Ojciec- stary
drwal zginął nie dalej jak rok temu przygnieciony przez drzewo,
ledwo wiązali koniec z końcem, a teraz matka zachorowała. Stary
znachor Tellias rozkładał ręce. Kazał Neithanowi zebrać
rosnących na leśnej polanie ziół, jednak nie wróżył
jego matce długiego życia. Marie była jeszcze taka młoda…
Pomyślał teraz o siostrze, którą zostawił w domu. Taka
młoda, a sama zajmowała się domem i opiekowała chorą matką. A
tak niedawno ten podły Lair ją skrzywdził. Tak bardzo ją
skrzywdził… Nosiła teraz jego dziecko, a on niewiadomo gdzie
obecnie przebywał, od dawna nikt go nie widział. Młodzieniec
zacisnął pięści. Niech tylko dopadnie tego drania. Znów
przyspieszył kroku, nie miał czasu przecież napawać się pięknem
przyrody, musiał wracać pomóc Marie.
Przedarł się przez najciemniejszy
gąszcz, rozchylił ostatnie dzielące go od polany chaszcze
i…przystanął wypuszczając z dłoni koszyk. Tańczyła lekko z
koszem pełnym ziół w dłoni z cicha podśpiewując czystym,
słowiczym głosem. Była taka zwiewna i taka piękna. Błękitna
powiewna sukienka falowała na delikatnym powiewie wiatru jak jej
długie złote włosy opadające luźno na ramiona i plecy.
-”Pewnego dnia odnajdziesz mnie, nie
pozwolę ci odejść, zatrzymam cię i podążać będziesz za mną
jak cień, krok w krok, na zawsze przy mnie, a świat przestanie
istnieć-” dźwięczny sopran rósł w siłę, odbijał się
echem wśród otaczającego polankę gęstego boru. W uszach
Neithana dźwięczał, wibrował w jego głowie, hipnotyzował.
Świat nie istniał, istniała już tylko ona.
Zatrzymała się, umilkła. Zwróciła
ku niemu przenikliwy wzrok błękitnych oczu. Spojrzenie to tak
niewinne i delikatne, zdawało się jednak przewiercać na wylot,
kusić, mamić. Wyciągnęła ku niemu dłoń i gestem nakazała
podejść. Przemógł się wreszcie by zrobić kilka kroków
naprzód i zaczął podążać w jej stronę jakby
zahipnotyzowany. Uśmiechnęła się lekko gdy stanął naprzeciw
niej , a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie wiedział kiedy
upadł przed nią na kolana, ujął jej dłoń i ucałował. Opuściła
wstydliwie głowę, zarumieniła się.
– Słowiku polny, jakże cię zwą?-
zdołał wreszcie wydusić z siebie słowa.
– Elena – wyszeptało dziewczę nie
podnosząc wzroku.
– Jestem Neithan, to dla mnie zaszczyt
poznać imię tak pięknego kwiatu – powiedział, a raczej wydukał
powstając powoli z klęczek.
Dziewczyna
uśmiechnęła się płonąc rumieńcem. Wzięła go za rękę
delikatnie i pociągnęła ku strumykowi wolnym nurtem
przepływającemu przez polankę. Pobiegli śmiejąc się jak dzieci.
Gdy dotarli nad bieg strumyka Elena usiadła i zamoczyła bose stopy
w wodzie, on zaś położył się obok, kładąc głowę na jej
kolanach. Poczęła delikatnie głaskać jego kasztanowe , miękkie
włosy.
* * *
Marie otarła fartuszkiem zlane zimnym
potem czoło. Udała się do kuchni szybkim krokiem, na tyle szybkim
na ile pozwalał jej dość pokaźny już , co nie dziwota przy ósmym
miesiącu ciąży , brzuch. Młoda kobieta zdjęła kociołek z
paleniska. Nalała zupę do glinianego naczynia i wróciła do
matki. Errisa była półprzytomna, jej bladą twarz
wykrzywiał grymas bólu. Córka posadziła z trudem
starą kobietę na łóżku, opierając jej plecy o poduszki i
poczęła ją karmić. Wyglądała co jakiś czas za okno, słońce
zachodziło. „Gdzież on się podziewa?” –myślała. Nagle jej
własne myśli zaczęły napawać ją lękiem. A jeśli…jeśli jej
ukochanemu bratu coś się stało? „Nie, to niemożliwe, wróci,
na pewno za chwilę wróci”.
* * *
Słońce chowało
się już nieubłaganie za horyzont. Nagle Neithan zerwał się jak
oparzony. Elena spojrzała na niego zdziwiona.
– Muszę już iść…Moja
siostra…matka…- próbował jakoś sklecić słowa w
zdanie.
-
– Siostra? Matka? A ja? – na
twarzy dziewczyny odmalował się smutek- Zostawisz mnie samą? -
– Muszę. Odprowadzę cię, a potem
muszę wracać.
Z oczu dziewczyny
popłynęły łzy.
-
– Proszę nie odchodź.
