Ktoś mógłby powiedzieć, że to luksus, ale nie dla Królika. Dla niego była to codzienność. Omiótł wzrokiem zawieszone na ścianie swego gabinetu zdjęcia. „1992 – Spotkanie z Billem Gatesem”, „1993 spotkanie z Billem Clintonem w Białym Domu”, „1994 – honorowe wystąpienie podczas szczytu ONZ”… i tak po kolei sprawdzał wszystkie zdjęcia, aż doszedł do ostatniego, przedstawiającym go z jakimś grubym, żółtym facetem, o obrzydliwie tłustej gębie i kaprawych oczkach. Przypatrywał mu się przez chwilę, po czym rzucił w nie trzymaną szklanką z trunkiem. Szklanka z brzękiem uderzyła o ścianę i szkło posypało się na podłogę.
Nagle odezwał się telefon:
– „Panie Alexandrze, przepraszam że przeszkadzam, ale przyszedł pan Chris i chce się z Panem zobaczyć. Wpuścić go?”
– Tak, oczywiście… czekałem na niego…
Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich wysoki, barczysty mężczyzna. Czarny płaszcz opadał do ziemi, ale łatwo dało się zauważyć Colta wystającego zza jego połów. Długie, brązowe włosy i niedbały zarost dopełniały upiornego wyglądu, zwłaszcza w połączeniu z paskudną blizną przechodząca przez prawe oko – pamiątka po eks-narzeczonej.
Nic dziwnego zatem, ze to właśnie Chrisa Królik wybrał na szefa swojej ochrony.
– Złapaliśmy kolejnego zabójcę – rzucił niedbale podpalając skręta – Nawet nie zgadłbyś, kto to…
– Oświeć mnie przyjacielu…
– Sowa… nasz stary, dobry Puchacz. Podobno jest w interesie od ośmiu lat. Dałbyś wiarę?
– Sowa… starzy przyjaciele stają się wrogami… Kubie zaczynają chyba puszczać nerwy…a swoją drogą, ilu najmitów już nasłał? Bo ja przestałem liczyć przy dwunastym…
Chris uśmiechnął się krzywo.
– Dokładnie siedemnastu. Razem z Sową. – westchnął – I pomyśleć, że kiedyś byliście kumplami.
– Tak… pomyśleć że kiedyś nimi byliśmy…
***
– I to się uda? – zapytał von Prosiacek – To kupa forsy…
Siedzieli wszyscy w domu Królika. McTiger, von Prosiacek, Królik, Chris i Puchatek. W pokoju było dosyć ciemno – światło z trudem przebijało się przez opary dymu papierosowego.
– Oczywiście. Plan jest prosty: wykładamy po trzydzieści kawałków, rejestrujemy, kupujemy sprzęt i rozpoczynamy produkcje. Na rynku istnieje teraz luka na tego typu produkty. Jeśli wstrzelimy się w odpowiedni czas, zagarniemy jakieś 300 – 400% wkładu, w ciągu kilku miesięcy. Zwłaszcza, że mamy pierwszej kasy komponenty i świetną recepturę. Ludzie, to czysty biznes! Zagarniemy kupę kasy! Wchodzicie w to?
– Jasne – McTiger pociągnął sobie porządny łyk siwuchy – Brzmi to nieźle… poza tym, twoje pomysły zawsze wypalały…
– Ja też wchodzę – von Prosiaczek zakwiczał cicho – Trzydzieści tysięcy da się załatwić…
– Na mnie nie liczcie. Ja się na biznesie nie znam. – Chris wstał i ruszył w kierunku kuchni – Ale jeśli będziecie kiedyś potrzebować silnego ramienia, walcie śmiało.
W tym momencie wszyscy spojrzeli na Puchatka,. Ten potężnie łyknął sobie miodu, i krztusząc się, wybuczał:
– No nie wiem… nie podoba mi się cały ten pomysł z produkcją alkoholu… nie można by tak produkować miodu syntetycznego?
– Nie zalewaj Kuba! Doskonale wiesz, że na miód nie ma obecnie popytu. I przestałbyś tyle żreć, bo niedługo się w spodnie nie zmieścisz…
– Pieprz się…
– Wchodzisz w to w końcu, czy nie?
– Wchodzę.
