– Ta ich córka! – zawołała głosem pełnym oburzenia, gdy w jedynym, niezasłoniętym żaluzjami oknie udało jej się zobaczyć męską głowę. – Już trzecie chłopaczysko w tym tygodniu zostało u niej na noc!
Szczupły chłopak o czarnych włosach i zielonych oczach, przysłoniętych okrągłymi okularami – Harry Potter, z trudem ugryzł się w język, by nie skomentować, że poczynania ciotki Petunii są jeszcze bardziej naganne niż zachowanie Elizabeth z sąsiedztwa. Bynajmniej nie kłótnie z wujostwem miał teraz w głowie, a tak skończyłoby się pokazanie rodzinie, że ma własne zdanie. Przywykł do tego już dawno, w końcu mieszkał z Dursley’ami od chwili, gdy Lord Voldemort zamordował jego rodziców – a Harry miał wtedy zaledwie roczek. Nic nie wskazywało, by w dniu jego piętnastych urodzin cokolwiek miało zmienić się na lepsze. Zresztą, i tak nie pocieszyłoby to chłopaka – przed przyjazdem na Privet Drive spotkał się bowiem twarzą w twarz z oprawcą swoich rodziców, Lordem Voldemortem, i obserwował jego mrożący krew w żyłach powrót do życia. Widział też, jak ten zamordował Cedrika Diggory’ego i Harry’ego nie opuszczały wątpliwości, czy to nie on zawinił tej śmierci. Przecież gdyby nie namówił go do chwycenia pucharu…
– Pomyśl tylko, Vernon… – ciągnęła ciotka Petunia, kątem oka doglądając skwierczącej na patelni dokładki jajecznicy, a tak naprawdę całą uwagę koncentrując na tym, co działo się w pokoju Elizabeth. – Najpierw sprowadziła sobie tego wymoczkowatego blondyna, potem był ten niski, o włosach paskudnych jak ten tu… – podbródkiem wskazała Harry’ego, jakby ten nie mógł tego zauważyć – a teraz ma rudzielca! A kudły sięgają mu do pasa, na pewno ich nie myje! – Na twarzy pani Dursley wykwitły rumieńce podniecenia. Niczego nie uwielbiała tak mocno jak śledzenia życia sąsiadów, choćby było ono nudne jak flaki z olejem. Harry pomyślał, że jego ciotka powinna błogosławić rozwiązłe życie Elizabeth, bo dzięki niemu miała co podglądać. Rodzice dziewczyny robili to samo dzień w dzień przez te wszystkie lata, do których Harry był w stanie sięgnąć pamięcią.
– Tak, tak… – chrząknął pan Dursley. – Jakbym jej porządnie przetrzepał raz skórę, to by na drugi raz się nauczyła…
– Dobrze, że nasz Dudziaczek nie jest taki… – Ciotka Petunia wpadła mężowi w słowo. – Te wszystkie męty społeczne…
– Czy mi się dobrze wydaje, czy Dudley nie wrócił na noc? – wtrącił Harry z jadowitą uprzejmością wypisaną na twarzy. Próbował się nie roześmiać, ale miał wrażenie, że przypłaci to popękaniem żeber. Zgodnie z jego przewidywaniami Dursley’owie aż się zachłysnęli.
– Coś ty powiedział?! – ryknął wuj Vernon, opryskując pół stołu posiłkiem. Kawałek jajecznicy zaczepił się na jego wąsach, co według Harry’ego wyglądało nad wyraz komicznie. – Coś ty powiedział?!
– Ja tylko zauważyłem, że Dudley nie wrócił na noc… – Chłopak bardzo chciał dodać, że dokładnie jak rudzielec z naprzeciwka, ale ugryzł się w język. Sensacyjne wiadomości zawsze trzeba było Dursley’om dawkować. Zresztą i tak oberwałoby się jemu samemu, nie Dudleyowi, więc Harry nie chciał przesadnie dolewać oliwy do ognia.
