Żyliśmy sobie spokojnie w naszej ojczyźnie Obojętności. Byliśmy przyzwoitym, prostym ludem. Nikt nikomu nie wadził i nie przeszkadzał. Nikt nie wtykał nosa w nie swoje sprawy. Plotkarstwo karane było wysoką grzywną, a naruszanie cudzej prywatności dybami od wschodu do zachodu. Zawsze w naszej małej społeczności panowała zgoda. Do czasu.
Pewnego dnia bowiem, na naszych ziemiach, słynących z żyzności i urodzaju, zjawiła się olbrzymka i zamieszkała tuż za ogrodzeniem osady. Na imię jej było Ciekawość. Nie wadziłaby nam taka sąsiadka, bo i niechby sobie żyła na swoim, w nasze sprawy się nie pchając, pilnując własnego nosa, gdyby nie jeden istotny fakt. Olbrzymka uszanować naszych praw nie umiała. Nocami porywała naszych chłopów, na przeszpiegi wysyłała, donosić kazała kto, co, z kim i dlaczego. Pod groźbą na spytki brała napotkane baby, za język ciągnęła, wszystko chciała wiedzieć. Wreszcie ze strachu o nasze ziemie i nasze dzieci i o nasz spokój zakłócony, sami zaczęliśmy sobie nawzajem w okna zaglądać, plotkować, szpiegować. Zgody już nie było między sąsiadami, bo i kto by zniósł, żeby mu każdy na ręce patrzył, podglądał, z buciorami w obejście właził. Skłóciła nas olbrzymka Ciekawość. zbuntowaliśmy się tedy i powstanie naszykowaliśmy. Przegnać chcieliśmy natrętkę precz, by już nam w życiu spokojnym nie mąciła. Ona jednak przepędzić się nie dała, a wpływ jej matactw zapuścił w nas korzenie. Byli tacy, którzy bez wtykania nosa w nie swoje sprawy żyć już nie umieli. To było jak nałóg. Większość z nas się uzależniła. Tych zaś z czasem Ciekawość wzięła w niewolę, tuczyła plotkami, a potem… zjadała. Tak oto matkę moją i ojca, siostrę i wszystkich siedmiu braci, bratowe, sąsiadów i prawie wszystkich mieszkańców naszej osady Obojętność, zżarła Ciekawość.
Paulina Maria “Lorelay” Szymborska–Karcz