik, który miał potencjał, by być śladami jego życia, gdyby ten nalot trwał dalej. Był tam, gdzie zawsze go zostawiał przed pójściem spać. Na małym matowym blacie obok prowizorycznego biurka po drugiej stronie namiotu. Mała, wyblakła skóra, matowa i cieniowana wieloletnim kontaktem z powietrzem, pleśnią i niewłaściwą pielęgnacją, a jednak tak doskonała w jego oczach.
Im więcej Filipov płakał, tym bardziej myślał o swoim naszyjniku, tym bardziej chciał wiedzieć, że jest bezpieczny. Powoli, wśród gradu strzelaniny, nieokreślonych okrzyków i wybuchów wstrząsających stacją, zgiął się i obracał, aż do momentu, gdy znalazł się po lewej stronie. Ostrożnie otworzył oczy odrywając klejące się palce i przyjrzał się otoczeniu.
Namiotu już nie było. Rama była jeszcze na miejscu, ale płótno złożyło się, spaliło i rozpruło od wybuchów i odłamków. Biurko, przy którym spędził tak wiele wieczorów, było w drzazgach, wszystkie jego pisma gromadzone przez lata leżały teraz rozrzucone na podłodze dworca. Jego naszyjnika nigdzie nie było widać. Wytężył wzrok i zerknął, wyciągając głowę z łóżka poczuł zimny pot na czole.
Wychodząc z hamaka gwałtownie przeskoczył do biurka i wyciągnął szufladę. Ogarnęła go fala ulgi. Naszyjnik wciąż tam był. Podniósł go i ostrożnie przełożył przez głowę. W tej samej chwili z boku głowy wydostał się tępy ból, a wszystko przed nim zaczęło się zaciemniać. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył przed omdleniem, był zegar stacji Natolin, ze wskazówkami ułożonymi na godzinie dwunastej.
Ilekroć Filipov głęboko zasypiał, jego umysł wracał do tej pamiętnej nocy. Nocą zamknęli metro. Nocą czerwonego i żelaznego nieba. W jego śnie pojawiała się cała jego rodzina biegnąca ulicami Moskwy, byli też inni: inne matki i inni ojcowie, biznesmeni, mechanicy, bogaci, biedni. Wszyscy różni a jednak wszyscy zjednoczeni z tego samego powodu. Zachować własne życie. Ludzie wpadali do stacji Natolin, ostrzegając syreny i krzyki odbijały się we wszystkich kierunkach. Rękami trzymały matkę z przodu i siostrę za sobą. Nagle jego matka znalazła się na ziemi. Zajęło to chwilę, aby rozejrzeć się wśród wszystkich tych osób, pchających się i popychających, a kiedy w końcu spojrzał w dół, uświadomił sobie, że stoi na ludziach. Ludziach nieszczęśliwych bo upadli. Tłum zaczął słabnąć. Natolin była stosunkowo dużą stacją, ale większość okolicznych mieszkańców uciekła do Imielin, wiedząc, że jest większa. Jego siostry i ojca nigdzie nie było widać, tylko jego matka leżała poturbowana na ziemi pośród innych ciał. Dźwięk syreny trwał nadal, ale ochrypły odgłos tłumu minął. Jego matka powoli zanikała, ale miała dość energii, aby podnieść rękę, trzymającą naszyjnik i włożyć go do ręki Filipova szepcząc “Uciekaj… “. Oczy chłopca piekły od brudu i łez, kiedy patrzył na nią. Nie chciał puścić jej dłoni, przycupnął na kolanach. Podniósł głowę i wydał okrzyk. Nagle jeden z ostatnich mieszkańców, który doczłapał się do dworca, odwrócił się w jego kierunku i złapał go wpół. Dziecko walczyło ale mężczyzna był zbyt silny i zaniósł go naprzód, brutalnie zrywając więź z ciałem, które leżały przed nim. Jej twarz bez życia nadal wpatrywała się w jego oczy, za nim …
Ostry ból zadźgał go ponad nerkami. Nie spał, leżąc twarzą na jakimś wózku. Odór zgnilizny zaatakował jego nozdrza. Próbował się podźwignąć, ale stwierdził, że nie jest w stanie. Uwierzył, że leżąc twarzą na wózku, idzie do boga. Kiedy próbował obrócić się na bok, czyjś but powoli, ale z siłą opadł w jego twarz, przygniatając głowę do ziemi. Próbował piszczeć, ale nie wydobywał się z niego żaden dźwięk. But ociekał ludzkimi fekaliami.
“Nie ruszaj się mała świnko”. Rozległ się głos. Niezwykle wysoki ton, biorąc pod uwagę, jak ciężki był but.
Filipov spełnił polecenie. Poczuł się słabo i zwymiotował na wózek wypełniony ciałami wijącymi się w okropnej cieczy. Mężczyzna, którego but był wcześniej na jego głowie, cofnął się, chwycił za ramiona i postawił na słabych nogach. Chłopak zdążył dostrzec tylko, że wysoki mężczyzna z wąsem ubrany był w czarny kombinezon i stał nad nim z karabinem. Wtedy go uderzono.
Z boku rękawa mężczyzny przyszyty był czerwony kawałek materiału z białym kółkiem, a wewnątrz znajdowała się trójramienna czarna gwiazda. Rzesza. Filipov był więźniem czwartej Rzeszy. Koniec był blisko. Mężczyzna ryknął mu w twarz:
” ZETRZYJ TO GÓWNO Z BUTA – TERAZ! “.
Filipov spróbował, kręcił się pod wszystkimi możliwymi kątami starając się zetrzeć błoto z buta oficerskiego. Bezskutecznie. Przestał, gdy mężczyzna zaczął mówić stanowczo:
“Masz czas do trzech. Trzy!”.
