Wziął do ręki długopis i pośpiesznie zaczął stawiać swe koślawe litery na przedostatniej stronie zeszytu.
“Bawiłem się wtedy moją zieloną ciężarówką od wujka Staszka. Jeździłem w tę i we w tę, bezmyślnie , jak to dziecko. Mama znów wyszła z przyjaciółkami. Byłem sam, jak zawsze sam. Ech…mama ciągle wychodziła. Ale rzeczywiście, co ja mogłem dla niej znaczyć. Co mogę znaczyć dla kogokolwiek, no może prócz mojej Emilki…no i jego. Ale chyba odbiegłem od tematu. Ech ten chaos w mojej głowie. Kontynuując…Nagle przez okno wpadł jakby promień światła, ale jakiś jaśniejszy niż te słoneczne promienie co rano. No i było już dawno po południu. Wyjrzałem za okno odrywając się od zabawy. Stare zmurszałe podwórze, pijaczki na ławce przed blokiem, jednym słowem nic ciekawego. Bo na moim osiedlu to mieszkali prawie sami alkoholicy…Ale znów ten mój chaos, przecież nie o tym mowa. Kontynuując…Wróciłem do mojej zielonej ciężarówki. Wtem otoczył mnie krąg światła, takiego nienaturalnego, kaleczącego zmysły…Zmrużyłem oczy. Poczułem obok siebie czyjąś obecność i taką nienaturalną błogość, spokój… Po chwili światło nieco zbladło i mogłem już unieść wzrok. To był on…znowu on… Tym razem zdawał mi się jeszcze piękniejszy. Dotknął mego ramienia a ja poczułem że odpływam w dal, w inny, niezbadany świat. Rozejrzałem się po pokoju, i wszystko było takie inne, takie nowe, jakbym dopiero się narodził i po raz pierwszy ujrzał świat poza łonem matki… Tylko czemu jako pierwsze zobaczyłem te wstrętne, żółte ściany… Taki urok PRLowskich mieszkań…Ale nie o tym mowa, ech…ten mój chaos… Kontynuując… On odezwał się głosem którego nigdy nie zapomnę, takim spokojnym i czułym… „Nie jesteś sam, zawsze jestem przy tobie nawet gdy mnie nie widzisz…”
W oczach Pawła zalśniły łzy. Tak za nim tęsknił… Ale wierzył , wciąż wierzył, że mimo , że nie pojawiał się już od tylu lat, któregoś dnia znów przyjdzie do niego. Oczy powoli zachodziły mgłą, zaczęły zamykać się, Paweł poczuł się senny. Na wpół przytomny przewrócił kartkę zeszytu. Dobazgrał coś jeszcze niestarannie po czym oczy same mu się zamknęły.
* * *
Paweł wbiegł do mieszkania jak oszalały. Wyglądał jak siódme nieszczęście. Jego zimny pot zlewał się ze strugami deszczu spływającymi po twarzy i ubraniu. Przemoczony był do suchej nitki. Twarz miał nienaturalnie bladą, wyglądał jakby rażony piorunem. Oczy zaszłe mgłą szkliły się nienaturalnie. Nieprzytomnie przeszedł kilka kroków obijając się o ściany jak pijany. Zdjął płaszcz i rzucił w kąt korytarza. Po omacku doszedł do wejścia do sypialni, wszedł i drzwi trzasnęły za nim z głuchym hukiem. Usiadł na łóżku nie zdejmując nawet mokrego ubrania. Usiadł to za dużo powiedziane, raczej klapnął ciężko. Spojrzał przez okno.
O szybę biły wielkie krople siarczystej ulewy. W tym momencie z oczu Pawła także popłynęła ulewa…kaskady łez. Rozpłakał się jak dziecko. Dłoń przez cały czas zaciskał w pięść. Zaciskał tak mocno, że knykcie pobielały. Oparł się o ścianę a uścisk rozluźnił się. Upuścił coś na wyblakłe linoleum. Brzęknęło. Na podłodze leżał złoty pierścionek z ametystem. „Emilka…” ta jedna myśl kołatała mu się po głowie i nie dawała spokoju. „Przecież mieliśmy zawsze już być razem…zawsze…” Oczy przysłoniły mu łzy…
Nagle przez okno wpadł jasny promień. Jaśniejszy niż promienie słońca, a było już daleko po południu. Paweł nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, był półprzytomny z rozpaczy. Otoczył go krąg światła, nieprzeniknionego światła. Blask kaleczył jego i tak podrażnione i zmęczone od łez oczy. Jednak uśmiechnął się delikatnie, jakby mimowolnie. „Wrócił…to on…znowu on…” Gdy światło odrobinę zbladło Paweł podniósł czerwone, półprzytomne oczy. Tak, miał rację, stał przed nim on. Znów jeszcze piękniejszy – jaśniejący, świetlisty anioł o białych, rozłożystych skrzydłach, długich złotych włosach opadających na plecy i ramiona, odziany w białą tunikę do kolan z dwuręcznym mieczem w dłoniach. Pawła ogarnął spokój i jakaś dziwna błogość, myśli kotłujące się w głowie odpłynęły jakby na dalszy plan, teraz liczyło się, że on tu jest. Anioł wpatrywał się w młodzieńca ze współczuciem i zrozumieniem. Milczał. Po chwili pochylił się i podniósł pierścionek. Przez chwilę wpatrywał się w niego w zamyśleniu. Tym samym co niegdyś ciepłym, czułym głosem odezwał się.
-Czy mogę go zatrzymać?
Paweł skinął głową. Nie był w stanie wypowiedzieć słowa czy to z rozpaczy czy…z zachwytu.
