Klątwa, która na nią zapadła, była niezwykła, a może zarazem banalna. Świat wokół niej przestał istnieć – tak, jakby stanąć w nim czas. Chłodny wiatr nie przynosiłby ulgi zmęczonym ludziom, którzy nie pojawiali się już tutaj, ludzki głos nie mącił ciszy w promieniu dziesiątek mil. Klątwa nie była nieodwracalna, można było ją zdjąć. Właśnie to było w niej tak banalne – wystarczyłby jeden pocałunek. Jedna męska postać pochylona nad łożem wyścielonym aksamitną pościelą, jedne męskie wargi, które odnalazłyby usta śpiącej. Śpiącej Królewny czekającej na swojego Księcia.
Książę nie porzucił Królewny, nie potrafiłby. Kochał ją przecież, pamiętał z czasów, gdy jeszcze nie zabłądziła w krainie Morfeusza. Morfeusza szczególnie okrutnego, bo mającego władzę nad czasem. Książę wiedział o klątwie, chciał jak najszybciej uwolnić swoją ukochaną, swoją Królewnę. Nie wiedział, że sam skończy w lochu, a ciężkie kraty już na zawsze będą przysłaniać jego świat. Nie troszczył się o siebie, nie martwił. Był jednak przerażony. Książę zrozumiał, że nigdy nie będzie mu dane ocalić ukochaną, że została ona skazana na wieczny niebyt. Próbował wydostać się z lochów, ale nie potrafił, to przerastało siły śmiertelnika.
Dlaczego śniła? Któregoś dnia jej czysta skóra została splamiona, jej ciało zalśniło krwią. Śpiąca Królewna w koszmarach, które wracały do niej wciąż, nie raz wspominała ostry ból, ukłucia paznokci wbijających się w skórę. Pamiętała cuchnący oddech na swojej twarzy i silny nacisk, gdy mężczyzna wdzierał się w nią, szarpiąc bezwładną Królewną jak szmacianą lalką. Mogła tylko bezgłośnie płakać. Mogła błagać o sen, który nie przyniesie przebudzenia. Mogła. A raczej mogłaby, gdyby wciąż była dawną Królewną. Czystą, nieskalaną. To jednak zostało jej wydarte, tej jednej nocy, gdy do komnaty wtargnął pijany Król. Prośby Królewny pozostały niedoskonałe. Spełniły się, lecz nie tak, by przynieść jej ukojenie. Nie nadeszły tak samo, jak spełnienie w objęciach Króla, pozbawiającego ją wszystkiego. Sen spadł na Królewnę, jednak nie pozwolił zapomnieć. Zawiesił ją poza czasem, skazując na oczekiwanie na tego, kto na jej ustach złoży pocałunek, kto pokocha ją naprawdę, kto pokocha ją mimo tego, że jej ciało nie będzie nigdy wyłącznie jego własnością. Królewna na zawsze miała już nosić na sobie zapach potu Króla, czuć tuż przy twarzy oddech starca. Wracał do niej w każdym koszmarze, wracał, choć próbowała uciekać.
Czuła ten oddech. Znów. Który to już raz? Próbowała się wyrwać, ale przecież bezwładne ciało nie słuchało zrozpaczonych myśli. Sen, sen bardziej realny, niż którykolwiek wcześniej. Kolejny ze snów Śpiącej Królewny, kolejny z koszmarów jej życia. Ten oddech. Ten smród trawionego alkoholu i skwaśniałego potu. Chciała krzyczeć, ale jej usta były nieme. Chciała krzyczeć, ale czuła, że martwieją jej wargi. Nieruchome, jak zawsze. A jednak czuła je, czuła ból, czuła dziwne ciepło. Tak, jakby coś wdzierało się między jej wargi, milczące od lat, od lat czekające na jedynego Księcia. Otworzyła oczy. Nie zdążyła nawet pomyśleć, że śni, nie tego dnia. Zbyt wyraźny stał się ból szarpanych włosów, zbyt silny był nacisk na usta, gdy Król wdzierał się w nie swoją męskością. Chciała krzyczeć, ale była jak sparaliżowana. Po latach niewoli wewnątrz własnego ciała, nie potrafiła drgnąć, nie umiała się bronić. W jej zielonych źrenicach odbiło się światło świec stojących przy wyłożonym aksamitem łożu, ale nie był to już radosny błysk woli życia, który palił się w niej kiedyś. Teraz w oczach Królewny był tylko strach. I łzy. Z przerażeniem poddawała się woli Króla, płakała. Zakrztusiła się, gdy w ustach poczuła jego gorzkie nasienie. Załkała, ale uderzył ją w twarz. Powolnymi, przemyślanymi ruchami dłoni zaczął rozwiązywać jej koszulę nocną, sięgającą kostek. Rozplątał wiązanie pod szyją, oswobodził jej ciało aż do piersi, jednak gdy ujrzał stwardniałą brodawkę, stracił opanowanie. Dłonie Króla zaczęły drżeć, nie chciał już czekać na coś, co mógł sobie wziąć. Kilkoma razy szarpnął strój Królewny, po chwili leżała przed nim naga, niezdolna nawet do szeptu. Drżała, łkając. Mężczyzna ponownie schwycił ją za włosy, a drugą ręką rozsunął nogi dziewczyny, wdarł się między jej uda. Znów czuła go w sobie, przeszywał ją każdy jego ruch, szybki oddech nad uchem Królewny brzmiał tak samo, jak przed laty, nim została uwięziona poza czasem. Jego zapach dusił ją tak samo, osiadał na jej włosach, jeszcze bardziej naznaczał jej ciało. Ciało, do którego mogła czuć już tylko obrzydzenie. Król poruszał się w niej coraz szybciej i szybciej, wreszcie skończył, z głuchym jękiem rozkoszy, który wzdrygnął dziewczyną ponownie. Poczuła w sobie lepki płyn, ten sam, którego smak wciąż wyczuwała w ustach. Król obdarzył ją przeciągłym spojrzeniem, po czym wstał i wyszedł z komnaty. Królewna usłyszała tylko trzaśnięcie ciężkich drzwi.
Cuchnący oddech powraca do niej wciąż w koszmarach, każdej nocy. Nie potrafi już uwolnić się niego, wspomnienia przepełnione są dotykiem Króla, brutalnością jego ruchów, smakiem jego nasienia. A nad ranem, razem z przebudzeniem, przychodzi rzeczywistość. Cuchnący oddech, brutalność ruchów i gorzki smak. Co dnia ten sam, i ten sam głuchy jęk rozkoszy, nim wstanie z niej, by powrócić następnego świtu. Król już co noc budzi Królewnę, a Książę kona z głodu w jego lochach. Nie wie, że Królewna już się przebudziła, nie wie, że nie on jeden mógł odnaleźć jej usta zagubione pośród wiecznej nocy. A Królewna nie próbuje się bronić, nie potrafi. Każdy gwałt rozdziera jej duszę, a jednak ona nie potrafi już błagać o wieczny, przynoszący ukojenie sen. Boi się, że byłby on koszmarem. Jak każda chwila. Jak rzeczywistość. Jak cuchnący oddech Króla.