Leżałem na stole do sekcji zwłok. Czułem chłód przerdzewiałego, splamionego krwią metalu. Na sąsiednich stołach leżały zwłoki w różnych stadiach rozkładu, poranione, pokryte wrzodami, spuchnięte. Wpatrywały się martwymi oczami w pustkę.
Spróbowałem przełknąć ślinę, lecz gardło miałem całkiem suche.
Usiadłem na stole, zakręciło mi się w głowie. Czułem się niezmiernie słaby, niczym wycieńczony starzec. Mięśnie drżały pod moją skórą, całkowicie pokrytą bliznami. Gdzie i kiedy się ich nabawiłem? Wpatrywałem się w nie z niedowierzaniem.
Kątem oka zauważyłem ruch. Zza blatu, na którym leżała pokryta wrzodami młoda kobieta, wyłoniła się lewitująca czaszka, pożółkła ze starości i popękana. Zdawała się uśmiechać, a szklane oczy lśniły zagadkowo w oczodołach.
– Hej, szefie, wszystko w porządku? – spytała czaszka, kłapiąc żuchwą. Miała męski głos. – Bawisz się w trupa, czy próbujesz zrobić w konia Grabarzy? Myślałem, żeś truposzem, jak ci wszyscy sztywniacy. – Wskazała brodą pobliskie stoły.
– Kim… Kim ty jesteś? – spytałem.
– Kim *ja* jestem? – Czaszka przekrzywiła się lekko na bok. – A może *ty* byś zaczął, co? Kim jesteś?
– Ja… Nie wiem. – zacząłem, zdając sobie sprawę z ogromnej pustki, którą miałem w głowie. – Nie pamiętam.
– Nie pamiętasz swojego *imienia*? – zakpiła czaszka. – Wiesz, następnym razem jak będziesz szedł do knajpy, nie przesadzaj tak z bełtem, co? Jestem Morte. Też jestem tu uwięziony.
– Uwięziony? – spytałem, rozglądając się po sali sekcyjnej. Czy był to rodzaj jakiegoś więzienia? Skąd się tu wziąłem? Za karę?
– Śpiewka jest taka… – mówił Morte – Próbowałem otworzyć drzwi, ale to miejsce jest zamknięte jak pas cnoty elfiej niewydymki.
– Co to za miejsce? Wygląda jak jakaś kostnica…
– Bo to jest kostnica. Wielki, czarny budynek o uroku ciężarnej pajęczycy.
Kostnica. Świetnie. Westchnąłem głośno. No tak, z moim wyglądem nietrudno chyba było wziąć mnie za martwego.
– Masz w cholerę blizn, szefie.
– Odkrywczy jesteś – mruknąłem.
– Chyba jakiś trep podmalował cię nożem. Ciesz się, że nie wpisał cię do Księgi. No, ale to jest kolejny powód, by czym prędzej wyśmiać to miejsce. Ktokolwiek cię poharatał, może zachcieć przyjść i dokończyć roboty, nie?
Przyjrzałem się swoim nogom i dłoniom. Całe były pokryte zabliźnioną tkanką, w niektórych miejscach świeżą, ledwie zagojoną, w innych starszą. Blizny nachodziły na siebie, tworząc skomplikowany, splątany wzór. Ile lat musiałem żyć, by zgromadzić taką kolekcję?
– Bardzo źle to wygląda? – spytałem. – Co z twarzą?
Przesunąłem dłońmi po policzkach. Moje najgorsze obawy się spełniły – poczułem węzłowatą, śliską, zniekształconą tkankę. Odeszła mi ochota do zobaczenia się w lustrze.
– No, blizny na klacie nie są aż tak złe, ale te na plecach… – Przesunął się tak, że zniknął mi z oczu. – Hej, wydaje się, że masz na plecach jakiś tatuaż, czy coś…
Spróbowałem odwrócić się i spojrzeć na czaszkę. Przyglądała się w skupieniu wzorom na moich plecach. Dostrzegłem dziwny, *ostry* wzór wytatuowany na moim ramieniu. Miałem odległe wrażenie, że ten symbol wiele dla mnie znaczył. Próbowałem się na nim skupić z nadzieją, że coś sobie przypomnę, lecz nie byłem w stanie.
