W „Legendzie Herkulesa” grecka królowa Alkmena (w tej roli znana z „Gry o Tron” Roxanne McKee) zostaje uwiedziona przez Zeusa. Rodzi się Herkules (Kellan Lutz), którego przeznaczeniem będzie obalić tyranię króla Amfitriona (Scott Adkins) i przywrócić pokój w państwie. Chłopak dorasta w niewiedzy, nie zdaje sobie sprawy ze swojego boskiego pochodzenia i roli, jaką przeznaczył mu los. Pragnie tylko jednego – pojąć za żonę kreteńską księżniczkę Hebe. Jednak ta została obiecana jego bratu. Herkules sprzeciwia się tej decyzji, za co zostaje srogo ukarany. Daleko od domu, sprzedany do niewoli, postanawia wykorzystać swoje nadludzkie umiejętności do walki o pokój, sprawiedliwość i miłość. Jak czarodziejka z Księżyca.
Duży problem „Legendy Herkulesa” polega na tym, że scenarzyści (których z niewyjaśnionych powodów film potrzebował aż czterech: Sean Hood, Hanna Weg, Daniel Giat, Giulio Steve) niemal na siłę próbowali tchnąć w historię, którą już większość zna, powiew świeżości. W rezultacie Hera zamiast nienawidzić Herkulesa, jako żywego dowodu niewierności jej boskiego męża, została opiekunką chłopca, do której królowa zwracała się o pomoc. Alkmena, nota bene posiadająca dostęp do wyjątkowo dobrych kosmetyków przeciw starzeniu (lub też budżet nie przewidywał makijażu dla aktorki w późniejszych scenach), bo wyglądała równie młodo, kiedy rodziła Herkulesa, jak i dwadzieścia lat później, gdy heros zakochał się w Hebe.
Jedynym plusem całej produkcji jest Liam McIntyre, którego z oczywistych powodów przez cały film nazywałam Spartakusem. Tylko on zdołał sprawić, że zaczął mnie obchodzić l los jakiejkolwiek postaci. Jako przyjaciel głównego bohatera towarzyszył Herkulesowi w niewoli i pomógł mu wrócić do domu. Sotiris (McIntyre) jest skomplikowany i popełnia błędy, które tylko nadają mu głębi. W porównaniu z nim Lutz wypada dość blado. Nie pomaga fakt, że główną motywacją jego bohatera jest miłość do Hebe (trudno nie pokusić się o porównania do „Zmierzchu”) a walka o dobro mieszkańców królestwa to tylko produkt uboczny całej przygody… Nawet opis na okładce głosi: „Miłość zwycięża wszystko”. Szkoda tylko, że nie potrafi pokonać znudzenia i zaspokoić oczekiwań widza.
W pewnym sensie rozumiem, dlaczego „Legenda Herkulesa” wyszła od razu na DVD. Momentami miałam wrażenie, że nasz „Wiedźmin” miał większy budżet niż ta produkcja. Zresztą nic lepiej nie udowadnia, jak niskie oczekiwania mieli producenci niż ilość materiałów dodatkowych na płycie – czy też raczej ich brak. Jedyne, co zostało uwzględnione na DVD, to zwiastun filmu i zapowiedzi innych produkcji. Żadnych wyciętych scen i wywiadów z planu – rzeczy, które z reguły kręci się równolegle.
Nie będę ukrywać, naprawdę chciałam zobaczyć jak Kellan Lutz poradzi sobie z rolą słynnego półboga, zwłaszcza po tym, jak zobaczyłam aktora podnoszącego wielki fotel i siedzącą w nim dziennikarkę. Niestety efekt końcowy nie był zbyt zachęcający. Fani obsady zapewne w którymś momencie obejrzą „Legendę Herkulesa”, ale jeżeli chcecie zobaczyć nową wersję historii półboga, polecałabym raczej inną produkcję.
Agnieszka „Cala” Siemieńska
Korekta: Monika „Katriona” Doerre
Dystrybutorowi filmu, Monolith Video
Tytuł: Legenda Herkulesa
Gatunek: Fantasy, Przygodowy
Czas trwania: 1 godz. 39 min.
Kraj produkcji: USA
Obsada:
Herkules: Kellan Lutz
Sotiris: Liam McIntyre
Król Amfitrion: Scott Adkins
Tarak: Johnathon Schaech
Hebe: Gaia Weiss
Królowa Alkmena: Roxanne McKee
Produkcja:
Reżyseria: Renny Harlin
Scenariusz: Sean Hood, Hanna Weg, Daniel Giat, Giulio Steve
Studio: Millennium Films