– No to do dzieła panowie! Miliony na nas czekają!
***
– No i zarobiliście miliony…
– Ale za jaką cenę…
Królik dalej siedział za swoim biurkiem. Cygaro już dawno się spaliło, ale nie wyciągnął drugiego: musiał oszczędzać płuca.
– Nadal nie rozumiem, jak mogliście tak schrzanić całą sprawę
– Całą sprawę schrzaniłem ja, i to już na początku, kiedy zaprosiłem Kubę do interesu – wstał – Nie powinienem był ufać temu grubasowi, temu miodowemu narkomanowi. On nigdy nie miał smykałki do interesów. Kiedy ja harowałem jak wół, ten żul, żerujący na cudzej naiwności, wylegiwał się pod drzewkiem. A potem przychodził na to swoje „małe co nieco”! Nie powinienem był powierzać mu żadnej posady. Ale cóż… przyjaźń z tą żółtą breją była ważniejsza niż kalkulacje…
– A potem umarł von Prosiacek.
Królik zamyślił się. Przed oczami znów pojawił się kondukt żałobny, trumna i ich paczka stojąca nad otwartym grobem. I Puchatek. Płaczący Puchatek.
Z całej ich grupki Kuba najmocniej przeżył śmierć Prosiacka – byli w końcu najlepszymi kumplami. I to chyba było powodem Puchatkowej zmiany…
Zaczęło się picia, a gdy i to nie mogło ukoić bólu – także dragi. Potem przyszły całonocne balangi. Spóźnienia do pracy, zaniedbywanie obowiązków, ogromne długi. Namowy Alexandra i McTigera nie pomagały. Kuba staczał się coraz niżej. W końcu dostał ultimatum: albo weźmie się w garść, albo pozbędą się go z interesu. Ale nie docenili go: to on pierwszy pozbył się ich…
McTigera naszpikował dragami, i wysłał w najdłuższy „lot” jego życia. Później dał w łapę paru psychiatrom i ci orzekli, że McTiger sfiksował i trzeba go zamknąć. I zamknęli. Skutecznie. Siedzi w wariatkowie prawe dziesięć lat. Z Królikiem Kuba rozprawił się jeszcze podlej: najpierw doniósł na niego, i oskarżył o olbrzymią defraudacje, a potem wytrzasnął skądś rudą piętnastolatkę, które rozpoznała w nim faceta próbującego ja zgwałcić. Dostał trzynaście lat. Jak się jednak później okazało, oskarżenie było bezpodstawne. Ale stracił pięć lat i firmę.
Odbudowa reputacji zajęła mu kolejne pięć lat. Jednak udało się: stworzył firmę, ba! korporacje, bijącą na głowę poprzedni interes – kontrolował już ze swoim RabbitCorp 70 % rynku alkoholowego, a jego produkty kupowano na całym świecie, przynosząc miliardowe zyski. Znów jednak znalazł się na celowniku Puchatka: śmiał podnieść się po ciosie, który powinien go zabić. I teraz Kubuś co rusz nasyła na niego zamachowców, aby pozbawić go życia, i wszystkiego tego, co z trudem wypracował.
– Jestem zmęczony – powiedział na głos – Potwornie zmęczony… jakże bym chciał powrócić na wieś, i jak za dawnych lat uprawiać swój ogródek… Racje miał ten, kto powiedział, że prawdziwy odpoczynek czeka dopiero w grobie…
Chris spojrzał na niego. Na jego zmęczoną twarz i przedwcześnie posiwiałe włosy. I nie widział już Alexandra „Królika” de Santiago Lopeza, właściciela RabbitCorp, jednej z największych korporacji na świecie, ale starego, dobrego Królika płaczącego po tym, jak kruki wyżarły mu kukurydzę…
– Być może jest sposób…
Alexander spojrzał na niego: przez moment patrzyli sobie prosto w oczy
– Jest pewien sposób – zbliżył się do niego i położył rękę na ramieniu – ale pierwsze co musisz zrobić, to umrzeć…
***
Ból. Potworny ból pulsujący pod czaszką. To jedyne uczucie, jakie towarzyszyło Puchatkowi przy wstawaniu z łóżka. Stanowczo nie powinien tyle balować. Spojrzał w prawo. Tuż przy jego boku leżała biuściata murzynka. Kuba zmrużył oczy, ale zaraz potem przypomniał sobie, ze sam ją sobie zamówił na noc. Zostawił ją i poszedł do salonu. Zrobił sobie porządnego klina i przechylił szklankę. Skrzywił się – chyba się starzeje, bo coraz ciężej to wchodzi…. Zaraz potem chwycił słoik z napisem „MIUT” i odkręcił go. Wziął garść żółtej mazi do łapy i połknął, resztkę wcierając sobie w dziąsła. Świat od razu nabrał żywych kolorów. Na koniec Puchatek usypał sobie jeszcze dwie ścieżki z hery i wciągnął je. Teraz był gotowy do pracy. Ale ta mogła jeszcze trochę poczekać – w końcu, „robota nie dziwka, nie ucieknie”. Nalał sobie szklaneczkę „Black & White” i rozsiadł się przed swoim olbrzymim plazmowym telewizorem. Włączył go i trafił akurat na wiadomości.