– Mój Dudziaczek nocował u Pierce’a! – wykrzyknęła ciotka Petunia, a policzki zapłonęły jej jeszcze bardziej niż na widok nowego kochanka Elizabeth. – To są dobrzy chłopcy, i kulturalni, nie to, co ty! Marsz do swojego pokoju! I nie zjesz kolacji! Może wtedy zrozumiesz, że nie szkaluje się rodziny!
Harry powlókł się w stronę schodów, zanosząc się w duchu ze śmiechu. Fakt, został ukarany, ale miny Dursley’ów były tego warte. Gorzko pomyślał, że to jedyny prezent urodzinowy, jaki od nich dostanie – a prawdopodobnie jedyny prezent, jaki dostanie w ogóle. Zamknął się w swoim pokoju i rzucił się na łóżko. Przelotnie zastanowił się, co też faktycznie może robić Dudley podczas nocy spędzanych poza domem, ale szybko uznał, że woli nie wnikać w poczynania swojego tłustego kuzynka. Wystarczyła mu świadomość, że bez względu na to, czy młody Dursley bywał u Pierce’a, czy nie – to i tak nie robił nic, co by Harry’ego interesowało. To już podglądanie i komentowanie życia Elizabeth w wykonaniu ciotki Petunii wydawało się przy tym ciekawe. Chłopak na oślep sięgnął do wielkiego kufra, leżącego przy łóżku i czekającego na spakowanie go oraz przetransportowanie do Hogwartu – Szkoły Magii i Czarodziejstwa, w której Harry miał niebawem rozpocząć piąty rok nauki. Wyciągnął z niego podniszczoną już książkę – „Quidditch przez wieki”, po czym pogrążył się w lekturze. Nie przeszkadzało mu, że każde jej słowo znał na pamięć – czytając, wyobrażał sobie, że mknie właśnie na swojej Błyskawicy, a wiatr targa mu włosy. Harry nie mógł się już doczekać powrotu do szkoły i przyjaciół – gdzie zająłby się czymś bardziej interesującym niż plotkami Dursley’ów i o Dursley’ach.
Odłożył książkę i przymknął oczy. Myślał o meczu, podniecającym dreszczu, towarzyszącym wypatrywaniu złotego znicza, najważniejszej z czterech piłek w quidditchu, o rozkrzyczanych ścigających, podających sobie kafla i o stukocie tłuczków, gdy uderzali w nie bracia Wesley’owie. Stukot, tak… Harry słyszał go, jakby mecz toczył się tuż obok niego. Chłopak otworzył oczy, postaci zawodników prysły natychmiast, jednak hałas pozostał. Przez chwilę czarodziej nie wiedział, co się dzieje, ale już po chwili zorientował się, że coś rytmicznie puka o jego szybę okienną. Wtedy już natychmiast domyślił się, co może być tego przyczyną i wpuścił do pokoju dwie sowy – starego puchacza, w którym rozpoznał Errola, pupila rodziny Weasley’ów, oraz małą, szarą sóweczkę – Świstoświnkę, czyli zwierzątko Rona. Dźwigały one wspólnie niezwykle ciężką paczkę. Gdy tylko poczęstował ptaki przysmakiem dla sów i ulokował leciwego Errola w klatce Hedwigi, która kilka dni wcześniej wypuściła się na polowanie, a Świnka zdążyła go uszczypnąć w palec, wziął się za rozpakowywanie pakunku z szarego papieru. Znalazł w nim kartkę świąteczną z życzeniami, szkarłatny sweter – z pewnością wydziergany przez panią Weasley, domowe ciasteczka i klika czekoladowych żab. Pochłonął łapczywie jedną żabę, stęskniony za przysmakami czarodziejów, i wtedy zauważył, że przeoczył jeden z prezentów – owinięty swetrem. Była na nim mała karteczka, bez wątpienia zredagowana przez Rona.
wiesz, żeby matka nie zauważyła. Niech Ci służy, sto lat!”
