Kocham, jak ja kocham barwy, kolory. Mój piękny, tęczowy świat, pełen sprzeczności i nieścisłości, niedociągnięć i nieregularnych linii. On mieni się prawdą. Jest naturalny. Kocham! Kocham, kocham, kocham! Nienawidzę wszystkiego co idealne. Nienawidzę doskonałości. Doskonałej czerni i doskonałej bieli. Nienawidzę, choć wiem, że nie istnieją. Nienawidzę skrajności… Nienawidzę oczu, które je widzą, ubierając w słowa, nazwy, malując pod powiekami i w stępionych umysłach, wierząc, że one są, a wiarą ową nadając im kształt, formę i barwę, czyniąc niemal rzeczywistymi. Gardzę nimi. Nie ma!
Nie ma skrajności! Jakże cokolwiek mogłoby być idealnie czarne lub idealnie białe, skoro świat taki nie jest, my nie jesteśmy. Idealne barwy są tylko wytworem naszej wyobraźni. Nudnymi wytworami na dodatek. Nigdy nie pokocham czegoś, co jest nierealne. Nie zabierajcie mnie! Nie zamykajcie w czarno-białym świecie! Nie chcę! Mój prosty mózg tego nie wytrzyma, mój logiczny umysł nie uzna takiej abstrakcji. To stary film nakręcony na zniszczoną czasem taśmę.
Ja chcę oglądać żywe obrazy, normalnych ludzi, normalny świat. Nawet bogowie nie mają prawa być czarni i być biali. Jak zrozumieliby ich wyznawcy. A jak można przyjąć za swoje nie rozumiejąc? Bogowie też są kolorowi. Widzę tęczowy, pełen barw świat, jak ogromną paletę artysty malarza. I nie chcę widzieć innego…
Paulina Maria “Lorelay” Szymborska–Karcz