Jeśli nie chcesz swojej zguby,
Nie zadzieraj z babcią, luby.
– Masz jedną nową wiadomość – oświadczyła monotonnie poczta głosowa. – Pierwsza nowa wiadomość – dodała po chwili. – Martuś, kochanie – tego głosu nie dało się pomylić. Matka jak zwykle postanowiła zadzwonić o nieprzyzwoicie wczesnej porze prawdopodobnie ze sprawą niecierpiącą zwłoki, od której zależały losy wszechświata. – Pamiętasz? Umówiłaś się na dzisiaj z babcią. Obiecałaś, że z nią pójdziesz i przyniesiesz coś należącego do Michała, co ta hochsztaplerka mogłaby zbadać. Doskonale wiesz, że nie znoszę, gdy babcia chodzi do wróżki sama. Zawsze zostawia tam wtedy pół emerytury, a do domu wraca z przeświadczeniem o ingerencji sił wyższych nawet w przypadku najdrobniejszych spraw. Przypilnuj, żeby tym razem skończyło się maksymalnie na dwustu złotych. Rozumiem, że moja matka chce mieć jakieś przyjemności w życiu, ale mogłaby się spotykać ze swoimi koleżankami, które jeszcze żyją, szydełkować, a nie dwa razy w miesiącu odwiedzać tę naciągaczkę. Liczę na ciebie, kochanie. Pa, pa.
Martyna ziewnęła i wstała z łóżka. Michał już pojechał do pracy – słyszała, jak wychodził jeszcze przed świtem. Dowlokła się do łazienki. Odbicie patrzyło na nią z lustra jednym rozmazanym i jednym podbitym okiem. Weszła pod prysznic i odkręciła wodę. Ciało powoli się rozbudzało, a ona zastanawiała się, co właściwie powinna ze sobą zabrać, by zadowolić babcię. Ostatnio przyniosła jej pióro narzeczonego, ale podobno miało zbyt słabą aurę i nie nadawało się do rytuału. Wolała nie wnikać, jakim magicznym szachrajstwom zamierzano poddać obiekt, ale od dobrej opinii wróżki zależało, czy związek Martyny i Michała otrzyma w końcu akceptację starszej pani. Na błogosławieństwo niestety nie mogli liczyć, bo staruszka nie znosiła prawników prawie tak samo jak domokrążców.
Babcia Ela miała lekkiego hopla na punkcie wróżb i bez porady Esmeraldy nie podejmowała żadnych ważnych decyzji. Esmeralda tak naprawdę nazywała się Lucyna Nowak, miała trzydzieści dwa lata, dwójkę dzieci i przez większość czasu zajmowała się stawianiem tarota w Internecie; ze specjalnymi klientami spotykała się w swoim salonie wróżb mieszczącym się w jednym z warszawskich biurowców. Była kobietą przedsiębiorczą zatrudniającą dwanaście wróżek i jednego cieszącego się bardzo dobrą opinią wróża. Martyna w przeciwieństwie do swojej matki uważała, że są gorsze następstwa starości niż uzależnienie od, jak sama mówiła, „miękkiego okultyzmu”. Wróżka miała biuro w centrum, na stronie internetowej wyglądało jak gabinet psychologa, a klienci otrzymywali paragony fiskalne. Babcia mogłaby mieć demencję, zawał, osteoporozę czy też Parkinsona. Tymczasem nic jej nie dolegało, a lekarze byli zdania, że zdrowia może jej pozazdrościć niejedna sześćdziesięciolatka. Matka najwyraźniej musiała się do czegoś przyczepić. Tej kobiecie nie można było dogodzić. Czego człowiek nie zrobił, było i tak źle; gdy zaprzestawał działań, czekając na jakiekolwiek instrukcje, dowiadywał się, że powinien wiedzieć, że ona oczekuje pomocy, wsparcia lub pożyczki, a domyślenie się, o co jej chodzi w danej chwili, było obowiązkiem, jeśli nie zaszczytem.
Martyna w szlafroku przemaszerowała do garderoby. Michał jak zwykle zostawił po sobie porządek graniczący ze sterylnością. Zatrzymała się przy szufladzie z kolorystycznie ułożonymi krawatami.
– Będzie musiał wystarczyć – mruknęła, wybierając jeden z nich.
