– Nie! Nie tak! Źle! – Krzyknął – Jeśli będziesz tak robić, wszystko się wyda!
Milczała. Twarz bez wyrazu.
Ale w środku, w jej trzewiach, szalała radość.
Nie mogła mu powiedzieć, że właśnie to ją cieszy, że tylko zabijanie sprawia jej satysfakcję.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, mężczyzna westchnął.
– Dobrze. Dość tego. Pomóż mi pozbyć się ciała.
*
Dziesięć lat później.
Ewelina obudziła się bardzo zadowolona. Przeciągnęła się życząc sobie udanego dnia i wstała. Powoli przeszła do salonu. Jej wczorajszy towarzysz leżał
w dokładnie takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiła w nocy.
Nic dziwnego.
Przecież nie żył.
Ewelina popatrzyła chwilę na upiornie blade ciało i poszła się ubrać. Po jakimś czasie znów była w salonie.
– Oglądamy coś? – Zwróciła się do zwłok – Czy chcesz już jechać?
Udając, że czeka na odpowiedź, nalała sobie zimnej kawy.
– Skoro nalegasz – jedziemy.
Podeszła do mężczyzny i lekko przeniosła jego ciało na podłogę. Wyjęła plastikowy, duży, czarny worek i rozłożywszy go obok bez wysiłku umieściła w nim ciało. Już bez zbędnej konwersacji zapięła szybko zamek. Przesunęła kanapę odsłaniając nieduże drzwiczki w podłodze. Otworzyła je i popchnęła worek. Spojrzała w ślad za nim i z aprobatą zauważyła, że elegancko wylądował tuż koło jej auta. Teraz wystarczyło tylko zejść do garażu, wpakować niespodziankę do bagażnika i w drogę. Ewelina złapała kluczyki i wyszła.
W garażu migiem załadowała worek do bagażnika dokładając jeszcze kilka cegieł. Po chwili była już na drodze i mknęła w kierunku lasu, gdzie już dawno odkryła nieduże, ale bardzo głębokie jezioro. Wędkarze niespecjalnie się nim interesowali, a mieszkańcy unikali ze względu na zdradliwe dno. Idealne miejsce.
*
Spokojnie paliła papierosa patrząc na taflę wody, pod którą parę minut wcześniej zniknął worek. Pomyślała, że niedługo będzie musiała zmienić miejsce pochówków. To kolejne zwłoki, które tu utopiła. Robi się tłoczno.
Doskonale wiedziała, że robi źle. Od kiedy wampiry wmieszały się między ludzi, aby przeżyć musiały stać się bardzo ostrożne. Tego uczył ją Antoni. Nie zabijać ludzi, nie przesadzać z pożywianiem się, korzystać z suplementów (ano, były takie). Jest XXI wiek. Łatwiej dokonać eksterminacji wampirów niż kiedykolwiek wcześniej tym bardziej, że zyskując odporność na słońce straciły nieśmiertelność. Wciąż jeszcze tylko żyły dłużej niż ludzie. Wolniejsze starzenie się zawdzięczały nadal dopływowi świeżej krwi, ale nie wydłużało im to znacząco życia. Ewelina miała czterdzieści lat. Wyglądała na dwadzieścia pięć. Wampiry pracowały, miały przyjaciół, jadły i piły jak ludzie, ale pragnienie krwi wciąż jeszcze odgrywało najważniejszą rolę. Tłumione, jak najgorszy nałóg. Żądza by rzucić się tak po prostu do gardła pierwszego lepszego człowieka i rozszarpać je. Wieczna walka z samym sobą
Ewelina coraz bardziej tę walkę przegrywała.
A zaczęło się niewinnie. Gdy odkryła ciągoty do krwi (dla niewtajemniczonych: wampiryzm to coś jak wada genetyczna – jeden rodzi się normalnym człowiekiem i woli piwo, a drugi w okresie dojrzewania zaczyna łaknąć krwi), miała szesnaście lat i była ładną, smukłą dziewczyną. Trafiła na Antoniego, który uczył ją jak żyć i nie szkodzić. Od ostrożności zależało przetrwanie. I było nieźle. A to niby przypadkowe ugryzienia podczas igraszek z chłopakiem, a to wykorzystywanie pijanych kolesi. Niebezpieczne zabawy.
I jakoś się to kręciło.
Do czasu.
