Od kilku lat maniakalnie wręcz fotografował cmentarze,
kolekcjonował zdjęcia starych, zapomnianych nekropolii. Od zawsze
fascynowały go te jedyne miejsca gdzie nie istnieje czas, gdzie
wszystko stoi w miejscu, wciąż takie samo, spokojne, ciche i
niezmienne. Stał tak z aparatem na szyi, wsunął rękę do
kieszeni, by schować kluczyki do samochodu, które nadal
tkwiły w jego dłoni. Ta czynność wyrwała go z otępienia. Nagle
do jego świadomości, wcześniej jakby uśpionej, dotarł ból
w zesztywniałych, skostniałych palcach drugiej dłoni,
spoczywającej na klamce cmentarnej furtki. Otworzył. Kilka płatków
śniegu z lekkim podmuchem wiatru wylądowało na jego twarzy.
Przyjemne orzeźwienie… Schował ręce do kieszeni płaszcza i
spojrzał na rozciągający się przed nim martwy krajobraz.
Zeschnięte krzewy dzikich róż, nagie gałęzie rozłożystych
drzew, pokryte śniegiem płyty nagrobne, wychylające się spod zasp
marmurowe krzyże i figury, płaczące niewiasty pochylone
nieruchomo, od wielu lat nad ciałami trzymanymi w ramionach, anioły
rozpościerające do lotu skrzydła… Stał w wejściu do tego
niezwykłego ogrodu wspomnień wsłuchując się w gwar ulicy, który
zostawiał za sobą, a jednocześnie błogą ciszę cmentarza, w
którego bramy wkraczał. Zawieszony między światem żywych i
światem umarłych, przekraczający tajemny portal, pomiędzy szarym
światem ze szkła i metalu, a niezdartym czasem kamieniem, marmurem
i granitem, jakby zawahał się przez chwilę. Owionęło go stojące,
ciężkie powietrze, wydawało mu się, że poczuł w nozdrzach
zapach śmierci. To tylko złudzenie… Wiatr w zeschłych,
bezlistnych koronach wiekowych dębów i topól wirował
zawzięcie, bucząc i pohukując. Nieruchome anioły, zdawać się
mogło, wpatrywały się w nieoczekiwanego gościa wielkimi,
marmurowymi, martwymi oczyma. “Niegodziwie jest mącić spokój
tych, którzy usnęli” przez jego umysł przebiegło zdanie,
które chyba kiedyś przeczytał, nie pamiętał już gdzie i
kiedy. Odepchnął od siebie niewygodną myśl, ruszył przed siebie.
Furtkę zostawił otwartą. Nie żeby celowo, ot, zapomniał. Wiatr
zaświszczał w stalowych, powyginanych w fantazyjne kształty
rurkach tworzących bramę, ona zaś zaskrzypiała cicho w
odpowiedzi. Rafał tych odgłosów już nie usłyszał. Szedł
wąską, nieodśnieżoną ścieżką wśród ponurych, chyba od
wieków nie odwiedzanych grobów. To, iż wszystkie one
były tak zapuszczone, nie dziwiło go. Cmentarz był stary. Na tyle
stary, by niemożlie było, aby żył jeszcze ktoś z bliskich
spoczywających tu zmarłych. Od dawna nie chowano tu nikogo, teraz
wszyscy nieboszczkowie trafiali na nowy cmentarz komunalny po drugiej
stronie ulicy. Mimo to, Rafał zachwycał się pięknem tego miejsca,
panujące tu zaniedbanie nie wywoływało w nim niechęci, wprost
przeciwnie, dzikość dodawała mu uroku. Nie tknięty od wielu lat
ludzką ręką zdawał się jeszcze piękniejszy. Mężczyzna zdjął
z szyi aparat. Raz po raz przystawał by uwiecznić to przybrudzoną
kamienną figurę, to pokryty zaspą nieskazitelnie białego śniegu
pomnik. Jego kolekcja powiększy się o przepełnione nostalgią i
odwieczną magią fotografie. Chłonął czar tego jedynego w swoim
rodzaju zakątka, chłonął go całym sobą. Szedł dalej, w
dłoniach trzymając narzędzie swej pracy, rozglądając się
uważnie wokół. Nie chciał przeoczyć nawet najmniejszego
szczegułu, one bowiem były w sztuce najważniejsze. Skręcił w
boczną ścieżkę. Wszedł w najbardziej zarośniętą,
najprawdopodobniej najstarszą część cmentarza. Tutaj śnieg nie
zasypał tak szczelnie płyt, bez trudu dało się odczytać wyryte
na nich napisy. Przystawał i na głos odczytywał daty, nazwiska,
pełne poezji i tęsknoty nekrologi.