***
Staruszka miała osiemdziesiąt jeden lat i niespożyte zasoby energii. Osiągnęła już ten stan, który pozwalał jej przestać przejmować się opinią otoczenia. Wychodziła skądinąd ze słusznego założenia, że jest stara i wolno jej już prawie wszystko. Dlatego też nie krępowała się i za każdym razem komentowała sercowe wybory zarówno córki, jak i wnuczki. W przypadku Martyny obiekcji babci co do kandydata nie można było uznać za bezpodstawne. Dotąd dziewczyna wybierała facetów dość niefortunnie. Swego czasu chodziła z gitarzystą jakiegoś deathmetalowego zespołu i chciała sobie wytatuować jego sceniczny pseudonim na ramieniu. Babcia była zdania, że dobrze, że nie na czole. Potem był malarz, artysta, człowiek tak uduchowiony, że nie ogarniał prania raz na dwa tygodnie, higiena była mu absolutnie obca, a duchowość chyba wzmagała się pod wpływem wydzielanego przez niego odoru. Następnie był student architektury, listonosz, doktorant na SGH, a ostatnio prawnik poznany na jakiejś konferencji.
Babcia Ela darzyła przedstawicieli tego zawodu nieskrywaną niechęcią sięgającą czasów swojego pierwszego rozwodu, gdy wynajęty przez nią prawnik okazał się kanalią i bratem przyrodnim kochanki jej męża. Z biegiem lat utwierdzała się w przekonaniu, że prawnicy są siedliskiem zła i apostołami szatana. Może gdzieś tam żył jakiś porządny jeden potwierdzający regułę, ale Michał Rafael Kuchciński na pewno nim nie był. Rozbijał się tym swoim szpanerskim autem po okolicy, prowadził wystawne życie, miał dwustumetrowy apartament na Mokotowie, willę pod miastem i ewidentnie mu się wiodło. Zapewne niektóre babcie uznałyby go za odpowiedniego kandydata na męża dla jedynej wnuczki, postrzegając go tylko przez pryzmat jego statusu majątkowego. Babcia Ela poznała osobiście wybranka Martyny i doszła do wniosku, że nie chciałaby go dotknąć nawet bardzo długim kijem i gdyby ktoś jej za to zapłacił. Trzydziestolatek był przystojny, elegancki i źle patrzyło mu z oczu. Staruszka zakwalifikowała go do kategorii nadętych bufonów ze względu na paskudny charakter i całkowity brak dobrego gustu przy doborze krawatów. Kto by chciał, żeby jego wnuczka spotykała z takim potworem?
***
Wizyty u wróżki zazwyczaj odbywały się w piątki, które to zarówno babcia, jak i Esmeralda uznawały za najlepszy dzień do kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi. Z opowieści staruszki wynikało, że wtedy duchowość wręcz wylewała się „wiedzącej” uszami, a wszelkie kontakty ze zmarłymi czy innymi mocami praktycznie nie wymagały wysiłku. Dotychczas Martyna ograniczała się do siedzenia w poczekalni i wypicia całkiem niezłej kawy, jaką częstowała interesantów dziewczyna z recepcji. Przypuszczała, że dziś będzie musiała wejść wraz z babcią do gabinetu wróżb, bo inaczej nie zdoła powstrzymać jej przed wydaniem znacznej sumy.
Salon wróżbiarski ukrywał się na siódmym piętrze wieżowca pod szyldem „Coaching, Motywacja, Rozwój Osobisty”. Dopiero czytając wyciąg z KRS, można było dowiedzieć się, że poza tym w biurze stawia się tarota. Podobno szef jednej z większych spółek giełdowych regularnie przychodził tu na sesje, które sprowadzały się do wróżenia z ręki.
Martyna czekała na babcię jak zwykle przed budynkiem. Nie spodziewała się, że staruszka od razu przypuści frontalny atak.
– Kochanie, co to jest?
– Ale babciu, o co ci chodzi? – Martyna poprawiła ciemne okulary. Miała nadzieję, że pod makijażem siniec jest praktycznie niewidoczny.
