Miała usta czerwone jak krew, cerę białą jak śnieg i włosy czarne jak jej serce. Pięknie lśniła wśród nich korona z kryształów lodu – przyćmiewał ją tylko blask oczu kobiety, zły i nienawistny. Lubiła wolno przechadzać się po mroźnym pałacu, dostojnie spacerować długimi korytarzami, cichymi, jeśli nie liczyć echa jej kroków.
Czasami, gdy miała na to szczególną ochotę, schodziła aż do lochów, podziwiać owoce swoich dawnych działań. Zamienieni w kryształowe posągi dawni wrogowie, wszyscy ludzie, którzy odważyli się stanąć na Jej drodze. Nie zabrakło tego naiwnego chłopaka, który myślał, że może bezkarnie skraść Jej pocałunek, siódemki tych przebrzydłych karłów i oczywiście staruchy, choć przecież ta ostatnia za życia wyglądała o wiele młodziej. Kobieta nie mogła jednak odebrać sobie słodyczy zemsty – pozbawiła obiekt swej nienawiści nie tylko życia, ale też urody – już na wieki! Zrobiła to, gdy tylko odebrała tamtej zwierciadło. Głupie lustro! Myślało, że jeśli odpowiednio dobierze komplementy, to ocali swoje nędzne istnienie. Roztrzaskała je z niekłamaną satysfakcją. Co z tego, że okruchy rozprysły się po całym świecie? Ważne tylko, że nie istniał już cichy pomocnik jedynej, która ją przejrzała.
Co za wstyd! Starucha (Tak, właśnie starucha! Taka jest naprawdę – stara i brzydka! Lód nie kłamie…) rozgryzła Jej plany tak wcześnie, że niewiele brakowało, by im zaszkodzić. Na szczęście nie zdołała – gdy próbowała wyręczyć się męskimi rękami, wystarczyły piękne i smutne usteczka. Gdy starucha działała sama – cóż, okazała się za słaba. Choć to jabłko… No tak, niewiele brakowało.
Jasne, że obudziłaby się bez niczyjej pomocy. Była zbyt potężna, by mógł jej zaszkodzić byle kawałek zatrutego jabłka. Niemniej trafiła do kryształowej trumny, w której wszyscy mogli podziwiać Jej wdzięki. Z jaką przyjemnością miażdżyła później gardła tej siódemce, która za to odpowiadała… No i ten chłystek, przez którego obudziła się za wcześnie, jeszcze zbyt słaba. Wspaniale prezentował się zamrożony obok staruchy – z resztkami twarzy czerwonymi jak te najpiękniejsze na świecie usta… Jej usta, oczywiście.
A jednak, gdyby nie oni wszyscy, pewnie o wiele dłużej dochodziłaby do istoty swej potęgi. Spłodzona w mroźny dzień, przez mężczyznę pastwiącego się nad zakrwawioną ofiarą – cud, że ta donosiła ciążę – krzyczącą, by przestał, by jej nie krzywdził… Wrzeszcząc z bólu, patrzyła w czarne, zimne oczy napastnika – puste jak tunele pozbawione światła. Gdyby widziała, jak wiele jej córka odziedziczy po ojcu… Wtedy pewnie zakończyłaby swoje życie jeszcze przed porodem.
To właśnie w tej trumnie – między zimnymi ścianami, obnażającymi Jej piękne, nagie ciało, rosła w siłę. Gdy wyrwano ją ze snu, wiedziała, że musi odnaleźć podobne miejsce. Podróżowała. Dotarła na koniec świata, do krainy wiecznych śniegów. Dobrowolnie oddała się lodowemu więzieniu – bryły jasnego kryształu pochłonęły ją. Mijały lata.
Po przebudzeniu wiedziała już, że jest potężna. Potężniejsza, niż kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić. Najpierw odnalazła tych, którzy stali za Jej upodleniem. Później wróciła, by wznieść zamek. Twierdzę o ścianach z lodu. A potem pokazała światu, na co ją stać. Wśród zimnych murów często było słychać jęki umierających. Wrzaski bólu torturowanych były dla Niej najpiękniejszą muzyką – gdy przebijała ciała ofiar lodowymi soplami, tak zimnymi, że zamarzała krew wewnątrz ciał…
Sumiennie zbierała trofea. Nie usuwała zwłok. W lochach stworzyła prawdziwą galerię sztuki, pełną groteskowo wygiętych cierpieniem rzeźb – o twarzach czerwonych od krwi lub bladych z przerażenia. To podziemne królestwo ciągnęło się kilometrami, a prócz lodowych figur znajdował się w nim tylko jeden, jedyny przedmiot.
Przejrzała się uważnie w największym kawałku zwierciadła staruchy, jaki się zachował. Królewna Śnieżka już dawno stała się Królową Śniegu. Głupie krasnoludki! A mogły przecież trzymać Ją w zwykłej trumnie…
Anna Tess Gołębiowska
2010 r.