Tamtego dnia w zakładzie psychiatrycznym im. Edgara Hoffmanna panowała szczególnie wzburzona atmosfera. Pewna dziewczyna szła jego korytarzem, a do jej uszu dochodziły przeróżne syki i tak niepochlebne zwroty, jak:
– A ta tu czego?
– Nie dość twoja babka narobiła podłości?
– Wnuczka morderczyni!
– Kolejna kanalia!
– Zapytaj babkę, co zrobiła, zapytaj!
Dziewczyna miała już łzy w oczach. Widząc to, chłopak, który jej towarzyszył, powiedział:
– Nie przejmuj się. Pamiętaj, w jakim miejscu jesteś. To wariaci. Nie zwracaj na nich uwagi.
– W takim razie, co my tu robimy? – rzuciła w jego stronę niepocieszona.
Tak naprawdę przyszła tutaj w ściśle określonym celu. Babcia odezwała się do niej jeszcze tego samego dnia z prośbą, aby natychmiast przyszła. Miały porozmawiać o spadku.
– Ona go zabiła – dotarł do jej uszu jęk z czyjegoś pokoju. – Już go nie ma z nami. Już go nigdy nie będzie!
– Rozumiem twój ból – odpowiedział inny, kobiecy głos. – To nie był człowiek, to anioł! Jak on wyglądał, jak on mówił! Czy wiesz, że ta zdzira…
– Nie słuchaj – chłopak próbował przebić się przez te rozmowy, korytarz jednak jak na złość niósł echem kolejne zawodzenia.
– Zabiła go! W tak okrutny sposób! Patrzcie, idzie jej wnuczka! Wnuczka zbrodniarki! Pewnie posłucha opowiastki i nie uwierzy! Ale to ona, to ona…! – niosło się echem, na co dziewczyna przyspieszyła tak, że chłopak niemal za nią biegł.
Wreszcie dotarli pod odpowiednie drzwi. Dziewczyna już sięgnęła do klamki, gdy chłopak przytrzymał ją za ramię.
– Może lepiej wejdź sama. Przy mnie może poczuć się nieswojo.
– Dlaczego tak uważasz? Przecież to moja babcia.
– Wiem, co mówię. Zaufaj mi – uśmiechnął się, przez co pod dziewczyną ugięły się kolana.
Nie była w stanie oprzeć się jego urokowi.
– Zgoda. Zajmie mi to kilka, może kilkanaście minut. Babcia chciała omówić jakieś sprawy spadkowe.
– Oczywiście. Zaczekam – chłopak otworzył jej drzwi i gdy tylko weszła, zaraz je za nią zamknął.
Od razu poczuła się nieswojo. W pomieszczeniu panowały półcienie. Zbyt mała żarówka nie przebijała się ze swoim światłem do każdego kąta. Dziewczyna przełknęła ślinę i zrobiła kilka kroków do przodu. Dopiero po chwili zauważyła postać siedzącą na krześle, obok łóżka z zasuniętą kotarą. Na parapecie stał wazon z kwiatami. W pokoju unosił się zapach lilii.
– Babciu? – zapytała piskliwie.
– Dziękuję, że przyszłaś, kochanie – kobieta poprawiła się na krześle i zwróciła obliczem w jej stronę.
Dziewczyna zauważyła, że babcia była bardzo blada.
– Babciu, co się dzieje? Na korytarzu słyszałam straszne rzeczy. Czy oni wszyscy powariowali?
– Powinnaś usiąść, kochanie. Nie spodoba ci się to, co usłyszysz.
– Ależ, co babcia mówi? Dlaczego? Przecież…
– Usiądź, drogie dziecko – staruszka wskazała jej drugie krzesło i czekała tak długo, dopóki dziewczyna nie spełniła jej prośby. – To, co za chwilę usłyszysz, będzie trudne, może nawet makabryczne, ale to najszczersza prawda.