– Dziecko, nie udawaj, że nie wiesz. Jeśli to jest to, o czym ja myślę, to osobiście wypruję temu twojemu nędznemu prawnikowi wątrobę – zagroziła – i będę mieć gdzieś, że powiedzą, że to są groźby karalne, albo że mnie wsadzą. Jestem za stara, żeby pójść do więzienia. Co najwyżej spędzę miło czas w Drewnicy. Pokaż oko – zażądała.
– To nie tak, jak myślisz, babciu! – dziewczyna jeszcze protestowała, ale zdawała sobie sprawę, że jest na przegranej pozycji. Zsunęła okulary i pozwoliła, by staruszka przyjrzała się.
– To może mi wytłumaczysz na początek, jak myślę, żebym mogła się ustosunkować.
– Byłam na fitnessie i potem przyłożyłam sobie drzwiczkami od szafki w przebieralni.
– Drugi raz w tym miesiącu? Raz prawe, raz lewe oko? Ja rozumiem, że jesteś niezdarą, ale nie wmówisz mi, że to się stało przypadkiem i że to nie jego wina. Jak jeszcze zaczniesz kłamać, by go chronić, to się pogniewamy, moja panno.
– Ale to nie on – zaprotestowała. – Babciu, mam rozum i nie byłabym w związku z facetem, który mnie bije. Zacznijmy od tego, że nie dałabym mu się dotknąć.
– Dziecko… – starsza pani westchnęła. W tej chwili odpuszczała, ale nie można było liczyć na to, że nie postanowi za chwilę wrócić do tematu. – Po prostu się o ciebie martwię. Jesteś taka młoda, dlaczego spotykasz się z tym starym grzybem? Siedem lat to duża różnica wieku.
– Arek był dziesięć lat starszy – Martyna przypomniała o doktorancie SGH, który zdaniem babci coś przed jej wnuczką ukrywał.
– A w Piastowie miał żonę i dwójkę dzieci.
– Tego nigdy nie udowodniłaś.
– Ale jakoś nie jesteście razem, odkąd go zapytałaś, jak się ma Beatka. – Starsza pani nie mogła ukryć satysfakcji. – A to właśnie Esmeralda powiedziała, że on nie jest uczciwy względem ciebie i własnej żony. Nawet jej imię podała.
– Babciu, tak można powiedzieć praktycznie o każdym facecie. Znasz jakiegoś uczciwego mężczyznę, żywego mężczyznę?
Kobieta pokręciła głową. Już jakiś czas usiłowała wnuczkę zniechęcić do związku z Kuchcińskim, ale nie znajdowała przekonujących argumentów. Miała nadzieję, że amunicji do tej potyczki tym razem dostarczy jej Esmeralda. Młode pokolenie kompletnie nie wierzyło we wróżby czy uroki, a moce nadprzyrodzone akceptowało jedynie w przypadku książek i filmów – zupełnie ignorując dowody na ich istnienie w realnym życiu.
Weszły do lobby i windą wjechały na siódme piętro. Oczekująca na nie kobieta wyglądała na trenera personalnego, a nie wróżkę. Biła od niej pewność siebie, którą dodatkowo podkreślała doskonale skrojona garsonka w kolorze ciemnej śliwki.
– Kochanie, zaczekasz tu na mnie?
– Babciu, mam misję. Mama…
– Obiecuję, że nie zostawię tu całej emerytury. Zresztą to moje pieniądze i moja sprawa, co z nimi robię. Daj mi tylko to, o co cię prosiłam, żebyś przyniosła, i sobie tutaj odpocznij. Justynka zrobi ci kawę.
***
– Kochanieńka, potrzebuję rady. – Babcia usiadała w fotelu naprzeciw wróżki i na blacie położyła ciemnoniebieski krawat, który dała jej wnuczka. – Dziś nie będziemy zajmować się moimi finansami, ale narzeczonym Martynki.
Esmeralda sięgnęła po pilota i opuściła rolety. W gabinecie jedynym źródłem światła pozostała mała lampka na jej biurku. Wyciągnęła dłonie nad skrawkiem jedwabiu, ale jeszcze go nie dotykała.
– To mężczyzna konsekwentny i skrupulatny. Wie, czego chce – zaczęła wróżka. – Ma liczne zalety, ale też szereg wad… Wymagający więcej od innych niż od siebie… Ma dobrą sytuację materialną… Co właściwie chciałaby pani o nim wiedzieć?