„Dziś rano znaleziono w swoim gabinecie zwłoki Alexandra de Santiago Lopeza, finansisty i jednej z najbogatszych osobistości na świecie”
Puchatek omal się nie zadławił, słuchając tego komunikatu. Podkręcił głos i wytrzeszczył oczy. Maił nadzieję, że wszystko poszło z planem Sowy, i że wkrótce przejmie interes Królika.
„… znaleziono także jego testament, z którego wynika, że całą swoją fortunę zapisuje Jakubowi Puchatkowi…”
Kuba z radości aż podskoczył. W końcu cały RabbitCorp jest jego! I nie musiał się zbytnio trudzić (nie licząc najemnych morderców). Szybko jednak otrząsnął się z tego stanu i zaczął myśleć trzeźwo.
– Kłap-ouch! Kłap-ouch! Gdzie jesteś ośle?!
-Tu jestem.
Puchatek odwrócił się. Tuż za nim stał Kłap-ouch. Niegdyś jego przyjaciel, teraz wykonywał obowiązki puchatkowego szofera. I głównego adresata wszelakich bluzgów.
– Zapuszczaj silnik. Jedziemy natychmiast do siedziby RabbitCorp. Zaczęły wiać pomyślne wiatry. Trzeba to wykorzystać! Rusz tyłek! Żwawo!
– Tak jest – burknął Kłap odchodząc. Po cichu cały czas przeklinał Kubę. „Jeszcze nadejdzie taki czas, że odpłacę ci za wszystko. Przysięgam”.
***
Chris opierał się o jakąś mogiłę i obserwował przebieg pogrzebu. A raczej jego końcową fazę. W czasie ostatniej drogi Królikowi towarzyszyła śmietanka finansjery, przywódcy kilku krajów i od groma zwykłych obywateli. Rzecz jasna, trudno było w tym tłumie dostrzec Puchatka, który zapewnię wykpił się chorobą. Gruby gnojek. Zapalił skręta. Szóstego w ciągu ostatniej godziny.
Inna sprawa, że chyba tylko on był w stanie palić w czasie takiej ulewy, bo lało jak z cebra. Nagle coś zaszeleściło przy sąsiedniej mogile. Ręka instynktownie sięgnęła po ukrytego Colta, ale zaraz opadła, gdy do uszu Chrisa dobiegł przeciągły gwizd.
– Wyłaź Gofer. Nie umiesz się skradać.
Zza nagrobka wyszedł niski facet, z ruchliwymi oczami. Suseł uśmiechnął się, ukazując rzędy białych zębów
– Co słychać w firmie?
– A jak myślisz? Wystarczył tydzień, aby ten dupek rozpanoszył się, i zaczął wprowadza swój „nowy ład” … A jak tam przygotowania?
Suseł wyciągnął z kurtki czarną teczkę.
– Wszystko idzie zgodnie z planem. Znaleźliśmy doskonały obiekt – wręczył Chrisowi teczkę – Nie mamy pewności, czy będzie chciał współpracować, ale jesteśmy dobrej myśli….
– W takim razie przechodzimy do drugiej fazy planu – zgasił skręta pod butem – Zajmijcie się sprzętem, a ja załatwię tego kolesia. Wszystko musi by…
Ostatnie słowa trafiały w próżnię. Gofera dawno już nie było.
