Siew
Pani zabiła Panią.
Nasiona nasłuchiwały z dna bagażnika, gdy kobiety wyruszały w noc. Wpierw cichych, urywanych wibracji. Potem głośniejszych i coraz częstszych, po których nastąpiła cisza zakłócana jedynie szmerem opon toczących się po drodze.
Pani rzuciła coś ledwo słyszalnym tonem, lecz ta druga nie odpowiedziała. Szumy tła zastąpił ogłuszający, harmonijny hałas. Długo nic go nie przerywało.
W końcu przebiły się gwałtowane wibracje, podobne do wcześniejszych. Ich intensywność rosła, tymczasem hałas urwał się, a szum opon wrócił na chwilę, by zmienić się w chaotyczny terkot. Zewsząd docierały piski gałęzi uderzających i ocierających się o karoserię.
Nagle wszystko umilkło.
Pojazd stał nieruchomo, Panie siedziały w milczeniu.
Pierwsza o coś zapytała, lecz odpowiedziało jej tylko kliknięcie otwieranych drzwi. Siedziała tak moment, wreszcie sama wyszła.
Nasiona nasłuchiwały zaniepokojone, docierał do nich jedynie szum wiatru. Wtedy coś uderzyło w bok samochodu.
Ciosy powtarzały się, aż zatrzęsło autem. Torbę z nasionami rzuciło w róg bagażnika na inne sadzonki. Po ostatnim ciosie nastąpiło kliknięcie, nasiona zalały chłodne powietrze i blask księżyca. Druga Pani pochwyciła leżącą obok torby łopatę.
Zdezorientowane i podzielone nasiona szeptały między sobą, niektóre patrzyły, jak tamta kopała, wlokła coś, przyklepywała ziemię. Oblepione miękką glebą narzędzie wylądowało z powrotem na swoim miejscu. Nasiona umilkły.
Po chwili wahania Pani wyciągnęła nożyce i wbiła je w worek, tnąc w dół.
Garść nasion mogła tylko krzyczeć niesłyszalnymi dla ludzi głosami, gdy rzuciła je na grób.
Nie widziały już Pani idącej do samochodu. Całą ich uwagę przyciągnęło ciepłe jeszcze ciało pod nimi i tląca się w nim żądza zemsty.
Już wkrótce miały sięgnąć do niej korzeniami. I wzrastać.
I
Kto u czarta? – zawołał niski człowiek, w drodze do drzwi poprawiając niebiesko-zielony szlafrok. – Moment durniu, idę przecież – warknął stając na postawionej przed progiem skrzynce. Wystarczył rzut oka przez wizjer, by zeskoczył z niej i szarpnięciem otworzył drzwi.
Przed mężczyzną stała młoda kobieta o bladej skórze, z wielkim sińcem na czole. W rękach ściskała kilkanaście lilii, mokra ziemia osypywała się z korzeni na jej rozpadające się buty.
– Wchodź, szybko – bez czekania na odpowiedź wciągnął ją do środka.
Przyjrzał się kobiecie dokładniej, gdy stała zdezorientowana na środku salonu. Średniego wzrostu brunetka, miała dwadzieścia osiem, może dwadzieścia dziewięć lat. Była też bezsprzecznie martwa, choć świetnie zachowana.
– Nawet wiem przez co – pomyślał z niepokojem mężczyzna. – Zwykle to ja przychodzę do klientów, nie na odwrót. Polecił mnie zmarły krewny, może znajomy poganin?
Kobieta skrzywiła się, wzrok umknął jej na bok, po czym wrócił do twarzy mężczyzny. Oczy miała zielone i szkliste.
– Nie, ja… – mamrotała. Kwiaty w jej dłoniach wyraźnie drgnęły, zwracając się w stronę rozmówcy. Zmarszczyła czoło, spojrzenie odzyskało klarowność. – Czy ty jesteś zrobiony ze słomy? – Jej ton był poważny, nawet oburzony.
Mężczyzna parsknął śmiechem.
– W rzeczy samej! Jestem Chochoł, miło panią poznać…? – Kobieta nie zareagowała. – Zacznijmy od początku. Co pamiętasz sprzed śmierci? – zapytał wskazując jej fotel przy niskim stoliku, na którym leżały skrzypce. Sam usiadł naprzeciwko.