Oczy dziecka znowu zalśniły łzami. Walcząc z ograniczeniami, rzucił się gwałtownie w kierunku buta starając się wyczyścić go rękami, rękawami, czymkolwiek mógł.
“Dwa!!”
Gdzie on był? Filipov zaczął przesuwać swoje ciało w górę i w dół, aby zbliżyć się do buta mężczyzny, kilka razy wchodząc i wychodząc z jego wymiocin. Poczuł we włosach chłodny podmuch i zimno dotykające jego karku. Jego naszyjnik.
“Jeden!!!”
Gdzie był jego naszyjnik?! Nie mógł przekrzywić głowy dostatecznie daleko, by zobaczyć go tam gdzie powinien się znajdować. Zaczął szarpać się jeszcze gwałtowniej, kopiąc kilku więźniów i atakując drugą nogę oficera. Gdzie on jest?! Z ostatnim spazmem wylądował na prawym boku, a blask zielonego kamienia tuż pod jego brodą przyniósł mu niezasłużoną falę ulgi. Oficer znowu wstał i uniósł kolbę pistoletu nad głową chłopca. Filipov najpierw wpatrywał się z niepokojem w kojący zielony kamień, a potem w ciemność, gdy żołnierz mocno uderzył go w głowę karabinem.
Szyja Filipova znowu znalazła się w zagięciu łokcia mężczyzny. Uniesiony z ciała matki, płonął z bólu. Wyciągając szyję tak mocno, jak tylko mógł, ujrzał żelazne niebo – czerwone płomienie wysoko na niebie, odległe. Wyglądały jak gwiazdy, komety, a może nawet małe słońca. Były piękne. Było ich tak wiele, dziesiątki, setki – czerwonych ognistych kul, które zaczęły schodzić na jego miasto. Przekręcił głowę w lewo i zobaczył jedną szczególnie blisko ziemi spadającą znacznie szybciej niż reszta. Zanim zniknąła za rogiem budynku, chłopak znalazł się w metrze. Usłyszał szczęk metalowych drzwi, które były zamknięte i zaryglowane, i zawodzące krzyki ludzi i uderzenia metalu o metal. Potem czuł, że podskakuje w górę i w dół. Mężczyzna musiał zbiegać po schodach. Znowu zaczął się hałas i zdał sobie sprawę, że ludzie zgromadzili się na stacji metra. Usłyszał krzyki ojca i siostry, którzy najwyraźniej czekali na niego na dole. Mężczyzna powoli wyciągnął Filipova z zgięcia ramienia i położył go na ziemi w ciepłym uścisku ojca.
Trzęsienie ziemi wstrząsnęło stacją i rozkołysało leżącego na podłodze chłopca. Ludzie próbowali się podnieść, ale zaraz upadali. Wkrótce potem hałas jak żaden inny uderzył w jego uszy. Filipov nie zwracał na niego uwagi, był w swoim własnym małym świecie, patrząc na naszyjnik, który podarowała mu jego matka …
Zimno. Bardzo zimno. Filipov podniósł głowę. Włosy miał zmierzwione na czole, a kiedy próbował otworzyć lewe oko, wszystko, co zobaczył, było czerwone. Z prawego oka dostrzegł parę jego własnego oddechu i ciemność, z wyjątkiem wzniesienia, które oświetlone było milionem linii bieli. Co to było? Zniknęło. Rozległ się głośny bełkot i poczuł, jak odbija się echem przez ziemię pod nim. Spojrzał w dół i zobaczył coś, co wyglądało jak szkielety. Był związany, skulony na kolanach, pośród zbioru innych wybielonych i rozpadających się szkieletów. Okolica znów się rozjaśniła. Podniósłszy wzrok, ujrzał wejście do stacji metra Natolin. Klapnięcia. Huk.
Był na zewnątrz. Był tam, gdzie zmarła jego matka. Plac rozjaśnił się i zobaczył setki szkieletów, może nawet tysiące. Głośne klaśnięcie. Potem kolejny głośny huk. Wybuch? Co to był za hałas. Podniósł wzrok, ale nic nie zobaczył. Potem plac znów się rozjaśnił. Mniej więcej dziesięć metrów dalej znajdowała się linia utworzona z zakapturzonych postaci, takich jak duchy. Ich twarze były spowite maskami, kapturami i innymi przysłonami. Wszyscy z karabinami. Ciemność. Klaśnięcie. O co chodzi? Dlaczego był na zewnątrz? Kolejny huk. Tym razem to rozpoznał. Strzał z pistoletu. Odwrócił głowę w lewo i dostrzegł kobietę, związaną tak jak on. Tyle, ze ona straciła już nadzieję. Wyglądała jak jego matka, piękne blond włosy, teraz brudne od kurzu metra.
Plac ponownie się rozjaśnił, tym razem na dłużej. Nad nim bez celu przenikały smugi bieli. Mężczyźni którzy stali przed nim przewrócili się powalając i jego na ziemię. Ciemność, stukot, potem kolejny huk. Poczuł, że ciepła ciecz rozlewa się po lewej stronie jego twarzy. Usłyszał głuchy odgłos upadku i spojrzał na kobietę leżącą w otoczeniu szkieletów.
Szarpnął głową do przodu. Zaraz, gdzie był jego naszyjnik? Spojrzał w dół, zginając głowę tak mocno, jak tylko mógł, by spróbować go dostrzec. Było za ciemno. Światło po raz ostatni oświetliło plac. Najszybciej jak mógł sprawdził, czy jego naszyjnik nie spadł między szkielety, a gdy to zrobił, jego oko dostrzegło błysk czegoś zielonego. Na uchwycie jednego z karabinów zawisnął mały zielony prostokąt. Ciemność. Stukot. Czy to był jego naszyjnik?
Kamila Hankus