Zostań ze mną.- łkała cicho . -
– Wrócę, obiecuję że jutro
wrócę z samego rana.
Dziewczyna skinęła
głową. Spojrzała jednak na niego smutnym, przerażonym wzrokiem.
Nie wiedział co robić. Tak bardzo chciał zostać przy niej, ale…
Co z matką , co z Marie?
-
– Idź już. Nie odprowadzaj
mnie. Mieszkam niedaleko.
Neithan wstał i pobiegł w ciemny las,
w stronę domu. W stronę zachodzącego słońca.
* * *
Wbiegł do chaty omal potykając się o
próg. Marie zerwała się z miejsca.
– Co się z tobą działo?
– Przepraszam, coś mnie zatrzymało.
– Martwiłam się…- Marie spojrzała
na niego pełnymi łez oczami.
– Wybacz siostrzyczko…
Przytulił ją
mocno. W ramionach brata poczuła się bezpieczna. Ucałował jej
czoło.
-
– Masz zioła?
To pytanie zmroziło mu krew w żyłach.
Zamarł na chwilę. Przecież z tego wszystkiego zapomniał. Zupełnie
zapomniał po co poszedł na polanę.
– Widzisz…gdy biegłem przez las,
spiesząc się do was, usłyszałem wycie wilków- zaczął
dość nieporadnie kłamać- zacząłem uciekać i zioła wysypały
mi się z koszyka. – starał się nie patrzeć jej w oczy.
Marie skinęła głową. Przytuliła
brata. Nawet nie podejrzewała że kiedykolwiek mógłby ją
okłamać.
-
– Pójdę tam jutro z
rana i przyniosę ziół. -
– Dobrze braciszku. Tylko uważaj.
* * *
Słońce ledwie zdążyło wzejść, na
leśnej ściółce błyszczały jeszcze krople porannej rosy.
Neithan odgarnął liście ostatnich drzew dzielących go od polanki.
Serce jego biło jak oszalałe. Wzrokiem przebiegł polanę, ale
nigdzie jej nie było. „Przyszedłem zbyt wcześnie”- pomyślał.
Pochylił się i zaczął do koszyka zbierać ziół. Gdy
koszyk był już pełny usiadł nad strumykiem i czekał z zapartym
tchem. Czas dłużył się, minuty wydawały się być godzinami.
Wreszcie słońce zaczęło bieżyć ku południowi. Zrezygnowany,
smutny i podłamany wstał i już miał ruszać w stronę domu gdy
przed nim stanęła nagle ona.
-Nareszcie jesteś – uśmiechnął
się i wziął ja w ramiona.
Dziewczyna zachichotała. Przytulił ją
mocno do siebie a potem odłożył koszyk, wziął ją na ręce i
poniósł w miejsce nieopodal gdzie trawa była najbujniejsza.
Położył ją a sam usiadł obok. Elena dotknęła delikatnie jego
policzka, pogłaskała. Jej zwiewna sukienka opadła na jednym
ramieniu odsłaniając je nieco lubieżnie. Pochylił się i złożył
na jej ustach pocałunek, wpierw delikatny, potem coraz bardziej
namiętny. Dziewczyna z początku wydawała się zakłopotana, lecz
nie wzbraniała się. Po czasie jakby się ośmieliła, aż w końcu
w jednej chwili wpiła się łaknącymi ustami w jego gorące usta.
Oboje ogarnął szał. Dłonie jego powędrowały za dekolt błękitnej
sukienki. Odnalazły tam to czego szukały. Pod jego namiętnym,
pragnącym dotykiem zaczęła oddychać szybciej, ciężej, co
jeszcze bardziej go rozpalało. Nie wiadomo kiedy leżeli na miękkiej
, zielonej trawie nadzy i wolni…rozpaleni aż do czerwoności.
Ustami przywarł do jej białej piersi, ona zaś pieściła namiętnym
dotykiem palców jego męskość. I nagle stało się to co
musiało się stać. Wszedł w nią, a ona wydała cichy jęk
rozkoszy. Zaczął poruszać się wciąż szybciej i szybciej,
opanowała ich dzika namiętność. Jej jęki ekstazy odbijały się
echem po polanie. Wreszcie opadł obok niej bez sił, oddychając
ciężko. Spojrzał na jej pogrążone w błogości oblicze. Po
chwili ocknął się z ekstazy rozkoszy. Słońce dawno już
przekroczyło zenit.
– Muszę iść. Muszę zanieść zioła
dla matki. Obiecuję że wrócę- mówił ubierając się
pospiesznie.
– Ale…znów mnie zostawiasz
samą. Jestem taka samotna, a bez ciebie nic nie ma sensu. Zostań
ze mną. – łkała Elena.
– Nie mogę, naprawdę nie mogę.
Wrócę jutro, obiecuję.
Dziewczyna wpadła w histerię, zaczęła
gorączkowo tulić się do niego spazmatycznie łkając.
-Kochanie zrozum…proszę…
Ucałował jeszcze raz jej drżące
usta, złapał koszyk i pobiegł w stronę wsi.