– Niewiele. Byłam gdzieś z moją partnerką, chyba w lesie, w nocy. Wydaje mi się, że zwykle to ja prowadziłam, ale tamtego wieczoru ostro nalegała, żeby mnie zastąpić. – Opowiadała z rosnącym ożywieniem. – Kłóciłyśmy się… o coś. Wywiozła nas w głąb lasu, bałam się. W końcu wysiadłyśmy, próbowałam zmusić ją do powrotu, ale ona mnie uderzyła. Kilka razy. – Wyprostowała się w fotelu, jej rysy stężały. – Potem były tylko gniew, ziemia i korzenie.
– Mało konkretów – zauważył Chochoł. – Jak rozumiem jej imienia też nie pamiętasz? Ani skąd wzięło się to zielsko? – wskazał na kwiaty, ręce kobiety natychmiast zacisnęły się ciaśniej wokół nich, choć ona sama powoli zaprzeczyła ruchem głowy.
– My… hodowałyśmy kwiaty. Chyba – dodała z rozdrażnieniem w głosie.
– Będziemy musieli cię od nich oddzielić, jeśli mam odkryć kto…
– Nie! – krzyknęła, a cały pokój zatrząsł się.
Chochoł poczekał, aż się uspokoi, by ponownie się odezwać:
– Spokojnie, nie odbiorę ci ich siłą. Znam za to kogoś, kto pozwoli ci przypomnieć sobie, pomimo wpływu twojego bukieciku. – Obserwował uważnie, jak rozluźniła uchwyt. Jej źrenice rozszerzyły się nieznacznie.
– Nic z tego nie rozumiem – powiedziała gniewnie. – Kim jesteś, co się dzieje?
Mężczyzna zaśmiał się. – Wyjaśnię ci nieco po drodze, tylko pozwól mi się przebrać. – Patrzył za nią z niepokojem, gdy sztywnym krokiem wyszła do przedpokoju. Zrzucił szlafrok, naciągnął pantalony i buty z wysoką cholewą. Zapinając kamizelkę poczuł, jak coś porusza się w jego piersi. Pospiesznie ruszył za martwą kobietą.
Rycerz kolców
Nie mogły poczuć swoich sióstr przez źdźbła cynizmu, ale widziały dość. Ich pan miał okazję zrobić coś szlachetnego, a to wszystko, czego pragnęły.
Wystarczyło lekkie pchnięcie.
II
– Istnieją duchy żywych i duchy umarłych – zaczął opowiadać Chochoł, gdy wyszli na ulicę. Żaden z mijanych ludzi nie zwracał uwagi na dziwną parę.
– Miałeś wyjaśnić pokurczu – warknęła.
– Powoli, droga pani, powoli. – Weszli teraz w pustą boczną uliczkę. – Te drugie to widma, upiory czy podobne do ciebie ożywione zwłoki. Pierwsze jednak są czymś zupełnie innym.
Skręcili za róg, nagle znaleźli się na kamiennych schodach wiodących w dół, otoczonych przez gładkie betonowe ściany. Kwiaty jakby skuliły się w sobie, oklapły.
– To idee. Fikcyjne postaci, miejsca, rytuały. Istnieją, bo o nich opowiadano. – Kobieta zmrużyła oczy, spojrzała w niebo. Słońce stało się dziwnie przydymione, jego światło ostre i żółte. – Do nich właśnie należę ja, to miejsce czy twoje kwiatki. Działają dlatego, że ktoś tak powiedział. Na przykład, dorośli postrzegają mnie jako normalnego, niewartego uwagi człowieka, ale dzieci widzą prawdę. Bo tak.
– To idiotyczne. Musi być jakiś sens, w końcu ktoś to… – głos jej zamarł, gdy pokonali ostatnie kilka stopni – stworzył.
Weszli do ogromnej, zadymionej sali, w centrum której stała monstrualnych rozmiarów fontanna. Mimo obecności dachu nadal towarzyszył im ten sam żółty blask.
– Dlatego pytałem o pochodzenie kwiatów – ciągnął. – Jeśli twoja partnerka wiedziała o rytuale, mogła specjalnie je zasiać, ustawiając cię w roli Pana. To by też tłumaczyło, jak cię obudziła. Być może ruszyło ją sumienie i postanowiła popełnić samobójstwo poprzez klątwę…
Zorientował się, że kobieta już nie idzie obok niego. Stała jak słup soli, przyciskając nastroszone lilie do piersi.