Harry zdziwił się. Dlaczego Ron miałby ukrywać prezent dla niego przed panią Weasley? Co to mogło być? Czyżby coś nielegalnego? Chłopak poczuł dreszcz emocji na samą myśl o tym, że w paczce mógł znaleźć coś podobnego do Mapy Huncwotów. Ku swemu zdziwieniu odkrył jednak książkę. Ale jaką książkę! Na okładce była skąpo odziana czarownica o krągłych kształtach, na której ramionach spoczywał ogromny boa-dusiciel. Tytuł na okładce głosił: „Wężousta – spełnienie twoich marzeń”. Harry aż się zachłysnął. Nie wiedzieć czemu, od pierwszej chwili był przekonany, że książka nie będzie dotyczyła rozmów z wężami. Niepewnie zerknął na pierwszą stronę.
„Któryż z was, drodzy magowie, nie marzył o prawdziwie wężoustej czarownicy? Czyż nie śnią się wam po nocach nagie piękności obleczone łuską? Cóż piękniej może komponować się z kobiecymi ustami…”
Harry zatrzasnął wolumin i odrzucił go ze zniechęceniem. Absolutnie nie czuł się zachęcony do kontynuowania lektury i nie rozumiał, dlaczego Ron sprezentował mu akurat tę pozycję. Pojął natomiast błyskawicznie, dlaczego przyjaciel ukrył to przed swoją matką. Tego jednego Harry był pewien – pani Weasley nie powinna dowiedzieć się o posiadaniu książki ani przez Rona, ani przez niego samego. Owinął ją starannie jedną z koszulek i wrzucił na dno kufra, obiecując sobie solennie przy pierwszej okazji wypytać Rona o powód takiego prezentu. Czyżby sugerował, że Harry’emu czegoś brakowało? Nie miał jednak czasu dywagować nad tym, ponieważ do jego sypialni wpadła kolejna sowa – tym razem Hedwiga. W paczce od Hermiony, którą dostarczyła, znalazł Harry oprócz słodyczy i życzeń wolumin o eliksirach z załączoną informacją, że może z niego będzie się uczyło wygodniej niż z podręcznika.
„Wolałbym się tego wcale nie uczyć…” – przemknęło przez myśl Harry’ego. W tym momencie Hedwiga dziobnęła go boleśnie w ramię i chcąc się opędzić od sowy, czarodziej machnął ręką, w której trzymał książkę. Upuścił ją, a ta – upadając – otworzyła się na rozdziale „Eliksiry miłosne”.
– Przypadek… – mruknął Harry. W dziwne pomysły Rona był w stanie uwierzyć, ale prezent Hermiony z pewnością nie miał żadnego podtekstu. A może jednak miał? Harry czuł, że przestaje rozumieć sytuację. Ta stała się jeszcze dziwniejsza, gdy od Hagrida dostał krawat (który wyglądał, jakby jeszcze niedawno był puchatym króliczkiem o jadowitopomarańczowym futerku), a od Syriusza buteleczkę perfum („Przyciągają czarownice lepiej niż eliksiry miłosne i królicze łapki!”). Wspomnienie o króliku skojarzyło się Harry’emu z pysznym pasztetem, którego próbował przed paroma miesiącami, a to z kolei przypomniało mu o straconej kolacji. Czując, że nic nie rozumie z tego dnia i chcąc oszukać żołądek, Harry położył się spać.
