Po wydarzeniach w Nowym Jorku Kapitan Ameryka nadal wykonuje misje dla agencji Nicka Fury’ego, nierzadko współpracując z superbohaterami, których poznał za sprawą ataku Chitauri na Ziemię. Jako prawy i dzielny żołnierz bez wahania realizuje rozkazy, ale przychodzi dzień, kiedy wszystko zaczyna się walić, a Rogers przekonuje się na własne oczy jak wygląda współczesna polityka. Bezpieczeństwo T.A.R.C.Z.Y. staje pod znakiem zapytania, a na Kapitana Amerykę zaczyna polować enigmatyczny Zimowy żołnierz. Nikt go nie widział, ale wszyscy o nim słyszeli. Czy heros wyjdzie cało ze spotkania z legendarnym najemnikiem? Jedno jest pewne: w tym filmie wszystko łączy się w całość z pozostałymi obrazami wyreżyserowanymi dla Marvela. Jak się okazuje, to bardzo dobra wiadomość dla fanów tego studia.
Dzielący fotel reżyserski bracia Russo dokonali niemożliwego: przekonali mnie, że Steve Rogers nie jest wcale tak nudny, jak mi się z początku wydawało. Pierwszy film z jego udziałem, choć dziejący się w ciekawych historycznie czasach, nie przekonał mnie do siebie ani trochę. Fabuła sama w sobie nie była w sumie taka zła, ale obraz zabiły brak akcji oraz średnio udana gra Chrisa Evansa. W The Avengers Kapitan Ameryka, przebudzony po trwającym kilkadziesiąt lat stanie hibernacji, wydał mi się jeszcze bardziej sztywny i nienaturalny niż to miało miejsce wcześniej. Nic dziwnego, że podchodziłam do tej produkcji z lekkim dystansem. Na domiar złego niemałą rolę miała odegrać w filmie Czarna Wdowa, której nigdy nie polubiłam, mimo że teoretycznie jest to całkiem interesująca postać.
O dziwo duet Evans-Johansson wypadł nadzwyczaj dobrze. Grani przez nich Steve i Natasha znaleźli ze sobą wspólny język. Z jednej strony ich relacje były niezwykle zabawne, a z drugiej bardzo poważne. Miło było popatrzeć jak Wdowa próbuje wyswatać Kapitana z jego koleżankami, ale jeszcze ciekawsze okazało się obserwowanie jak oboje radzą sobie ze swoimi życiowymi rozterkami. Rogers, który spędził w lodzie siedemdziesiąt lat, miał problemy z dostosowaniem się do aktualnej rzeczywistości, a także z zaakceptowaniem sławy, jaką zyskał w swoim kraju po pierwszej potyczce z Hydrą. Z kolei Romanow bez końca wałkowała kwestię swojej szemranej przeszłości i, serio, Marvel mógłby w końcu dać jej własny film, żeby prawda wyszła na jaw, bo czasami miałam dość jej gadki o tym jak źle miała w życiu, gdy stała nie po tej stronie barykady, co trzeba. Jakby nie patrzeć, sama zgotowała sobie ten los.
Na osobny akapit zasługują bohaterowie drugoplanowi. Samuel L. Jackson wreszcie otrzymał solidną dawkę czasu na ekranie i tchnął w postać Nicka Fury’ego nieco więcej życia. Co prawda od zawsze szef T.A.R.C.Z.Y. zajmował szczególne miejsce w panteonie moich ulubieńców, ale tym razem udało mu się jeszcze bardziej oczarować mnie swoją gburowatością i skłonnością do ironii. Dobrze wspominam także występ Anthony’ego Macki’ego w roli Falcona. Spodziewałam się raczej kogoś bezpłciowego i całkowicie oderwanego od superbohaterstwa przedstawicieli marvelowskiego uniwersum, a w zamian poznałam bardzo sympatycznego, charyzmatycznego mężczyznę, który spisał się doskonale, pomagając w misji Kapitana. Całkowitym zaskoczeniem był dla mnie Robert Redford. Aktor, który lata świetności ma już dawno za sobą, wręcz brawurowo wykreował Alexandra Pierce’a na kawał skurczybyka ukrywającego swoje prawdziwe oblicze pod maską oddanego krajowi polityka. Słowo daję, tacy są zawsze najgorsi!
Tytułowy Zimowy Żołnierz to typowy zakapior, od którego najlepiej trzymać się z daleka, ale jest to też postać nieprawdopodobnie fascynująca. Od samego początku byłam nim zaintrygowana, choć gdzieś w głębi ducha przeczuwałam o kogo może chodzić. Te przypuszczenia okazały się słuszne, lecz w żadnym stopniu nie pogorszyło to mojej oceny filmu. Wręcz przeciwnie – dylematy moralne głównego wroga Kapitana Ameryki oraz jego tragiczna przeszłość sprawiły, że była to wyjątkowa postać, o której można pamiętać jeszcze długo po seansie. Osobiście rzadko kiedy akceptuję czarne charaktery, ale dla owego tajemniczego Zimowego Żołnierza uczyniłam wyjątek.
Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz to brawurowo nakręcona kontynuacja średnio udanej pierwszej kinowej przygody Rogersa. Zachwyca wartką akcją, odpowiednim wyważeniem elementów komicznych i poważnych, niebanalną kreacją bohaterów pierwszo- i drugoplanowych oraz dobrą oprawą muzyczną. Co prawda zabrakło mi jakiegoś charakterystycznego utworu, który kojarzyłabym tylko z tą produkcją, ale byłabym głupia, gdybym wzięła to za minus. W mojej skromnej ocenie marvelowskiej psychofanki najnowszy film z ich stajni to perełka zajmująca obecnie pierwsze miejsce ex aequo z Iron Manem 3.
Angelika Angie Wu Wawrzyniak
Korekta: Monika Katriona Doerre
Oryginalny tytuł: Captain America: The Winter Soldier
Gatunek: Przygodowy | Akcja
Reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
Produkcja: Michael Grillo, Stan Lee
Scenariusz: Christopher Markus
Montaż: Jeffrey Ford
Zdjęcia: Trent Opaloch
Muzyka: Henry Jackman
Długość: 128
Język: angielski
Premiera: 28/03/2014
Obsada: Chris Evans, Scarlett Johansson, Samuel L. Jackson