„Jednak ci szpiedzy są warci wydanego szmalu” pomyślał. Poczekał jeszcze kilka minut i wyszedł z cmentarza. Czekała go jeszcze masa pracy.
***
– „Na lakierze są ślady ptasich odchodów – Masz je wyczyścić!” … Co za kretyn – wyklinał Kłap-ouch idąc do domu – Jak ci tak na tym zależy to sam sobie wyczyść…
Tego dnia Kuba przetrzymał go dłużej niż zwykle, bo musiał przywieźć dwie panienki, jakie zamówił sobie na noc i jechać po „zabaweczki” dla nich…
Miał go już serdecznie dość. Kiedyś go…
– Sorry stary. Nie masz ognia?
Kłap stanął jak wryty. Pytanie całkiem wybiło go z toku myślenia. Spojrzał przed siebie. Stał tam wysoki facet, z długimi herami i blizną przechodząca przez prawe oko
– Jasne, czekaj moment…
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął starą Zippo. Podniósł głowę. Ostatnią rzeczą jaką ujrzał, była pieść nieznajomego, zmierzającego wprost w jego twarz. Potem była tylko ciemność…
Otworzył oczy, ale szybko je zamknął. Snop światła ranił boleśnie. Sprawdził ręce. Był skrępowany, to nie ulegało wątpliwości… Tylko kto go porwał? I dlaczego?
– Spokojnie, nie wyrywaj się…nic ci nie zrobimy… chcemy tylko małej pomocy…
Kłap spojrzał w miejsce, skąd dochodził głos lub skąd wydawało mu się, że dochodził. Nie zobaczył jednak nic, prócz tlącego się papierosa.
– Kim jesteście?! Czego chcecie?!
Postać nie odpowiedziała od razu tylko zgasiła fajkę.
– To, kim jesteśmy, nie jest w tym momencie takie ważne. Ważnie jest to, co mamy ci do zaoferowania. Doskonale wiemy, jak traktował… jak traktuje cię Puchatek. Mamy interes w tym, aby Puchatka… uciszyć. Ty zresztą chyba też…Dlatego oferujemy ci współpracę i możliwość pozbycia się go raz na zawsze… Wchodzisz w to?
Kłap-oucha zmroziła ta wiadomość. Oferowano mu, mi mniej ni więcej, tylko udział w morderstwie Kuby! Spuścił głowę. Przed oczami znów pojawiły się wszystkie chwile, gdy Kuba traktował go jak śmiecia. Obelgi, kłamstwa, poniżanie…
– Co dokładnie mam zrobić?
Chris uśmiechnął się lekko.
***
– Kłap-ouch! Gdzie jesteś ośle?! Kłap-ouch! Kretynie!
Kuba darł się niemiłosiernie. Nie mógł znaleźć krawata, koszula była niedoprasowana, telefon komórkowy też gdzieś wsiąkł…
Czemu to zebranie ustalili na sobotę?! Normalni ludzie wtedy śpią albo zabawiają się z własnymi żonami! A on musiał specjalnie tłuc się do RabCorp, bo w dokumencie stwierdzającym fuzję firm jego i Królika znaleziona błąd! Masz ci los!
– KŁAP-OUCH! – wrzasnął Kuba
– Jestem…
– Gdzie krawat?! Gdzie komórka?! Samochód…
– Krawat leży na stoliku, razem z komórką, a samochód już na ciebie…
– No to co tu jeszcze robisz?! Jada! Nie możemy się spóźnić! Od tego zależy nasza przyszłość!
– O tak… – rzekł cicho Kłap – musimy dbać o swoja przyszłość…
– Czekaj tu na mnie! To nie powinno potrwać długo.
Kuba wszedł do budynku. Przy wejściu rzucił niedbale „Dzień dobry” strażnikom i sekretarce i wszedł na górę. Zdziwiło go trochę, że nie paliły się na korytarzu żadne światła, a żaluzje był zasłonięte: było ciemno jak w nocy. I jeszcze na dodatek, na korytarzu nie było żywej duszy.
„Pewnie robią sobie żarty z mojego strachu przed ciemnością… Już ja ich tego oduczę!