Obudził się wcześnie i nawet dość wypoczęty, choć we śnie prześladowała go kobieta w stroju węża, krzycząca do Harry’ego, że jest taka jak on i próbująca mu wcisnąć na szyję krawat od Hagrida. Nie chcąc narażać się na marudzenie Dursley’ów, że budzi ich przed świtem, młody czarodziej jeszcze raz przyjrzał się swoim prezentom, szczególnie wnikliwie oglądając książkę od Hermiony. Ku jego zdziwieniu nie odkrył tam nudnych, szkolnych receptur – były za to, prócz eliksirów miłosnych, środki pobudzające, oszałamiające i zwiększające namiętność. Słowem – wszystko, czego potrzebowały skore do romansu, lecz nieatrakcyjne czarownice. Oraz niepewni siebie i swoich umiejętności czarodzieje. Harry poczuł niemiły skurcz w żołądku – czyżby wszyscy sugerowali mu, że jako facet nie nadaje się do niczego? Świadomość, że uczestniczył w tym Syriusz, ubodła go najbardziej. Jego ojciec chrzestny miał go za ofiarę, która nie umiała poderwać dziewczyny!
Po części Harry musiał przyznać mu (oraz pozostałym) rację – nie miał podejścia do dziewcząt. W oczach Harry’ego chodziły stadami, wiecznie chichotały i nie było z nich żadnego pożytku. Oczywiście wyjątkiem była Hermiona, ale przyjaciółki już od lat nie postrzegał jako przedstawicielki odmiennej płci. Była dopełnieniem do niego i Rona. Zresztą, większość hogwardzkich dziewcząt uważała Gryfonkę za wynaturzenie, w dodatku strasznie niezadbane. Harry nie potrafił ocenić, na ile ta ocena była słuszna czy niesłuszna – sam niespecjalnie zastanawiał się nad urodą Hermiony. Ona po prostu była, bez względu na swój wygląd. A inne dziewczyny były mu niepotrzebne. Tak przynajmniej myślał, aż do chwili, w której wszyscy najbliżsi zasugerowali mu, że powinno być inaczej. A jeśli nie chodziło im tylko o podejście Harry’ego? Ron przecież bywał z nim w łazience, a jeśli coś zobaczył i rozpowiedział innym, że Harry nie ma się czym poszczycić? To byłby dopiero cios… Co prawda chłopak nie wiedział, czy czarodzieje są na tym tle równie przewrażliwieni co mugole, ale czuł, że jednak tak. Nie wiedział natomiast, od którego momentu robią z tego problem, a z tym czuł się już niepewnie.
Nagły rumor na dole odwrócił myśli Harry’ego od przygnębiających rozmyślań. Głośne trzaskanie wszystkimi drzwiami oznajmiło, że Dudley wrócił do domu.
– Jeść! – ryknął, aż dom zadrżał w posadach.
– Już, już, Dudziaczku, mamusia zaraz zrobi ci jedzonko… Nie najadłeś się u Pierce’a? On taki chudy, jego matka na pewno cię nie dokarmia…
Spanikowany i rozczulony głos ciotki Petunii niósł, jakby piszczała do mikrofonu. Harry uznał, że teraz ma już prawo pokazać się na oczy wujostwu, więc naciągnął jedną z za dużych mu koszulek Dudleya i ruszył na dół. Czekał go jednak zawód.
– Dudziaczek był dziś od rana głodny, więc ty też się nie najesz! Czekasz do obiadu! – ofuknęła Harry’ego ciotka, nakładając Dudleyowi obfite śniadanie. – Nie wypada, żeby porządnemu człowiekowi burczało w brzuchu, kiedy ty całymi dniami się tylko snujesz i zawadzasz, a miałbyś jeść do syta. A w ogóle to wynieś śmieci!
Harry ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć ciotce, co myśli o jej pojęciu sprawiedliwości, po czym ruszył w stronę kubła na śmieci. Gdy mijał Dudleya, usłyszał szyderczy śmiech kuzyna:
– Nie dość, że poruchałem, to jeszcze mam wyżerkę!
W tym momencie Harry ucieszył się, że jego żołądek świeci pustkami – wyobrażenie tłustego Dudleya uprawiającego seks mogło zemdlić, szczególnie jeśli pomyślało się o minie jego kochanki. Żadnej ze znajomych dziewczyn młody czarodziej nie życzył aż tak źle… No, może poza matką Malfoya. W duchu Harry przyznał sobie jednak punkt za to, że tak trafnie rozgryzł powód nocnych nieobecności młodego Dursley’a. Mógł mieć tylko nadzieję, że zaślepione wujostwo też kiedyś to dostrzeże i ukaże swojego ubóstwianego synalka szlabanem.