– Gdzie my jesteśmy do cholery? – zapytała patrząc na monumentalną, rzeźbioną fontannę. Jej kolejne poziomy pokrywały różnorakie wizerunki. Od wziętych z historii i popularnej literatury, przez sceny komediowe rodem z gazetowych komiksów i przemocy w stylu programów informacyjnych, po wizje idealnej, mieszczańskiej rodziny.
– W Mateczniku. – Podszedł do kobiety, by klepnąwszy ją w ramię ruszyć w lewo. – Za mną!
Zaprowadził ją do małej, zasłoniętej kurtyną wnęki. W środku dym przypominał raczej gęstą mgłę. Na dywanach oraz leżankach rozłożone były wychudłe, łyse istoty palące fajki. Z ciał niektórych wyrastały czerwone kwiaty, które po chwili rozpoznała jako maki.
Chochoł podszedł do jednej z istot i powiedział:
– Wielki Guślarzu, przyszedłem ze znajomą pragnącą spróbować waszego specyfiku. Ona chce załagodzić – spauzował dobierając słowa – targające nią emocje. – Przez chwilę zdawało się, że Guślarz nie usłyszał. Wreszcie przekrzywił głowę w stronę, z której doszedł go głos.
– A ty słomiany?
Chochoł wyprostował się, zacisnął pieści. – Radzę sobie. Mógłbyś…? – Jakby w zwolnionym tempie Guślarz wyciągnął z zanadrza małą strzykawkę. W tym czasie oczekujący na dar mężczyzna tupał rytmicznie lewą nogą. Kobieta uśmiechnęła się lekko, choć czuła chłód bijący od jej kwiatów.
Wreszcie Chochoł podszedł do niej ostrożnie i powiedział:
– Możesz poczuć lekki high. – Po ukłuciu upuściła rośliny, zachwiała się.
Słomiany patrzył, jak odzyskuje równowagę.
– Pamiętasz już swoje imię, pani? – zapytał z przekąsem.
– Tak, moje i jej – wyszczerzyła się drapieżnie, jej pięści zacisnęły błyskawicznie. Chochoł zaniepokoił się, ale nie spojrzała ona na leżące pomiędzy nimi lilie. – Jej adres, pracę, wszystko.
– Znakomicie. Teraz ją znajdziemy, a potem porozmawiacie. – Uśmiech kobiety stracił na drapieżności, mimo to przytaknęła.
– Zaopiekujemy się nimi, gdy was nie będzie – powiedziała szeptem jedna z istot.
Wyszli z niszy Guślarzy w żółty blask placu.
Zza mgły
Z podłogi obserwowały, jak dwie kukiełki nikną za kotarą.
Oni zawsze myślą, że mogą ot tak odrzucić swoje sprężyny, ale to nie takie proste.
Coś musi ich napędzać, a mechanizm jakoś zawsze znajdował drogę z powrotem do wnętrza lalki.
III
Martwa kobieta stała kilka metrów od kwiaciarni jej dawnej ukochanej. Chochoł czekał po przeciwnej stronie ulicy, gotów pomóc, gdyby stało się coś nieoczekiwanego. Przed zaledwie kwadransem zmusił ludzi do mijania sklepu. Sztuczny tłum, by ukryć jej nadejście. Jak? „Bo tak”.
Ta żywa miała za chwilę zamykać.
Kobieta spojrzała w stronę Chochoła.
– Nadal nie wiemy, co chciała uzyskać budząc cię, ale to bez znaczenia. – powiedział czarując przechodniów. – Podejdziesz do niej i zrobisz, co zechcesz.
Pamiętała ich kłótnie i problemy, ale też wszystko co było przed nimi. Codzienne rozmowy, opiekę nad kwiatami, wspólne żarty z głupoty sąsiadów. Gdyby tylko rozumiała dlaczego…
Myśli kobiety zamarły, gdy usłyszała dzwonek u drzwi. Tamta już wyszła.
Była nieco starsza, niż ją pamiętała, zmieniła też fryzurę. Martwa zebrała się w sobie i podeszła do niej.
– Ty? Ale … – Zrobiła krok w tył. Martwa kobieta gwałtownie chwyciła kochankę prawą ręką za ramię, lewą za biodro. Nagle poczuła parzący chłód, opadła ją ciemność a ziemia wokół zadrżała.
Furia
Poderżnęła mu gardło ledwie dwa dni temu.