Do czasu, aż podczas kłótni z chłopakiem Ewelina nie rzuciła się na niego. W szale go zagryzła. Potem zadzwoniła do Antoniego. Zastał ją siedzącą pośrodku pokoju. Ściany i podłoga opryskane krwią. A pośrodku Ewelina. Przestraszona. Z błyskiem podekscytowania w oczach. Radość z odkrycia, że zabijanie dla krwi, że picie jej bez nakazu umiaru, to spełnienie. Sedno życia każdego wampira.
Po jakimś czasie Ewelina odeszła. Zniknęła. Postanowiła żyć na własny rachunek.
I żyła, ale rachunek rósł.
Tyle genezy.
Mamy rok 2016, jesień. Weekend. A weekend to imprezy, na których trzeba się nasycić przed tygodniem w pracy. Starała się zabijać jedną osobę na tydzień, ale dziś czuła, że potrzebuje jeszcze jednej dużej dawki krwi. Mimo porannych życzeń udanego dnia, była w kiepskim nastroju.
Równo z wybiciem godziny dwudziestej przekroczyła prób pubu „Chochlik”. Mieszkała w dużym mieście, gdzie puby wyrastały na każdym rogu.
W „Chochliku” już kiedyś była. Może z rok temu? Z pewnością nikt jej nie pamięta.
Od razu zauważyła, że zmienili się barmani i wystrój. Teraz było to jaśniej i przestronniej, muzyka grała cicho. Podeszła do baru i zamówiła piwo. Po prostu. Przecież jest tylko zwykłą dziewczyną. Przy kilku stolikach siedziało niedużo osób. Pub dopiero miał się zapełnić a wtedy będzie tłoczno i głośno. Idealnie na realizację planu. Na jednej ze ścian dostrzegła niedużą korkową tablicę ogłoszeń. Na tle kartek i karteczek wisiało duże zdjęcie mężczyzny. Podeszła do ogłoszenia i przyjrzała się twarzy. Powoli pamięć przywoływała stare obrazy. Szczególnie blizna nad prawą brwią… Tak charakterystyczna…. Zaczęła czytać treść. Zaginął… Dziesiąty październik 2015… Adrian… Metr osiemdziesiąt, szara bluza, czarna kurtka… Srebrny krzyżyk…
„Ach!”
Ten krzyżyk zachowała. Głupia. Będzie musiała wyrzucić…
– Znasz go? – pytanie padło zza jej pleców tak niespodziewanie, że mało nie krzyknęła. Lekko łysiejący blondyn stanął już obok niej. – To mój kumpel. Znasz go? – w głosie brzmiała nadzieja.
– N, nie – odpowiedziała.
– Szkoda. – Posmutniał – Już rok go szukamy. Przychodzę tu codziennie. Pytam wszystkich…
Ewelina milczała. Nie chciała ciągnąć tej rozmowy.
– Michał jestem.
Nie wiedziała, czemu wyciągnęła dłoń.
– Ewelina.
– Siądziemy? – Zapytał pewnie ściskając jej dłoń.
– Okej. Jasne. – sama była zaskoczona swoją zgodą. Coś w tym chłopaku ją niepokoiło, ale nie potrafiła tego zdefiniować.
*
Bez problemu znaleźli wolny stolik. Rozmawiali o niczym.
Pub fajny, zima idzie, czemu taka ładna dziewczyna jest w knajpie sama… To ostatnie rozśmieszyło Ewelinę i na chwilę rozwiało dziwny niepokój. Pub powoli się zapełniał. Zamawiali kolejne piwa. Ewelina obserwowała chłopaka zastanawiając się, co takiego w nim jest, co tak ją dekoncentruje i nurtuje jednocześnie. Michał zaś przypatrywał się każdemu wchodzącemu mężczyźnie. Wciąż żywił nadzieję, że w drzwiach stanie Adrian i skończy się czekanie. Trochę było jej go szkoda. Poczucie winy? Nie. Miała prawo zabić Adriana. Wierzyła w hierarchiczność istnienia. W jej ocenie wampiry musiały być ponad ludźmi. Wierzyła w to, że pewnego dnia wampiry zdominują ludzki gatunek tak, jak ludzie zdominowali zwierzęta mordując je w imię własnego przeżycia.
Pomyślała, że ta wizja jest niepokojono piękna.
– …piękna. – głos Michała dotarł do niej z oddali. Drgnęła. Musiał coś mówić od jakiegoś czasu. Zrobiło jej się głupio.
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się – Zamyśliłam się.