Mimo że Harry mógł się schronić przed obecnością Dursley’ów w swoim pokoju, tym razem wcale go to nie pocieszało, bowiem ilekroć przekroczył próg, przypominał sobie o dziwnych prezentach. Wciąż zastanawiał się, czy jego przyjaciele naprawdę mają go za nieudacznika. W dodatku był ze swoimi myślami całkowicie sam, bo sowy, gdy tylko Errol nabrał nieco sił, odleciały z powrotem do swoich właścicieli, a Hedwiga znów polowała. Młody czarodziej uświadomił sobie, że tak naprawdę pierwszy raz nie cieszył się na powrót do Hogwartu.
Przebywanie w towarzystwie miłosnych poradników przybiło Harry’ego do tego stopnia, że postanowił zejść do wujostwa. Okazało się jednak, że ciotka i wuj nie są zainteresowani wyzwaniem siostrzeńca Petunii, ponieważ właśnie z rozgorączkowaniem szykują się do wyjścia.
– Wy… wychodzicie gdzieś? – Harry był zdumiony, ponieważ w idealnie zaplanowanym życiu Dursley’ów nie było nigdy miejsca na spontaniczność, a nie było mu wiadome, żeby planowali jakiś wypad.
– To nie twoja sprawa, chłopcze! Ale jeśli tak ci na tym zależy, to wiedz, że mam dziś niezwykle ważne spotkanie, a Petunia będzie mi towarzyszyła! – ryknął wuj Vernon, opluwając się śliną. Z rozmachem szarpnął suwakiem kurtki, przepuścił żonę w drzwiach i zniknął z pola widzenia Harry’ego. Ciotka Petunia cofnęła się jeszcze na chwilę, poleciła Harry’emu przyrządzenie kolacji dla Dudziaczka, a po chwili warkot silnika sprzed domu poinformował, że Dursley’owie oddalili się w nieznanym kierunku.
– Wychodzę do dupy! Bo nie jestem takim nieudacznikiem jak ty! – ryknął Dudley, kaczym krokiem wynurzając się ze swojego pokoju. – Ciebie nie chce żadna, nawet w tej szkole dziwolągów, co nie?
Trzaśnięcie drzwiami oznajmiło Harry’emu, że ostatni z Dursley’ów opuścił dom. Młody czarodziej bynajmniej nie zamierzał z tego powodu rozpaczać, wolnym krokiem powlókł się do kuchni i wręcz rzucił się na zawartość lodówki. Potem włączył telewizor i rozwalił się na kanapie w salonie, co zwykle było dla niego czynnością zakazaną. Przez kwadrans gapił się bezmyślnie w ekran, pogryzając chipsy, których, o dziwo, Dudley nie zdążył pochłonąć, po czym stwierdził, że coś mu nie pasuje. Nie chodziło jednak o uczucie sytości – na oparciu kanapy leżał dziwny folder reklamowy. Harry, ciekaw, jakim tym razem hasłem wuj Vernon reklamuje swoje świdry, sięgnął po niego. Szybko przeleciał wzrokiem po literach, po czym ze zdumieniem przetarł oczy. Karteczka opiewała otwarcie motelu przeznaczonego specjalnie dla znudzonych pożyciem par małżeńskich. Harry zapowietrzył się nieco, uświadamiając sobie, w jakim celu Dursley’owie wybiegli z domu. Z jednej strony wyobrażenie spółkującego wujostwa było dla Harry’ego równie obrzydliwe co sapiący Dudley, ale z drugiej – do chłopca właśnie dotarło, że on jeden w tym domu nie uprawiał seksu. No, może poza Hedwigą, ale skąd mógł wiedzieć, co ona robi, kiedy poluje…