– Jak wygląda ten tatuaż, Morte? – spytałem.
– Heh, chyba przylazłeś tu ze wskazówkami. – Morte zaśmiał się. – No, zaczyna się tak: “Wiem, że czujesz się, jakbyś łyknął wody ze Styksu, ale musisz się SKUPIĆ. W swoich rzeczach znajdziesz DZIENNIK, który powinien rozjaśnić kilka spraw. FAROD może podać ci resztę śpiewki, o ile nie wpisali go już do Księgi Umarłych”.
– Farod? – zastanowiłem się. To imię nic mi nie mówiło.
– Czekaj, szefie, doczytam resztę. “Nie zgub dziennika, bo znów zanurzysz się w Styksie. I czegokolwiek być nie robił, NIE mów nikomu KIM jesteś, ani CO się z tobą dzieje, bo wpakują cię do Kostnicy. Zrób, jak mówię: przeczytaj dziennik i znajdź Faroda”.
– Nic dziwnego, że tak mnie bolą plecy – mruknąłem. – Ktoś napisał tam całą cholerną książkę… Co do tego dziennika, czy miałem coś takiego przy sobie?
– Nie, przywieźli cię tu oskubanego ze wszystkiego. – Morte zamilknął na chwilę. – W sumie to wydaje się, że masz ten dziennik wytatuowany na sobie.
– Co z tym Farodem? – spytałem. – Słyszałeś o nim?
– Nie, raczej nie. No ale ogólnie to nie znam wielu ludzi. W każdym razie jakiś trep będzie na pewno wiedział, kim on jest. Ale najpierw musimy stąd prysnąć, szefie.
– *Jak*? – prychnąłem.
– Wszystkie drzwi są pozamykane, więc musimy znaleźć klucz. Może któryś z chodzących trupów go ma.
Zeskoczyłem z blatu i stanąłem na kamiennej posadzce. Zakręciło mi się w głowie, musiałem kurczowo przytrzymać się krawędzi brudnego stołu. Po chwili zawroty głowy ustały.
– Jakich chodzących trupów? – Rozejrzałem się, lecz wszystkie trupy leżały nieruchomo na stołach.
– Władze Kostnicy używają ich jako taniej siły roboczej. – Morte zaczął przemieszczać się w stronę drugiego końca pomieszczenia, tonącego w mroku. – Zombiaki są głupie jak buty – kontynuował. – Ale nie są niebezpieczne. Nie rzucą się na ciebie, o ile ich nie zaatakujesz pierwszy. Rąbniesz szybko jednego z nich i zakosisz kluczyk.
– Nie chcę ich zabijać. – Myśl o sprowadzeniu na kogokolwiek śmierci sprawiła, że poczułem się nieswojo.
– A co, myślisz że to urazi ich uczucia? – Czaszka wybuchnęła śmiechem. – Daj spokój, przecież są *martwi*. Przynajmniej będą mogli trochę odpocząć, zanim Grabarze wskrzeszą ich ponownie.
Poszedłem za czaszką, rozglądając się wokoło. W podłogę wbudowane były stalowe szyny, po których można było przesuwać stoły sekcyjne. Podniosłem z jednego z nich skalpel i ścisnąłem go mocno w garści.
W kolejnym pomieszczeniu wreszcie dowiedziałem się, jak wyglądają chodzący umarli. Nie różnili się zbytnio wyglądem ode mnie – wyglądali na równie podniszczonych. Bił od nich niesamowity odór środków konserwujących.
– Hej? – powiedziałem nieśmiało do jednego z trupów. Jego wyblakłe oczy patrzyły przed siebie bez wyrazu.
– Marnujesz czas, szefie. Niewiele więcej w nich ducha niż w tym stole. O, zobacz, ten sztywniak chyba ma klucz! Wygląda, jakby trzymał coś w łapsku…
Podszedłem bliżej do poruszającego się niezgrabnie ciała, odzianego w wilgotne strzępy szmat. Przemogłem obrzydzenie i złapałem go za rękę, spróbowałem wyszarpnąć klucz z zaciśniętej kurczowo dłoni. Trup zacharczał i zwrócił ku mnie zasnute bielmem oczy. Powiało smrodem rozkładu. Spróbowałem jeszcze raz, lecz sztywne palce nie chciały się rozewrzeć.