– Nic nie szkodzi. – Odwzajemnił uśmiech – Mówiłem tylko, że jesteś niepokojąco piękna.
„Ach!”
„Jakie to dziwne…”
– Nie gadaj głupstw! – Rzuciła, ale musiała przyznać, że było to miłe. Chłopak zaczynał jej się coraz bardziej podobać. Alkohol zaś coraz bardziej szumiał w głowach. Pomyślała, że wszystko powoli prowadzi do szczęśliwego finału. „Może nawet go nie zabiję?” – Przemknęło jej przez myśl – „Miły jest”. Uznała, że nadszedł czas, by zaproponować koledze kawę w swoim mieszkaniu, lecz zanim to zrobiła, chłopak poderwał się.
– Przepraszam – Powiedział – Muszę już iść.
– Acha… – Ewelina była lekko zaskoczona.
– No niestety. Ale będę tu jutro. Przyjdziesz?
– Jasne! – Wypaliła bez zastanowienia.
Michał pochylił się i pocałował ją w policzek.
– To pa. Do jutra. – chwycił kurtkę i w następnej chwili zniknął
w drzwiach. Ewelina zaskoczona wciąż siedziała przy stoliku.
*
Następnego dnia zerwała się wcześnie i to od razu ją wkurzyło. Wczoraj wróciła późno. Musiała jeszcze zapolować – pijany małolat kopcący e-papierosa
w bramie. Upuściła mu niedużo krwi, ale i tak zemdlał. „Cholerne chudzielce”. Ale przeżył. Teraz spojrzała na zegarek. Odkrycie, że jest siódma rano podsumowała soczystą wiązanką przekleństw. Męczył ją ból głowy. Poszła pod prysznic i zaczęła analizować poprzedni wieczór. Z zaskoczeniem stwierdziła, że po prostu Michał jej się spodobał. Nie jako kandydat do wydrenowania z krwi, ale jako facet. Ta myśl była całkiem miła. Jeszcze milsze było przypomnienie sobie, że się na dzisiejszy wieczór umówili. Mimo kaca, dzień zrobił się nagle przyjemniejszy.
I dłuższy.
Ewelinę irytowało wszystko. Każda mijająca minuta. Nawet nie mogła do niego zadzwonić. Nie wymienili się numerami. Musiała czekać.
W tym czasie wybierała ciuchy. Padło na błękitną sukienkę, w której wyglądała bardzo dziewczęco i niewinnie. Zależało jej na pozytywnym drugim wrażeniu.
Niebieski kolor miał dodać jej niewinności. Głównie dla siebie samej. Pocieszała ją myśl, że wczorajszy koleżka z bramy przeżył. Pomyślała, że stała się lepszym kimś.
*
„Wreszcie!”
Idąc uliczką prowadzącą do knajpki starała się zachować spokój. Uległa wrażeniu, że pub znajduje się cholernie daleko. Drugie „wreszcie!” pomyślała, gdy weszła do środka. Stojąc w progu pubu rozejrzała się po wnętrzu. Ludzi było niewiele – mało kto pija w niedzielny wieczór. „To nawet lepiej” – pomyślała – „Będzie można spokojnie porozmawiać”. Nagle zaczęło jej zależeć na bliskości. Nie poznawała samej siebie.
Ale… Nie było go! „Może się spóźni, może zaraz wejdzie, może… zapomniał! – leciutko panikowała. Wtem poczuła dłonie obejmujące ją w talii. Drgnęła przestraszona i odwróciła się.
– Cześć. – Uśmiech Michała aż ukuł ją w serce – Przyszłaś.
– Tak… – Rozjaśniła się – Cześć.
– To może usiądź gdzieś, a ja przyniosę wino. – Zaofiarował się.
Ewelina poszła w głąb sali. Wybrała stolik w jednym z kątów. Było tu dyskretnie dzięki półcieniowi i ciszej. Zdjęła płaszcz i wygładziła sukienkę. Usiadła czekając i pochłaniając wzrokiem szczupłą sylwetkę Michała, który właśnie składał zamówienie. Nagle odwrócił się i pomachał do niej. Szybko odmachała prawie podskakując na krześle. Wyszło głupio. Traciła profesjonalizm.
Wreszcie przyszedł stawiając na stole kieliszki i butelkę wina. Usiadł i zręcznie nalał wina.