Przyszła na grób w wietrzny dzień, dlatego nie mogła zauważyć, jak falował gniewnie ze swoimi braćmi. Mówiła z żalem, lecz oni nie słuchali. W końcu wyjęła scyzoryk, odcięła go i schowała do portfela.
Siedział w nim, przed uschnięciem chroniła go rządza zemsty.
Jak tylko poczuł dotyk swojej Pani, w jednej chwili opowiedział jej o wszystkim. A potem pchnął, by rozpętała piekło dla morderczyni.
IV
Wstrząsy wyrwały ludzi z transu, zebrany przed sklepem tłum rzucił się we wszystkich kierunkach. Chochoł uniósł już dłoń, by rozstąpili się przed nim, lecz wtedy poczuł kolce.
Ból wybuchł w jego piersi, jakby miał spalić całe ciało. Wzrok zasnuła mu szkarłatna mgła, ręce same zawirowały wyprowadzając ludzi spośród chaosu. Żar zelżał dopiero, gdy wszyscy bezpiecznie opuścili ulicę. Kobiety zniknęły.
Skupił się. W tym obłędzie kolce mogły już wyczuć kwiat. Powiodą słomianego do Pani, tak jak lilie zaprowadziły ją do niego.
– Wciąż są niedaleko – zdołał pomyśleć Chochoł poprzez wrzask kolców.
Bez wahania wbiegli do leżącej na parterze kamienicy kwiaciarni.
Zapach był tu o wiele ostrzejszy, minęli w dzikim pędzie donice kwiatów smutku, nadziei, radości, przewracając nierozbite jeszcze wazony i donice.
Wpadli na zaplecze. Martwa stała triumfalnie nad żywą, podczas gdy kwiat odrastał, oplatając jej ramiona. Rzucili się między dwie kobiety, ale zostali odepchnięci. Pani lilii zwróciła się do tej drugiej:
– Dlaczego nam to zrobiłaś?!
Tamta, zakrwawiona, podniosła się na kolana i odpowiedziała:
– Bo miałam dość – urwała, by splunąć czerwienią. – Twojej przewagi, bycia słabszą stroną. Dość spojrzeń sąsiadów i…
– Kwiaty! Czemu je porzuciłaś? Dlaczego zasiałaś je na grobie?!
Żywa milczała przez chwilę zdezorientowana.
– Nie wiem – odparła niepewnie. – Coś mnie… tknęło.
Chochoł dostrzegł okazję, krzyknął mimo palącego protestu kolców:
– To one! Inne nasiona, one cię zdradziły! Chciały zabić tę drugą, nawet kosztem życia waszej pani. Zrobiły z niej trupa, by móc nią pokierować, to one!
Martwa zadrżała. Spojrzała na drugą kobietę, potem na swoje ręce.
– Nie pozwolę, by ktoś mi dyktował, co mam zrobić. – Pnącza lilii przepełzły na żywą, zaczęły oplatać jej dłonie. – Ale nie mogę jej wypuścić. Bo ona naprawdę jest moja. Tylko moja. – Ściany zatrzęsły się jeszcze mocniej. – Dziękujemy słomiany. Opowiedz o nas. – Spojrzała w oczy ukochanej. – Bo to ma sens.
W nieludzkim tempie Chochoł wybiegł z budynku, który zaczął już się zapadać. Czekając, aż ból w piersi minie obserwował, jak ziemia pochłania budynek.
Słomiana pieśń
Mężczyzna w niebiesko-zielonym szlafroku siedział w fotelu, grając od niechcenia na skrzypcach.
Wiedział, że wpada w jedną rolę uciekając przed drugą, ale mu to nie przeszkadzało. – Każdy ma swoją sprężynę, tej nie narzucił mi nikt – pomyślał, po czym na powrót zatopił się w aktualnej kreacji. – Jestem niemal pewny, że to któraś z przebudzonych w kwiaciarni roślin popchnęła tę drugą do morderstwa. Sądząc po temperamencie ożywionej mogły się tam dziać nieciekawe rzeczy.
Tuż po fakcie w rozbitej jaźni nasion narodził się pomysł, by wykorzystać rytuał jako ostatnią deskę ratunku. Niestety, rzuconych na grób współbraci nikt o planie nie poinformował.
I tak pani została mściwym Panem.
Oczywiście, mógł powiedzieć prawdę, lecz wtedy lilie dostałyby swoją zemstę. Nienależnie od konsekwencji nie pozwoliłby im wygrać.
Chochoł grał, a róże w jego piersi usychały.
Sebastian Stryjak