Włożyłem w to więcej siły. Jeden z palców trzasnął niczym zeschła gałązka, a trup zawył wściekle i wyciągnął drugą dłoń ku mojemu gardłu. Odepchnąłem ją i uskoczyłem w tył.
– Może byś mi tak *pomógł*, co? – krzyknąłem do czaszki.
– Owszem, pomogę ci! – Zakłapał zębami. – Dobra rada jest na wagę złota!
– Chodziło mi o pomoc w *walce* – powiedziałem zirytowany, cofając się przed truposzem.
– Ja? Jestem romantykiem, nie żołnierzem. Wchodziłbym ci tylko w drogę.
– To już wiem, którą czaszkę roztrzaskam jako następną…
Morte zaśmiał się, podleciał szybko i z donośnym trzaskiem wyrżnął w głowę zombiaka. Trup zachwiał się. Wykorzystałem ten moment i pchnąłem go z całej siły. Runął na podłogę, a z pękniętej czaszki zaczęły powoli wypływać resztki śluzowatego płynu, zmieszane ze środkiem konserwującym.
Podskoczyłem i wbiłem skalpel prosto w serce truposza, zastanawiając się nad sensem tego czynu. Jak można *zabić* coś, co już nie żyje?
Trup zadrżał, po czym znieruchomiał na dobre. Wytarłem skalpel w szmatę, którą miał owiniętą wokół ud, po czym zabrałem się za wyciąganie klucza z niesamowicie silnego uścisku. W końcu wyłamałem palec po palcu i klucz wypadł z brzdękiem na podłogę.
– I co byś beze mnie zrobił? – Morte promieniał dumą.
Po chwili poszukiwań znalazłem właściwe drzwi, ciężkie, okute żelazem. Skrzypiały. Moim oczom ukazała się kolejna komnata, tym razem większa. Stoły sekcyjne zawalone były trupami, wszędzie krzątali się powolni nieumarli, wykonując proste prace.
– Mała rada, szefie – szepnął Morte. – Od tej pory bądźmy raczej cicho. Nie ma sensu wpisywać większej ilości trupków do Księgi Umarłych, szczególnie panienek. Poza tym to mogłoby zwabić dozorców.
No tak. Chyba nie sądziłem, że to miejsce nie jest w jakiś sposób chronione.
– Goście nazywają się “Grabarzami”. Mają obsesję na punkcie czerni i zawsze strzelają mroczne miny, cokolwiek by nie robili. To pokręcona banda czcicieli śmierci, uważają, że każdy powinien umrzeć, im wcześniej, tym lepiej.
– Czemu mieliby coś przeciwko, bym stąd się wydostał? Przecież zaszła pomyłka…
– Nie słuchasz mnie uważnie, szefie. Mówiłem, że te trepy chcą, by *każdy* umarł, im prędzej, tym lepiej. Myślą, że ludziom jest lepiej, gdy są wpisani do Księgi.
Może i mają w pewnym sensie rację? Chociaż z drugiej strony – jaka jest gwarancja, że po śmierci jest lepiej?
– Skąd pochodzą ci wszyscy nieumarli? – spytałem, mijając świeżo zmarłą kobietę, która zajęta była ścieraniem plam z podłogi.
– Śmierć nawiedza Plany codziennie, szefie. Ci biedacy tutaj to wszystko, co zostało z ludzi, którzy podpisali ten cholerny kontrakt z Grabami. – Spojrzał na mnie. – Wiesz, oddają im swoje ciało po śmierci, w zamian za garstkę brzdęku.
– Czemu nie chciałeś, bym zabijał *kobiece* ciała? – Przyjrzałem się uważniej truposzowi ścierającemu podłogę. Ta kobieta musiała być bardzo piękna za życia. Widać, Grabarze zlitowali się nad nią, bo numer na jej czole wypisany był zgrabnymi, równymi cyframi, a usta zszyte drobnym ściegiem.
– Mówisz *serio*? – Morte wytrzeszczył oczy. – Szefie, te martwe kociaki są ostatnią szansą dla nas, twardzieli. Musimy zachowywać się jak *dżentelmeni*, nie zabijać ich dla jakichś kluczy, nie odcinać rąk ani nóg…
– Ostatnia szansa? – Nie wiedziałem, do czego on zmierza. – O czym ty mówisz?