– Za piękny wieczór i wspaniałe spotkanie. – Wygłosił i delikatnie trącił swoim kieliszkiem Eweliny. Szkło zadzwoniło. Ewelina uśmiechnęła się i oboje spróbowali trunku. Wiedziała, że musi sporo wypić, by zaszumiało jej w głowie. A szum lubiła. Niósł w sobie dodatkową odwagę, a ta jej była potrzebna, bo przy Michale czuła się dziwnie zagubiona i niepewna.
Kolejne godziny upływały im na rozmowach o wszystkim. Ewelinę cieszyło, że nie wypytuje jej o tak bardzo prywatne życie. Za to coraz zachłanniej wpatrywał się w jej oczy. A że i on z każdym kieliszkiem i z każdym takim spojrzeniem coraz bardziej jej się podobał, to cholernie nie miała dość przebywania z nim. Nie zwracała już uwagi na otoczenie. Wpadała coraz bardziej i pozwoliła sobie na to. Zawsze o czymś takim marzyła. Może się uda, może już nie będzie musiała być twardą wojowniczką, myśliwym, może wreszcie uda jej się znaleźć azyl. Może nawet będzie mogła mu o sobie powiedzieć i on zrozumie i będzie jej pozwalał, by karmiła się nim i już nie musiała zabijać? Żaden mężczyzna nie wywoływał w niej takich uczuć.
– Przepraszam państwa. – Rozmyślania przerwał obcy głos – Za pięć minut zamykamy. – barman uśmiechał się przepraszająco, ale wiadomo było, że nie wynegocjują z nim ani chwili więcej.
– Jasne. Oczywiście. – Michał się poderwał i zdjął z oparcia krzesła płaszcz Eweliny. Pozwoliła mu siebie ubrać. Obojgu wino miło szumiało
w głowach. Nie mieli ochoty się rozstawać.
– Chodźmy jeszcze gdzieś. – Zaproponowała Ewelina.
– W niedzielę? Już wszystko zamknięte. – Powiedział i przytulił ją. Przylgnęła ufnie. – Spędziłem piękny wieczór z piękną kobietą. – Odsunął ją, by spojrzeć w oczy. – Jego wzrok wywołał przyjemne dreszcze u Eweliny. Nim zdołała cokolwiek pomyśleć, już ją całował. Powoli, delikatnie. Idealnie. Poddała się temu.
„Jestem w domu”.
– Chodźmy do mnie. – szepnął.
*
Nie bardzo pamiętała jak długo i dokąd jechali taksówką, gdyż całą drogę nie przestawała całować Michała i tulić się do niego. Gdzieś daleko została okrutna wampirzyca. Dziwny alarm z tyłu głowy, który dzwonił od dwóch dni, ściszyła
i zepchnęła w najdalsze rejony umysłu. Nie chciała psuć magii.
Po wyjściu z samochodu, Michał wziął ją na ręce.
Wtuliła się.
Ewelina znalazła bezpieczny port.
*
Michał nie zapalał światła. Po omacku, ale z pewnością siebie wniósł ją wprost do sypialni. Ułożył na posłaniu i zaczął rozbierać nie przestając pieścić i całować. Ewelina raz po raz rozpływała się w westchnieniach. Ledwo widziała jego twarz w mroku. Jednak przyjemnie było poznawać się nawzajem w kompletnej ciemności. Michał gładził jej ciało, całował każdy centymetr skóry. Powoli, ale konsekwentnie, tempo przyspieszało. Michał splótł swoje dłonie z dłońmi dziewczyny i poprowadził je ponad jej głowę. Jego usta znów przylgnęły do jej ust. Nagle Ewelina poczuła zimny dotyk stali na nadgarstkach i w tym samym momencie usłyszała cichy szczęk.
„Ach! Taka zabawa!”
Michał uniósł się lekko nad nią uważnie patrząc w jej oczy.
– Podoba ci się?
– T… Tak – szepnęła. Ekscytacja rosła.
Michał zsunął się w dół, ku jej stopom i po chwili tam też poczuła, jak zimne okręgi oplatają jej kostki.
Chłopak ponownie zbliżył się do jej twarzy i pocałował ją mocno, gwałtownie. Dziewczyna płonęła. Nagle Michał odsunął się. Wstał. Usłyszała jego kroki. Odchodził od łóżka. Po chwili rozbłysło słabe światło.
Uśmiechał się. Ale w tym uśmiechu było coś nie tak. Alarm w głowie Eweliny momentalnie rozdzwonił się z cała tłumioną wcześniej siłą.
