Groszka poznajemy jako sierotę na ulicach Rotterdamu – chłopak z racji swojego wieku i mikrego wzrostu (od którego zresztą wzięło się jego imię) jest z góry skazany na rychłą śmierć z rąk starszych dzieciaków tworzących lokalne gangi. Jego pomysłowość kupuje mu jednak trochę czasu, chociaż przez nieswoje błędy zdobywa sobie potężnego i bardzo niebezpiecznego wroga – Achillesa (który w „Cieniu Endera” jest odpowiednikem Bonzo Madrida z „Gry Endera”). W końcu Groszek trafia do szkoły bojowej, gdzie od początku zmuszony jest walczyć o pozycję – wszak kto poważnie będzie traktował dzieciaka jego wzrostu, nawet jeśli intelektem przewyższa on nawet Wiggina?
Zestawienie ze sobą „Gry Endera” i „Cienia Endera” wypada dość ciekawie, bo… drugi tytuł w wielu aspektach deklasuje pierwszy, zarówno pod kątem złożoności, jak i powagi wydarzeń, w których przyjdzie uczestniczyć uczniom Szkoły Bojowej. Na pewno trzeba powiedzieć wprost, że „Cień Endera” to powieść znacznie dojrzalsza niż „Gra…”. Zarówno na początku, na ulicach Rotterdamu, gdzie Groszek musi obserwować przemoc w każdej jej odmianie, jak i później, już w szkole, gdzie jest spychany na margines. Problemy Endera wynikłe z bycia „trzecim” wcale nie są tak poważne, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, nawet jeśli przypomnimy sobie, jak wielki ciężar został zrzucony na barki kilkulatka.
Nietrudno się zresztą domyślić, że Wiggin nie jest najważniejszą postacią recenzowanej powieści – co więcej, przez długi czas w fabule go po prostu nie ma, co najwyżej jego imię przewija się w rozmowach dzieciaków. Nawet wtedy, gdy drogi Groszka i Wiggina się przetną, to ten drugi wypada dość niesympatycznie, raczej jak maszyna. To Groszek stawiany jest na piedestale, i to niejednokrotnie – w wielu miejscach zaznacza on, że jego wyniki w testach deklasują te osiągane przez Endera. Co więcej, w pewnym momencie trudno ocenić, czy darzy go on wrogością, niechęcią, czy dziwnie wyrażanym podziwem – relacje między tą dwójką są dość skomplikowane i trudne do zrozumienia, tym bardziej, że „Cień Endera” to nie dodatek do „Gry Endera”, a raczej jej uzupełnienie i zwrócenie uwagi na wiele aspektów, które w oryginale zostały przemilczane.
Niezmiennym składnikiem powieści jest sposób, w jaki działający dorośli, w tym Anderson i inne osoby bezpośrednio odpowiedzialne za zarządzanie stacją. Z jednej strony dysponują władzą absolutną, z drugiej zaś starają się kryć w, nomen omen, cieniu, obserwując młodych strategów. Owszem, można uznać to za efekt przepaści dzielącej ich sposób myślenia z tym używanym przez genialne dzieciaki, jednak zaślepienie i głupota dorosłych irytują niezmiennie. A nawet bardziej niż w „Grze Endera”, bo w pierwszym tomie „Sagi Cienia” przeciwstawienie Groszka jego największemu wrogowi nie jest etapem jakiegoś dziwnego testu ucznia, lecz po prostu wiarą, że nastoletni seryjny morderca nie stwarza żadnego zagrożenia.
Dużo także w „Cieniu Endera” nie tylko perypetii Groszka (bo te w znacznej mierze pokrywają się z tym, co znamy z „Gry Endera”, chociaż trzeba przyznać, że w stosunku do pierwowzoru fabuła została mocno okrojona), lecz kwestii czysto filozoficznych i moralizatorskich. Groszek podejmuje w swoich przemyśleniach naprawdę wiele tematów – od systemu rekrutacji nauczycieli do Szkoły Bojowej (według niego skrajnie nieskutecznego), po zastosowanie strategii wojskowych z siedemnastego – osiemnastego wieku do walki w kosmosie, a także problemy związane z koniecznością obrony nie w dwóch, a trzech wymiarach. Co więcej, to kilkulatek dostrzega problemy związane z pokonaniem Formidów (brak straszaka spajającego ludzkość) i bezsens rywalizacji pomiędzy poszczególnymi armiami. Dochodzi więc do momentu, gdy w jednej placówce przebywają dwie skrajnie różne postaci. Ender, który nie widzi innej metody osiągnięcia zwycięstwa jak przystosowanie się do narzuconych mu warunków, oraz Groszek kwestionujący sprawdzające się od dłuższego czasu zasady działania systemu.
O dziełach Carda można mówić wiele (bo w znacznej mierze to powieści najwyżej średnie lub bardzo słabe, jak chociażby „Ksenocyd” czy dalsze tomy „Sagi Cienia”), jednak jego flagowy tytuł, jakim jest „Gra Endera”, to rzecz wybitna i ponadczasowa. Co nie zmienia oczywiście faktu, że w pewnych aspektach była raczej niedopracowana lub wręcz przejaskrawiona – „Cień Endera” jest tymczasem metaforyczną erratą do początku opowieści o Enderze. Powieść bardziej brutalna, mniej naiwna i skłaniająca do przemyślenia wielu rzeczy z „Gry Endera”. Lektura obowiązkowa dla tych, którzy opowieść o Enderze Wigginie mają już za sobą, i chcą poznać go z innej perspektywy.
Dawid “Fenrir” Wiktorski
Korekta: Matylda Zatorska
Dziękujemy wydawnictwu Prószyński za udostępnienie książki do recenzji
Tytuł: Cień Endera
Autor: Orson Scott Card
Wydawca: Prószyński i s-ka
Oprawa: miękka
ISBN: 9788378397649