* * *
Gdy otworzył drzwi i wbiegł do chaty
usłyszał przeraźliwy krzyk siostry. Pobiegł do izby. Marie
klęczała przy łóżku matki zalewając się łzami i
krzycząc. Spojrzał na starą kobietę. Na jej twarzy nie znać już
było bólu, malował się na niej błogi spokój.
Przytulił siostrę a z jego oczu popłynęły łzy.
* * *
Marie siedziała przy oknie ,
nieprzytomnie wpatrując się we wschód słońca. Neithan
podszedł i przytulił siostrę. Pocałował ją w policzek.
-Marie, kochana, mam okazję zarobić
trochę, teraz każdy grosz jest nam potrzebny. Zostaniesz przez
chwilę sama?
-Proszę braciszku, nie dzisiaj…-
glos Marie brzmiał inaczej, był jakiś pusty, lecz czaił się w
nim ledwie zauważalny strach.
-Jutro będzie już za późno,
ten człowiek kazał mi przyjść dziś. Nie możemy przepuścić
takiej okazji – młodzieniec łgał coraz sprawniej.
– Ech…dobrze, ale postaraj się
wrócić jak najszybciej.
– Dobrze siostrzyczko, nim się
obejrzysz wrócę do ciebie.
Neithan wybiegł z chaty trzaskając za
sobą drzwiami.
* * *
Gdy szedł powoli przez las, jego serce
biło jak oszalałe. Nie myślał już o matce, która wczoraj
zasnęła wiecznym snem, ani o siostrze, którą zostawił
samą. Zaczął biec, rozchylił gałęzie. Siedziała nad potokiem
naga i taka piękna. Bose stopy moczyła w przejrzystych wodach
strumyczka. W dłoniach trzymała bukiet świeżo zerwanych kwiatów.
Wszystko znów przestało się liczyć. Była tylko ona.
* * *
Marie ustawiła kociołek na palenisku.
Nieprzytomnymi oczyma wyjrzała przez okno. Dawno już było po
południu, niedługo słońce zacznie chylić się ku zachodowi, a
jego nie ma. Rozejrzała się po pustych czterech ścianach izby.
Było tak pusto i tak cicho. Z jej oczu popłynęły łzy. Nagle
poczuła skurcz, potem jeszcze jeden. Ledwie doszła do posłania i
położyła się. Leżała tak przerażona nie wiedząc co robić.
„Braciszku pośpiesz się” ta jedna myśl kołatała się w jej
głowie. Jednak i ją zagłuszył z czasem napływający ból
coraz częstszych skurczy.
* * *
Neithan zerwał się znów jak
oparzony. Począł ubierać się w pośpiechu. Oddychał wciąż
jeszcze ciężko, jednak z przerażeniem spoglądał na słońce
chylące się ku zachodowi.
Elena wstała, stanęła naprzeciw
niego.
– Znów musisz iść- w jej
głosie pobrzmiewał wyrzut.
– Tak kochanie muszę. Mówiłem
ci…
Elena uniosła
dłoń. Zaczęła coś z cicha szeptać. Nad polaną nie wiedzieć
skąd poczęły zbierać się ciemne chmury. Szeptała coraz
szybciej, śpiewniej, jakby z zacięciem. Spojrzał jej w oczy. Przez
krótką chwilę dostrzegł w nich coś innego niż zwykle, coś
złego, jakieś dziwne błędne ogniki błądzące po bezkresnym
błękicie. Po chwili już ich nie widział. Nie widział nic.
Pogrążył się w ciemności. Zaczął biec przed siebie przerażony.
Biegł na oślep potykając się co chwila. Słyszał wciąż
oddalający się śpiewny szept, nie już nie szept. Elena krzyczała
z mocą w nieznanym mu języku. Nagle zapomiał gdzie biegnie.
Zapomniał wszystko co jeszcze przed chwilą było dla niego tak
ważne. Z jego pamięci jak przy zbyt silnym powiewie wiatru uleciała
siostra, zmarła wczoraj matka, dom, wieś w której mieszkał,
nawet jego własne imię. Wszystko zapomniał. Wszystko poza jednym.
Pamiętał tylko doskonale Elenę i każdą chwilę spędzoną z nią,
błękit jej oczu, złote włosy, każdy dotyk , pocałunek..
– Elena!
– Jestem kochanie- słyszał szelest
wśród traw, zbliżające się kroki ukochanej. Upadł na
ziemię.
Podeszła do niego
i przytuliła mocno. Usiadła obok i położyła jego głowę na
swoich kolanach. Przymknął ślepe oczy i powoli odpłynął. Zasnął
spokojnym snem, oddychał miarowo, równo, ogarnęła go
błogość.
– Pewnego dnia odnajdziesz mnie, nie
pozwolę ci odejść, zatrzymam cię i podążać będziesz za mną
jak cień, krok w krok, na zawsze przy mnie, a świat przestanie
istnieć- zaśpiewała cicho dźwięcznym, czystym głosem.
Dla Michasia, za to że był…
Paulina Maria “Lorelay” Szymborska–Karcz