Uśmiech był zły.
Zesztywniała. Zalała ja fala strachu.
– Hej! Co ty robisz?! – Próbowała zerwać się, wstać, ale krótki łańcuch kajdanek kończył się niedaleko jej głowy solidnie zamocowany do uchwytu w ścianie. Stopy przykute były łańcuchem do podłogi. Nagle poczuła się bezbronna. Podatna na krzywdę.
Michał siedział w fotelu naprzeciw łóżka. Spokojny. Ale to nie był ten sam facet, którego poznała. Jego rysy były ostre a oczy zimne.
Ewelina starała się pozbierać myśli, opanować emocje. Strach niweczył wysiłki.
– Czego chcesz? – Wykrztusiła wreszcie.
– Czego chcę? W zasadzie niczego ważnego. Jedynie twojego życia.
– Życia? – Uwierzyła mu od razu.
– Życie za życie. Rozumiesz?
– Za życie?
– Za życie Adriana.
Przyszpilił ją wzrokiem. Momentalnie zabrakło jej tchu.
„Co. Do. Cholery?!”
– Doskonale wiem, kim jesteś i co robisz. – Mówił spokojnie i pewnie. – To na ciebie czekałem codziennie w pubie.
– Coś ci się chyba pomyliło! – Desperacko próbowała wybrnąć i zyskać na czasie.
– Niestety, ja doskonale cię pamiętam i pamiętam tamten wieczór. Pamiętam, jak uwodziłaś Adriana. Nie było to trudne, prawda?
Milczała. Próbowała przypomnieć sobie Michała sprzed roku. Daremnie.
– Wpadłaś mu w oko już przy wejściu. Uparł się, że cię zdobędzie. Byłem strasznie zazdrosny. Byliśmy bardzo blisko, rozumiesz? Ale on lubił też kobiety. Miał na to moje przyzwolenie… Boże, jak bardzo go kochałem… – Pochylił się do przodu i ukrył twarz w dłoniach.
Ewelina czekała prawie nie oddychając ale konsekwentnie pracując nad wyswobodzeniem skrępowanych nadgarstków.
– Możesz przestać. – Powiedział w końcu. – Wiem, że jesteś silna, ale te kajdanki są z czystego adamantium. – Widząc jej zaskoczenie dodał – Co, nie wiedziałaś, że ten stop naprawdę istnieje? Ignorantka.
„Wal się!”
– Oj, nieładnie! – Roześmiał się – Noc niespodzianek? Taka cwana a nie wie. Ech… Ręce opadają, o ile nie są właśnie związane nad głową, prawda? – Nie przestawał się uśmiechać. – Widzisz, matka natura lubi równowagę. Stworzyła was i stworzyła nas, łowców. Wam dała zębiska i siłę, nam spryt i czytanie w waszych myślach. Uważam, że to fair. My wchodzimy do gry, gdy wy przekraczacie granicę, gdy zabijacie.
„A więc to dzwoniło mi w głowie. Instynkt. Naturalny i jedyny wróg tuż koło mnie. Odwieczna walka o życie”.
– Jeszcze rok temu nie byłem łowcą. Gdybym był, ty dawno byś była martwa, a Adrian by żył. Dopiero po jego zaginięciu odnalazł mnie mężczyzna, który wszystko mi wyjaśnił i wszystkiego nauczył, także czytać w waszych myślach.
„Jak Antoni mógł mi nie powiedzieć wcześniej o tych łowcach, o tym wszystkim?!!!
„Nie!!! Ja nie chcę ginąć!!!”
– Spokojnie. Wycisz się. – Michał mówił uspakajająco – Gdy weszłaś do pubu, rozpoznałem cię, ale czekałem. Przy zdjęciu Adriana twoje myśli popłynęły jasnym torem i już wiedziałem. Cały czas myślałaś o nim, gdy byłaś przy mnie. Szkoda, że niewiele skruchy było w tych myślach.
Strach i panika trzymały Ewelinę w silniejszych kajdanach niż te, które założył jej łowca. Stała się zdobyczą w sprawnie przeprowadzonym polowaniu. Zła wiadomość.
– No dobrze, przejdźmy do rzeczy. – Podszedł do torby stojącej w rogu pokoju
i otworzył ją. – Mam nadzieję, że wiesz, że wampiry nie są nieśmiertelne?
Ewelina milczała. Zresztą, co miałaby mówić? Sytuacja ją przerastała.