– W recepcji siedzi moja wnuczka z sińcem pod okiem.
– Aha… Czyli mówimy o takim rodzaju informacji… – Esmeralda nie wyglądała na zdziwioną. – Oboje żyją w stresie. – Wzięła krawat do ręki. – Ale to nie jest dobry kandydat na męża – dodała po jakimś czasie. – Dziś jest wierny, a jutro może już nie być. Z biegiem lat będzie coraz bardziej pewny swych racji i próżny. Mówiąc krótko, jeśli nic w jego postępowaniu się nie zmieni, to on zacznie ją unieszczęśliwiać. Jego aura jest wyjątkowo chwiejna tak samo jak jego psychika…
– Czy coś możemy z tym zrobić? – Babcia nie chciała tracić czasu.
– To zależy, co chce pani osiągnąć. Metod jest kilka. Podstawowe pytanie brzmi: czy mają ze sobą zostać, czy też się rozstać.
-Wolałabym to drugie. Nie chcę, by on jej złamał życie.
– W takim razie nie pozostaje nam nic innego jak urok. Uprzedzam panią tylko, że uroki są płatne ekstra. Mogę go rzucić nawet na przyniesiony przez panią krawat. Czar uaktywni się, gdy mężczyzna go założy. O jakim typie uroku mówimy?
– Cenię sobie skuteczność. – Babcia wyglądała na zdecydowaną. – Przydałoby się mu jakieś nieszczęście, żeby musiał przestać zawracać Martynie głowę.
Wróżka otworzyła szufladę i wyjęła z niej kilka kawałków kolorowej kredy oraz świecę.
– Poproszę panią tutaj. – Wstała od biurka i przeszła na środek gabinetu. Sprawnie zwinęła dywan. Na panelach pod nim wymalowany był pentagram. Wróżka naniosła na niego kredą kilka obco wyglądających symboli i liter alfabetu, po czym na środku położyła krawat Michała, a obok niego zapaliła świeczkę.
Rozpoczęła inkantację. Powietrze nad pentagramem zdawało się lekko falować, a gdy Esmeralda wypowiadała zaklęcie w nieznanym języku, w pomieszczeniu zrobiło się wyjątkowo gorąco. Wrażenie zniknęło niemal natychmiast, tak samo jak migający przed oczami złotawy pył zdający się osiadać na jedwabiu.
– Proszę go podnieść i dopilnować, żeby na pewno trafił do osoby, o którą pani chodzi. Justyna wystawi pani paragon i gwarancję na urok. W przypadku zastrzeżeń bardzo proszę o kontakt. W przeciwieństwie do niektórych my zawsze uwzględniamy reklamacje klienta.
***
Padało. Krople deszczu bębniły monotonnie o parapet. Być może dlatego zaspał – łatwiej zrzucić winę na aurę niż przyznać, że zasiedział się do późna, przygotowując dokumenty dla klienta. Obudził się dwadzieścia minut po pierwszym budziku lekko przerażony. Zerwał się z łóżka, przekonany, że i tak i tak nie uda mu się zdążyć do pracy na czas oraz że jest przynajmniej ósma. Zegar w kuchni pokazywał jednak dopiero piętnaście po szóstej, ale skala spóźnienia była znaczna. Nie miał zazwyczaj czasu na śniadanie i zadowalał się kawą, ale dziś postanowił z niej zrezygnować, by zyskać kilka minut. Po pospiesznym prysznicu wparował do garderoby. Niemal od progu wiedział, że ktoś grzebał w jego rzeczach. Sprzątaczka miała dokładne wytyczne, więc zmiany musiała wprowadzić jego narzeczona. Dzięki temu nie miał pojęcia, gdzie co jest. Nie była to najlepsza chwila na tego typu odkrycia. Momentalnie podniosło się mu ciśnienie.
