– Cholibka, ależ te mugolskie sprzęty się psują…
Harry, nie wierząc jeszcze własnym zmysłom, zbiegł na dół i zobaczył Hargida – gajowego Hogwartu, a zarazem jego bliskiego przyjaciela we własnej osobie.
– Hagrid, co ty tu robisz? – wykrztusił chłopak z trudem w chwilę później, kiedy półolbrzym ściskał go mocno, niemal łamiąc mu wszystkie żebra.
– Ja, no, tego… ekhm… No wiesz, Harry… Ja myślałem… Ekhm…
– Dumbledore cię przysłał? – spytał młody czarodziej, domyślając się, że pewnie jest to jakaś tajna misja, o której nie może się dowiedzieć.
– Tak, dokładnie, to Dumbledore! No, ja głupi, myślałem, że się nie skapniesz, a jednak! – przytaknął Hagrid, nieco zbyt gorliwie.
„Czyżby coś przede mną ukrywał?”, przemknęło przez myśl Harry’emu, ale nie było mu dane rozważać więcej, gdyż Hagrid zarządził stanowczo:
– Zaraz to po ciebie przyleci, ta, jak ich tam… eskorta! Więc szoruj do góry po kufer i widzimy się tu za pięć minut. Oddam im ciebie do rąk własnych i mogę się zmywać.
– To ty… nie odjedziesz ze mną? – zgłupiał Harry.
– Czy cię rozum opuścił? Na miotle cię stąd zabiorą, bo wszyscy wiedzą, że kawał z ciebie zawodnika… No a pomyśl, Harry, jaka miotła utrzymałaby starego Hagrida? Pogrzebacz by się wygiął… No, leć po twoje manatki, czy trza ci z czymś pomóc?
– Ekhm… poradzę sobie… – mruknął chłopak, myśląc z przerażeniem, że będzie musiał stawić czoła swojemu bałaganowi, jednak wolał to, niż dopuścić, by Hagrid zobaczył jego prezenty. Kto wie zresztą, na ile on sam maczał w tym palce, w końcu dostał krawat, który według gajowego musiał być szalenie elegancki.
Gdy Harry wracał na dół, wlokąc za sobą kufer i ściskając pod pachą klatkę z Hedwigą, ujrzał swoją eskortę. Był to jego dawny nauczyciel obrony przed czarną magią… i dziewczyna, na widok której Harry niemalże zaczął się ślinić. Była wysoka, miała nogi do samej ziemi, ponętne piersi, ciasno opięte szarym mugolskim sweterkiem i gęste, kasztanowe włosy, lekko wijące się wokół jej twarzy. Uśmiechnęła się do Harry’ego, pokazując równe, białe zęby i błyskając zielonymi oczami. Chłopakowi zawirowało w głowie na samo wyobrażenie, że jej czerwone usta mogłyby dotykać jego warg.
– Profesora Lupina już znasz, Haryy… – zaczął Hagrid.
– Jakiego tam profesora… – przerwał mu Lupin, ale gajowy ponownie wszedł mu w słowo.
– Teraz poznaj Nimfadorę Tonks, to absolwentka Hogwartu, aurorka.
Harry poczuł, że jego żołądek fiknął koziołka. Ta kobieta była nie tylko piękna, ale i zdolna. No i była aurorką, jak jego rodzice. A czym on miał jej zaimponować? Blizną na czole? Chłopak czuł, że blednie, po karku spływał mu zimny pot, a jego spodnie zdawały się robić za ciasne. Nerwowo poprawił koszulkę, upewniając się, czy zakrywa je dostatecznie.
– W… witam… – wyjąkał, czując, że oblewa się rumieńcem. No tak, na powitanie zrobił z siebie kretyna.
– Niestety, wzywają mnie pilne sprawy, więc nie będę mógł wam towarzyszyć przez całą drogę, Harry – powiedział ciepło Lupin. – Mam nadzieję, że dacie sobie radę. W końcu oboje jesteście młodzi, z pewnością znajdziecie wspólny język.
Tak, język. Język Harry’ego zdecydowanie chciał mieć wiele wspólnego z językiem Nimfadory. Tylko czy jej język zechce tego samego?
– No to chyba ruszamy? – zawołała, uśmiechając się. – Harry, nie patrz na mnie, jakbyś zobaczył ducha, i od razu mówię: nie mów do mnie Nimfadoro… Nie znoszę tego imienia. Mów po prostu Tonks.
Tonks. Po prostu Tonks. W uszach Harry’ego łomotało, jego serce waliło szybciej niż znikał znicz, a spodnie zdecydowanie były zbyt ciasne – a przecież miał na sobie stare ciuchy Dudleya!
Tonks. Wspólny język. Sami. Umysł Harry’ego przestał nagle rozpoznawać znaczenie wszystkich innych słów.