– Widzę, że między nami skończył się etap elektryzującej konwersacji. – Zaśmiał się. – Szkoda. Byłaś taka wygadana.
Odwrócił się. W dłoniach trzymał jakieś woreczki i wężyki.
– Współcześnie wampira można po prostu zastrzelić, udusić, zasztyletować. Niezdolny do działania, nie zdobędzie świeżej krwi, aby się wyleczyć. Wciąż jesteście żywotni, ale już nie wieczni. – Zaczął układać rzeczy na łóżku. – Ja wybrałem dla ciebie inną śmierć. Zachowasz świadomość, by wyraźnie odczuwać własne odchodzenie. – Uniósł gumowy wężyk zakończony grubą igłą. – Zbiorę ci krew. Powoli i do ostatniej kropli.
– Nie! – Krzyknęła i zaczęła się rozpaczliwie szamotać. – Zostaw mnie! Proszę!
– Po pierwsze nie mogę, po drugie nie chcę. Taka jest moja rola. I choć wiem, że Adrianowi to życia nie przywróci, to jednak zrozum – wykonuję swoją pracę. – To mówiąc usiadł okrakiem na rzucającej się dziewczynie i szybkim ruchem wbił igłę w żyłę. Chwilę po tym wężyk zmienił kolor na czerwony i do woreczka na jego końcu zaczął sączyć się szkarłatny płyn. Widok tak banalnie uciekającego życia sprawił, że Ewelina zaczęła szlochać jeszcze mocniej.
– Widzisz – zaczął Michał siadając koło niej – tak jest od wieków i tak być musi. Siły zła i siły dobra. Wy i my lub my i wy, jak kto woli.
Podniósł się i wrócił na fotel.
– Niedługo poczujesz osłabienie. Nie walcz z nim.
Ewelina po raz pierwszy w życiu poczuła tak zwierzęcy, pierwotny, beznadziejny strach. Próbowała się wykręcić tak, by wyrwać igłę zębami. Bez skutku. Michał dobrze się bawił obserwując jej próby.
– O! – Rzekł w końcu. – Czas podpiąć nowy woreczek. Zobacz, ten jest pełny.
Podszedł i odczepił nabrzmiały worek. Krew z wężyka zaczęła kapać na podłogę. Jej zapach. Zapach umierania. Oczyma wyobraźni zobaczyła swoje ciało opadające na dno jeziorka, gdzie już czekali byli kochankowie w swych upiornych postaciach. Czaszki pozbawione oczu, dłonie pozbawione skóry
i mięśni. Zaczęła płakać ostatkiem sił.
– Nie… Proszę… Wybacz mi… – Szeptała przez łzy – Przepraszam…
– Co mówisz? – Uniósł głowę Michał – Nie słyszałem?
Nabrała powietrza, by powtórzyć i wtedy spostrzegła swoją szansę. Szepnęła raz jeszcze przymykając oczy:
– Wybacz mi… Proszę….
– Co mówisz? – Nachylił się nad nią – Odpływasz?
To była sekunda.
Ewelina ogromnym wysiłkiem i resztką diabelskiej szybkości, szarpnęła prawą dłoń, boleśnie rozdzierając skórę i mięśnie i wybijając kciuk. Pokiereszowaną dłonią złapała Michała mocno za gardło przyciągając do swoich zębów. Ułamek sekundy i tętnica chłopaka była rozerwana. Gorąca krew bryzgała wokół.
Michał krzyknął i szarpnął się. Stracił równowagę i upadł na podłogę. Adrenalina stłumiła ból, gdy Ewelina wydostała drugą dłoń. Mimo obrażeń rozerwała dłońmi kajdanki na kostkach. Wstała. Skapana w krwi Michała, obolała, ze śladami łez, ale zła i triumfująca.
– Ty… – Wycharczał.
– Niedługo poczujesz osłabienie. – Uśmiechnęła się. – Nie walcz z nim.
Jego wzrok mętniał. W końcu zamknął oczy.
Ewelina ułożyła się koło niego i piła powoli.
*
Gdy ostatnia zmarszczka na wodzie wygładziła się, Ewelina jeszcze chwilę patrzyła na jeziorko. Przeżyła. Wygrała.
Równowaga.
Ale nie tak miało być.
Wróciła do auta, gdzie wcześniej upchnęła kilka toreb ze swoim rzeczami.
Ruszyła.
KONIEC
Anna Racław