– Gdzie jest mój krawat? – krzyknął, wychylając się do przedpokoju. – Martyna, śpisz? Gdzie jest mój krawat?! Martyna! – powtórzył, tym razem już wściekły. Dziewczyna nie potrafiła wykonać najprostszej czynności. Prosił ją wielokrotnie, by nie dotykała jego rzeczy, a szczególnie, by trzymała się z dala od jego garderoby. Po prawie minucie pojawiła się, by z niezadowoloną miną oświadczyć po otworzeniu jednego ze skrzydeł przeszklonej szafy:
– Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego znowu się denerwujesz. Przecież wszystko naszykowałam ci już wczoraj. Krawat, marynarka i koszula. Spodnie wiszą tutaj niżej, a buty są na półce na samym dole. Dodatkowe dwie koszule powiesiłam ci tu z boku.
– Czy ciebie naprawdę przerasta zrozumienie prostego polecenia?! Nie dotykaj moich rzeczy! Prosiłem cię o to już kilka razy! Jesteś w stanie to zapamiętać i zrealizować? Nie wyglądasz na tępą, więc zacznij robić tylko to, o co cię proszę. Nie potrzebuję, żebyś mi przygotowywała ubranie do pracy!
***
Samochód nie chciał zapalić, mimo że podczas zeszłotygodniowego przeglądu w autoryzowanym serwisie nie stwierdzono żadnych usterek.
– Cholerny złom! – Uderzył ze złością pięściami w kierownicę. Nadzieja na to, że jeszcze uda mu się o przyzwoitej godzinie dotrzeć do kancelarii, prysła właśnie w tej chwili. Zamówił przez aplikację taksówkę, ale ta nie podjechała mimo dwudziestu minut oczekiwania. Już nawet nie chciało mu się przeklinać. Najwyraźniej w tym mieście nie istniała możliwość, by dotrzeć gdzieś na czas. Zbliżała się siódma, a wraz z nią komunikacyjny armagedon. Do najbliższego przystanku autobusowego musiał iść prawie piętnaście minut i nie udało mu się dotrzeć tam bez przemoczenia pantofli. Dodatkowo tuż przed przejściem dla pieszych został ochlapany przez kierowcę samochodu dostawczego. Mimo wszystko postanowił nie wracać do domu i nie przebierać się – w biurze miał przecież zapasowy garnitur, tak samo jak w mieszkaniu, gdzie mógł wpaść podczas przerwy na lunch.
Autobus przyjechał zapchany i spóźniony, po czym sunął w korku kilkadziesiąt minut trasą, którą na piechotę można by pokonać w czasie przynajmniej o połowę krótszym. Dostanie się do pociągu również stanowiło wyzwanie – już z daleka widział, że peron jest pełny i nie ma gdzie na nim stopy postawić. Dopchanie się do pierwszego podstawionego składu było niemożliwe. Michał wsiadł dopiero do trzeciego pociągu, modląc się, by tłum go nie stratował, a potem nie zmiażdżył. Przejechanie tych kilku stacji było koszmarem. Nie wiedział, jak udawało mu się to znosić podczas studiów.
Dziś był zdania, że ktoś rzucił na niego zły czar, bo nic nie szło tak, jak powinno. Zaczynała go boleć głowa, a przed oczami pojawiały się złote plamki. Żałował, że pokłócił się rano z Martyną. Musiał ją przestraszyć swoim wybuchem, bo uciekła do sypialni z płaczem. Wiedział, że będzie musiał przepraszać. Czasami zastanawiał się, czy nie przeprasza przypadkiem za to, że żyje, ale poza tymi drobnymi tarciami żyło się im całkiem spokojnie. Postanowił od razu po przyjściu do kancelarii polecić recepcjonistce zamówienie kwiatów i zarezerwowanie biletów do teatru. To powinno przynajmniej załagodzić sytuację.
Z pewnymi problemami wysiadł na Śródmieściu i oczywiście skierował się nie do tego wyjścia, do którego powinien. Nieznajomość miasta i podróżowanie tylko samochodem postanowiło zemścić się akurat dzisiaj. Musiał ponownie przemierzyć prawie cały peron, przepychając się przez ludzką ciżbę napierającą w przeciwnym kierunku. Nie łudził się, że ktoś słyszy jego „przepraszam”, powtarzane co chwilę. Przemykał przy samej krawędzi śliskiego peronu. Nie on jeden. Ale to właśnie on dał się zepchnąć wprost pod hamujący skład relacji Grodzisk Mazowiecki – Tłuszcz.
Utrudnienia na linii średnicowej trwały z tego powodu do południa.
KONIEC
Sylwia Mierzejewska