– Szefie, one są martwe, my jesteśmy martwi, kapujesz? No? – Zakłapał żuchwą.
– Chyba nie mówisz serio… – Doszło wreszcie do mnie, co miał na myśli. Mój śmiech rozległ się po sali, odbijając się echem. Brzmiał tu wyjątkowo nie na miejscu, więc postarałem się powstrzymać.
– Już na wstępie mamy o czym zagadać do tych panienek! – Zaśmiał się. – *Wszyscy* umarliśmy przynajmniej raz. Na pewno docenią facetów z doświadczeniem.
…Wszyscy?
– Morte nie mówiłeś przypadkiem, że ja nie jestem martwy?
– W porządku. Może ty nie jesteś martwy, ale *ja* jestem. I jeśli o mnie chodzi, nie miałbym nic przeciwko, by dzielić trumnę z którąś z tych zgrabnych dzierlatek.
Odwróciłem się od niego,wzruszyłem ramionami i zacząłem wymijać stoły, by dotrzeć do kolejnych drzwi. Odeszła mi ochota na słuchanie trajkotania czaszki. Powróciły natrętne pytania i wątpliwości. Czy możliwe było, że już raz umarłem i jakaś tajemnicza siła przywróciła mnie do życia? Może to przez to nic nie pamiętam?
– Poczekaj, szefie! – Czaszka pojawiła się koło mnie. – Wydajesz się wciąż być nieźle zakręcony po tym pocałunku ze śmiercią, więc jakbyś miał jakieś pytania, to wal śmiało.
– W porządku – powiedziałem, idąc dalej.
– Po drugie… – Czaszka gadała jak najęta. – Jeśli jesteś chociaż w połowie tak zapominalski jak mi się wydaje, zacznij wszystko sobie zapisywać.
– Gdybym *miał* ze sobą swój dziennik, na pewno bym tak robił. – Zdenerwowałem się.
– Załóż nowy, szefie. Wokoło jest pełno piór, inkaustu i papierzysk.
Rzeczywiście, przy prawie każdym stole był zapas materiałów do zapisywania wyników sekcji zwłok. Znalazłem świeżo założoną księgę sekcyjną i oddarłem kilka zapisanych stron. Obejrzałem krytycznie czarną, skórzaną oprawę z wytłoczonym motywem czaszki.
– Powinieneś zapisywać wszystko, co wyda ci się przydatne. W razie, gdybyś znów zapomniał kim jesteś, albo, co gorsza, kim *ja* jestem. Wiesz, mrugnąłbym teraz okiem, gdybym miał powieki. Szefie, uśmiechnij się!
– Nie sądzę, by teraz była na to pora.
Tuż przed kolejnymi drzwiami stary, ledwo trzymający się kupy trup chodził po trójkątnej ścieżce. Zatrzymywał się na każdym z rogów trójkąta, chwilę stał w bezruchu, by potem kontynuować bezcelową wędrówkę. Patrzyłem chwilę na niego, czując odległe echo wspomnienia, podobnie jak wtedy, gdy spojrzałem na dziwny symbol na mym ramieniu.
– Ha ha, chyba ktoś zapomniał powiedzieć temu idiocie, by przestał chodzić zgodnie z Regułą Trójek.
– Co masz na myśli?
– Trupy nie mają za wiele pod sufitem, więc nie potrafią się skupić na więcej niż jednym zadaniu. Gdy ktoś im każe coś zrobić, robią to, póki nie każe im się przestać. Pewnie ten zakończył swoją robotę i nie wie, co dalej.
– A ta Reguła Trójek?
– Co? – Morte oderwał wzrok od truposza. – A, to jedno z “praw” rządzących Planami. Że niby zdarzenia mają zwyczaj występowania trójkami… Albo wszystko składa się z trzech części… Lub że z każdej sytuacji są trzy wyjścia… No, takie tam pierdoły.
– Nie wydajesz się być przekonany co do tego.
– Kupa bzdur – parsknęła czaszka. – Możesz sobie znaleźć byle jaki numer i dać mu jakieś mistyczne znaczenie, a na pewno znajdziesz pełno zbiegów okoliczności, które ci do tego podpasują. Ale nieważne, chodźmy dalej, szefie!