“W świecie ducha nie ma
pożegnań, bo jak śmierć
potężna jest miłość …”
“…….z jedną maleńką duszą,
tak wiele ubyło…….”
“Rozstanie jest naszym losem
Spotkanie naszą nadzieją”
Kolejne litery wykute w zimnym
kamieniu. Kolejna fotografia.
“Życie jest wstępem do śmierci.”
Odwrócił wzrok, nie wiedział
czemu, te słowa tak go przeraziły. Tu, w tym miejscu, śmierć była
tak realna, poraz pierwszy tak mocno czuł jej bliskość, jej
nieuchronność. Wyczuwał niemal empirycznie jej delikatny pocałunek
na swej twarzy.
Szedł dalej. W milczeniu mijał
kolejne nagrobki. Zapomniał już o tym, po co tutaj przyszedł.
Aparat zwisał bezwładnie trzymany za sznurek, którego zwykł
używać do wieszania sprzętu na szyi, dyndał w rytm odczytywanych
napisów.
“Ty nie umarłaś,
Ty żyjesz z nami,
umarli ci co są zapomniani”
“Jeden z tych, którzy nie
umierają, lecz odlatują w nieskończoną przestrzeń nieba lub
odpływają w bezmiar oceanu i toną w niezgłębionej otchłani.
Daleko od skądkolwiek”
“…nie stój nad mym
grobem, nie zanoś się płaczem, bo mnie tam przecież nie ma,tam
mnie nie zobaczysz…”
“I kiedy Ona przyjdzie
Będę się bała
Bo przecież nie codzień słyszę:
To twój ostatni oddech…”
A dla niego? Dla Rafała? Kto napisze
epitafium, gdy śmierć przyjdzie po niego, gdy to on usłyszy
pewnego dnia “To twój ostatni oddech”? Nie miał przecież
nikogo, kto tęskniłby za nim, kto zapłakałby nad jego mogiłą.
Teraz, w tej właśnie chwili uświadomił sobie poraz pierwszy tak
mocno, jak bardzo jest samotny. Rodziców nie znał, o
rodzeństwi, jeśli nawet je posiadał, nie miał pojęcia, żony i
dzieci także jak dotąd się nie doczekał i szczerze wątpił, że
te chwile kiedyś nadejdą, w gruncie rzeczy wcale tego nie pragnął.
Kto mógłby wyryć na jego grobie te tęskne, melancholijne
wiersze? Podążał dalej zapadając się po kostki w miękkim puchu,
czytał.
“Przychodząc na świat płaczemy –
Inni się śmieją
Umierając – śmiejemy się –
Niech inni płaczą”
Cóż za ironia losu… Tylko…
gdy na świat przychodził Rafał, nikt się nie śmiał, pewnie gdy
umrze, nikt też nie zapłacze.
“Jasnemi skrzydły motyla
w świat biegła po kwietnej błoni
całe jej życie to chwila
lecz jakże długi żal po niej”
Kto, u licha pozwala, by umierały małe
dzieci? Te niewinne istoty, nie skalane jeszcze obłudą tego świata.
Śmierć nie przychodzi po tych, którzy na nią zasługują,
lecz odbiera tych, którzy powinni żyć…
“Straciliśmy przyjaciela. Płaczemy
po nim. Chociaż niektórzy z nas mówią, że jest teraz
szczęśliwy – ma wreszcie wymarzony spokój.”
On nie miał nawet przyjaciół.
Nigdy nie miał prawdziwego przyjaciela, nawet w dzieciństwie.
Nikogo, z kim mógłby godzinami rozmawiać o wszystkim i o
niczym. Ci wszyscy przygodni znajomi, odzywający się raz na ruski
rok, piszący zdawkowe maile czy smsy, gdy przypadkiem znajdą gdzieś
jego numer telefonu czy adres, tak naprawdę nic nie znaczyli, ani
oni dla niego, ani on dla nich. Zawsze zazdrościł ludziom, którzy
doznali prawdziwej przyjaźni.