Przyśpieszył kroku i wszedł do sali konferencyjnej, ale nikogo tam nie był. Pustka. Żaluzje zasłonięte: nieprzebyta ciemność. A w dodatku potworny chłód. Puchatka bardzo to rozeźliło.
– Dobra, koniec tego dobrego! Wyłazić!
Zero reakcji. Nikt nie odpowiedział, nikt nie wyszedł. Puchatek chciał krzyknąć ponownie, ale nagle zesztywniał. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Odwrócił się powoli i omal nie porzygał się na ten widok. Przed nim stał von Prosiacek. Prawie namacalny, tak jak dziesięć lat temu… z małą różnicą, że wtedy nie miał rozpłatanego gardła. A teraz był w sali. Przechodził między krzesłami, jakby czegoś szukał.
– Von Prosiacek… stary druhu… pamiętasz mnie? To ja – Kuba!
Puchatek spróbował podejść bliżej, ale w tym momencie von Prosiacek znikł, natomiast z dymu wyłonił się… Królik. Skierował przekrwione oczy na Kubę. Z rany w głowie sączyła się krew. Kubuś omal nie krzyknął.
– Morderca – wyszeptał Królik złowieszczo – Zapłaciłeś za moją śmierć. Sprzedałeś mnie, odebrałeś mi życie… Teraz ja odbiorę twoje.
Alexander przybliżył się do Kuby, przechodząc przez krzesła i stół.
– N-n-n-nie… nie podchodź! Zgiń maro!
Jednak duch podchodził coraz bliżej. Serce Kuby łomotało jak młot.
– Wyrwę ci serce… skażę cię na męki stokroć gorsze od tych, jakie ja przeżywałem. Będziesz mój… Puchatku…
– NIE!!!
Puchatek zerwał się na równie nogi i wypadł przez drzwi. Pędził na oślep, nie zwracając uwagi na przechodzących ludzi. Dopadł wreszcie wyjścia i wskoczył do swojej limuzyny.
– Do domu Kłap! Szybko!
– Kłap-ouch ma wolne, szefie…
Spojrzał na kierowcę i napotkał obłąkańcze spojrzenie McTigera
– Teraz jesteś mój… Puchatku… hahaha…
Kubuś krzyknął i wyskoczył z ruszającej limuzyny. Przebiegł kilkanaście metrów, zatrzymał taksówkę i pojechał do domu, cały czas rozglądając się na boki, czy nie śledzi go Królik albo McTiger.
Dojechawszy do domu, wpadł do salonu, prawie wyrwał drzwi barku i chwycił słoik z napisem „MIUT”. Jedynym haustem wypił zawartość dwulitrowego słoika i padł na łóżko, powtarzając w amoku:
– Zgińcie mary… zostawcie mnie w spokoju… zostawcie mnie w spokoju…
***
„Dzisiejszego ranka znaleziona ciało Kuby „Kubusia” Puchatka. Według policji przyczyną śmierci było przedawkowanie leków psychotropowych, lub co bardziej prawdopodobne, wyjątkowo silnych narkotyków, produkowanych na bazie buraków cukrowych i pszczelego miodu. Od wielu lat było także wia…”
Chris wyłączył telewizor. Przez chwilę wpatrywał się w czarny ekran, po czym chwycił komórkę i wykręcił numer.
– Słucham?
– Witaj szefie. Oglądałeś najnowsze wiadomości?
– Oczywiście że tak. Taki materiał – trudno było nie oglądać… Swoją droga, jak wam się udało to zrobić?
– Było łatwiej niż myślałem. Nachlał się dragów i wódy, serce nie wytrzymało. Nie trzeba było poprawiać… Ale nie sądziłem, że zwykła charakteryzacja i trochę światła tak go wystraszą…
– Ważne że już po nim…
– Taaa… masz jakieś plany?
– Tak. Oficjalnie nie żyje, firmę prowadzi McTiger, a ty pilnuj go jak oka w głowie. Zrozumiano?
– Jasne… przyślij mi kilka marchewek.
Chris odłożył telefon i zapalił papierosa. Chwycił pilota i przewinął taśmę, aby znów rozkoszować się widokiem Puchatka w plastikowym worku na trupy.
Vivaldi (2004)