Anioł założył pierścionek na palec. W tym samym momencie Paweł spojrzał mu w oczy. Były piękne, jasnobłękitne i takie głębokie. Ale co to? W miarę jak błyskotka sunęła po palcu jego przyjaciela, oczy zaczęły mu się zmieniać, stawały się coraz zimniejsze, puste, żółte, pomarańczowe, wreszcie czerwone niczym krew i …jakby przesiąknięte złem, demoniczne… Coś chlasnęło Pawła siarczyście w twarz, jakby jakaś niewidzialna dłoń, jego głowa odskoczyła w bok. Przymknął bezwiednie oczy. Nie widział nic, przed oczami miał pustkę, nieprzeniknioną pustkę, słyszał tylko bardzo wyraźnie, coraz głośniej i głośniej krople dżdżu uderzające o szybę. Słyszał
to nienaturalnie głośno, z hałasu przeradzał się ów dźwięk w huk, z huku w jednostajne grzmoty. Chłopak otworzył gwałtownie oczy. Ściany jego pokoju były żółte, tak jak wtedy w dzieciństwie. Zastanawiał się czy przeniósł się w czasie i przestrzeni do tego starego, sypiącego się bloku w stylu wczesnego Gierka, do mieszkania mamy. Z tą myślą obserwował jak ściany zmieniają kolor z żółtego na pomarańczowy. Poruszył głową, rozejrzał się. Nie, to nadal była jego własna sypialnia, tylko przysłonięta pomarańczową mgłą. Patrzał teraz na świat jak przez pomarańczowe okulary. Anioła jednak przed nim nie było. Teraz jednak usłyszał słowa, znane mu słowa, wypowiadane zimnym, przejmującym głosem.
– Towarzyszysz mi od kołyski, zawsze jesteś przy mnie, oplatasz swymi białymi skrzydłami, chronisz przed złem…
Obrócił się. Za nim stał jego anioł. Wyglądał teraz inaczej, jego skrzydła były czarne i błoniaste, dłonie zakończone pazurami, włosy czarne jak smoła, czerwone oczy wionęły pustką i złem. U pasa miał srebrny sztylet wysadzany czerwonymi , płonącymi jakby kamieniami, a na sobie czarną, długą szatę. W rękach trzymał zeszyt Pawła otwarty na ostatniej stronie. Czytał na głos.
-Ty jeden jesteś, gdy inni opuścili, piękny, świetlisty aniele mój…
Głos brzmiał w jego uszach, mroził krew w żyłach, tak zimny i tak przenikliwy, a świat zmieniał płynnie kolor z pomarańczu na czerwień, wpierw bladą, potem przybierać począł barwę świeżej krwi.
– Przyjacielu mój…stróżu…który zawsze jesteś obok….piękny aniele…
Głos z każdą chwilą stawał się bardziej pusty, straszliwy, a świat w jego oczach widziany jakby poprzez morze krwi.
– Już na zawsze bądź ze mną, nigdy nie opuszczaj, mój aniele stróżu…
Zeszyt zamknął się z głuchym łomotem.
– Nie bój się, nie opuszczę cię już nigdy, zawsze będziemy razem, tak jak tego pragnąłeś- „anioł” spojrzał na pierścień na swym palcu – Hmmm… zaręczynowy. Teraz jesteś zaręczony ze mną. A ja chętnie złożę na twych ustach pocałunek…
Paweł nie mógł poruszyć się. Jego twarz zastygła w niemym przerażeniu. Otworzył usta, chciał coś powiedzieć, lecz nie zdołał, słowa uwięzły mu w gardle. A w głowie myśl „Gdzie jesteś …mój przyjacielu…mój stróżu…?” kołatała się jak szalona.
Anioł zaśmiał się opętańczo, szaleńczo, na wpół szyderczo na wpół demonicznie. Sięgnął po sztylet wiszący u jego pasa.
– Co się stało mój drogi? Przecież tyle lat na mnie czekałeś, tak tęskniłeś. Oto jestem, ja twój przyjaciel, twój stróż. Już cię nie opuszczę, twoje marzenie się spełnia.
Spojrzał mężczyźnie głęboko w oczy. Jego diabelski, płonący wzrok hipnotyzował, omamiał, zniewalał. Podał Pawłowi sztylet. Ten zaś wziął go do rąk, mimo iż nie chciał, nie był w stanie oprzeć się.
-A teraz podetnij sobie żyły, a wtedy zawsze będziesz już przy mnie, w moim domu.
Jego przeszywający na wylot wzrok hipnotyzował, słowa mamiły jak opium. Paweł bezwiednie podwinął rękawy koszuli.
-No dalej, zabij się, zabij swoje marne ciało, by twoja dusza spoczęła na zawsze w mych objęciach.
Paweł pociągnął ostrzem sztyletu po nadgarstku. Krew siknęła mu prosto w twarz. Zbladł. Nie wiedział kiedy osunął się na ziemię opuszczając powieki.
* * *
Otworzył oczy powoli, widział wszystko jak za mgłą i kręciło mu się w głowie. Leżał na łóżku otoczony szpitalną bielą ścian. W drzwiach dostrzegł mężczyznę w białym kitlu rozmawiającego z …Emilką. Szeptali. Dosłyszał tylko „schizofrenia paranoidalna”. Opuścił powieki i znów zapadł w głęboki sen.
„Nie wszystko na świecie jest takie, jakim widzą go nasze oczy”
Opowiadanie stworzone na potrzeby konkursu „ Pojedynek na teksty I : Mrok” na www.ssp.int.pl/forum (nieistniejący już portal) wg. wskazówek i wymagań konkursu.
Paulina Maria “Lorelay” Szymborska–Karcz