“Zawsze byłeś w moim
życiu,Najdroższy Tatusiu.Teraz zawsze jesteś w moich myślach, w
mojej pamięci.Byłeś i jesteś najwspanialszym Ojcem na
świecie.Wierzę ,że nadal jesteś przy mnie…”
Szczęściarz. Choć przez chwilę miał
ojca, zna choć jego nazwisko, pamięta jego twarz. Może chodził z
nim na ryby, grał w piłkę, uczył pływać…? Wszystko to, o czym
jako mały chłopic marzył Rafał.
“Nigdy nie było mi dane poczuć
ciepła twoich ramion. Tak szybko odeszłaś…Mamusiu.”
Rafał bezwiednie spojrzał na datę
urodzin i śmierci. Dwudziestoletnia kobieta. Osierociła pewnie
autora, gdy był jeszcze zbyt mały, by ją pamiętać. Ale to nie
była jej wina, ona nie wybrała dnia ani godziny. A matka Rafała…
On też nigdy nie poczuł ciepła jej ramion. Ona mu na to nie
pozwoliła…
“…trudno z kątów wymieść
smutek i tęsknotę..
to ważne uczucia pamięci
i pozbycie się ich sprawia ból…
cmentarz o tej porze lśni,
od różnych odcieni zieleni,
płomienie lampek wyznaczają czas…
spokój miesza się z krzykiem
żalu…
policzek przytulony do gipsowego
anioła…
łzy…
… to wciąż,
każdego dnia boli tak samo …”
Tu nie było ani zieleni, ani lampek,
ani płaczu. Była cisza…
Rafał czuł, jak nogi powoli odmawiają
mu posłuszeństwa. Nie wiedział jak długo chodził tak po starym
cmentarzu. Tu czas stał w miejscu, nie istniał. Mężczyzna nie
zauważył nawet, że słońce chyliło się już ku zachodowi. Tutaj
to nie miało znaczenia. Dzień i noc płynęły jednym, monotonnym
rytmem. Spostrzegł spruchniałą, niewielką, drewnianą ławeczkę
obok jednego z nagroków. Ruszył w tamtą stronę. Jego stopy
niemal bezgłośnie brnęły w śniegu. Odgarnął białą pierzynę
okrywającą deski. Przysiadł. Jego wzrok spoczął na drewnianym,
małym krzyżyku unoszącym się ponad ośnieżoną płytą. Przybita
do niego, zardzewiała tabliczka głosiła: “Zabiło go to, co
najbardziej kochał”. Rafał kochał w życiu tylko jedno, wciąż
to samo, fotografię. Właśnie… Przypomniał sobie o aparacie
obijającym się o puchową, ciepłą kurtkę. Wyjął sprzęt z
futerału, odsłonił obiektyw. Ciche pstyknięcie zmąciło ciszę.
– Niegodziwie jest mącić spokój
tych, którzy usnęli – usłyszał za sobą głos dobiegający
jakby z oddali.
Obrócił się. Nie było
nikogo. Za jego plecami stała tylko poszarzała figura anioła z
uniesionym w górę mieczem. Skrzydlata postać wydawała się
wpatrywać w niego marmurowymi oczyma, przewiercać na wylot,,
spoglądać w samą głębię jego myśli.
– Wypowiedz swoje ostatnie życzenie –
znów głos, daleki, a jednak bliski. Może to głos w jego
własnej głowie?
– Epitafium… – wyszeptały bezwiednie
jego sine od mrozu usta.
Wydało mu się jeszcze, że miecz w
ręku kamiennego anioła opada. Potem… Potem nie było już nic…
***
Mariusz przemieżał wąskie ścieżki
starego cmentarza. Brnął po kostki w śniegu przystając raz po
raz, by odczytać kolejny napis na nagrobnej płycie. Jego wzrok
przykuły litery wypisane nad zapomnianą mogiłą, leżącą u stóp
figury anioła z uniesionym w górę mieczem.
“ Tu leży niegodziwiec, który
zmącił spokój, tych, którzy usnęli”
Paulina Maria “Lorelay” Szymborska–Karcz