– Babciu…
– Nie przerywaj, słuchaj uważnie. Muszę opowiedzieć ci wszystko ze szczegółami. Od wielu lat bywał tutaj taki młody mężczyzna. Tutejsi nazywali go aniołem i ja miałam o nim podobne zdanie. Przychodził, zawsze ubrany na czarno, do paska miał przytroczony zegarek kieszonkowy. Bodajże była na nim wytłoczona wrona bądź inny, równie ciemny ptak, już nie pamiętam… Jego twarz była zawsze taka pogodna, kiedy z nami rozmawiał. Z nami tutaj wszystkimi z ośrodka. Przychodził do każdego, słuchał uważnie jego słów jak na spowiedzi, przytakiwał we właściwych momentach i zdawało się, że wierzył w każde nasze słowo. A ludzie opowiadają tutaj mnóstwo dziwnych historii. W większość z nich nawet ja nie wierzyłam. Ludzie tu widzą potwory, wydaje im się, że są panami świata albo też słyszą głosy… Człowiek mógłby zwariować od samego słuchania. A on przychodził, codziennie, czasami wydawało mi się, że przychodził specjalnie dla mnie. Siadał na tym samym krzesełku, co ty teraz i wpatrywał się we mnie takim łagodnym wzrokiem. Wtedy ja… Otwierałam się przed nim i tak, jak każdy tutaj, opowiadałam. Mówiłam o rzeczach, które mnie przygnębiają, powierzałam mu swoje małe sekrety. On znał je wszystkie. I muszę mu to oddać, rzeczywiście dotrzymywał tajemnicy. Nigdy nie przekazywał tego dalej, można było mu powiedzieć o wszystkim, zaufać. To była dla mnie prawdziwa ulga, gdyż i ja miałam o czym opowiadać. On wiedział o nich wszystkich. O tych, którzy przychodzili do mnie, aby opowiedzieć o swoich ostatnich chwilach przed śmiercią. Mówiłam mu również i o ich sekretach, bo wydawało mi się, że to bezpieczne. Rozumiesz? Przychodziły do mnie zagubione dusze, pozostałości ludzi, którzy odeszli i mieli jeszcze ostatnie słowa do przekazania. Ja ich słuchałam, a potem przekazywałam mu wszystko, zrzucałam z siebie ciężar ich win, ich utyskiwań i obaw przed ostatecznym odejściem. Nie wierzysz? Cóż na to poradzę, że przychodziły do mnie duchy? Nie wierzysz w duchy? Ach… To będzie trudne. Ale posłuchaj, jeszcze nie wychodź. Chciałam opowiedzieć o tym panu. O tym, który tutaj przychodził. On nie był duchem. On tylko słuchał. Pamiętasz? Mówiłam, przytakiwał, słuchał, użyczał mi swojej cierpliwości i uczył słuchać. On wierzył. A ja tak bardzo się cieszyłam. Był moim powiernikiem, przyjacielem. Przez tyle lat. Wiesz, że przychodził przez te wszystkie lata, odkąd tutaj jestem? Każdy go tu przyjmował lepiej jak krewnego, dzielił się kawałkiem siebie. Jednak… teraz wszystko się zmieniło. To było wczoraj. Przyszedł jak zawsze, jednak na jego ustach błądził delikatny uśmiech. To było dla mnie nowością, gdyż zwykle nie okazywał emocji. Zapytałam, czy coś się stało, a on odpowiedział, że tym razem to on będzie opowiadał. Cóż mogłam odpowiedzieć? Zgodziłam się, tyle mu zawdzięczałam przez ten długi czas. To było wręcz czymś w rodzaju ulgi, móc dowiedzieć się czegoś o nim, oddać mu tę samą przysługę, którą on ofiarowywał przez lata. A więc słuchałam. A gdy już powiedział wszystko, wyszedł. A ja siedziałam i powoli trawiłam w sobie jego słowa. Nawet przestraszyłam się, że już nie wróci. A jednak przyszedł dzisiaj, znowu się uśmiechał, a ja nie mogłam znieść tego uśmiechu. Tego, który zwykle koił skołowane nerwy. Gdy ze wzburzeniem przyjmowałam jego wyraz twarzy, pojawiły się również one. Duchy, z którymi rozmawiałam na co dzień. Te, które nie odchodziły jak inne, tylko trwały przy mnie latami i latami karmiły swoim dawnym istnieniem. One już znały prawdę, słyszały, co powiedział wczoraj. Wiedziały już, dlaczego przychodził. I postanowiły pomóc mi zakończyć to wszystko. Pomogły mi odwrócić jego uwagę. A kiedy on był zajęty ich pojawieniem się, wbiłam w niego nóż, który pożyczyłam z kuchni. Rozkroiłam mu plecy, starałam się, aby bolało jak najmocniej. Wybrałam taki z ząbkami na ostrzu, które poszarpały mu skórę. Gdy upadł na kolana, duchy podpowiedziały, żebym wyrwała mu język. To było trudne, ale udało mi się. Wszyscy wiedzieliśmy, że wtedy będą już bezpieczne. Nie mógł ich już zawołać, nie mógł wywieść na pola nicości. Wiesz, że przez te wszystkie lata dlatego tutaj przychodził? Specjalnie do mnie? Wiedział, że przyciągam duchy, które przychodzą do mnie na ostatnie życzenie. Wyjaśnił mi, że byłam dla niego swoistego rodzaju medium. Przyciągała go moja aura. Duchy były dla niego niekiedy pożywką, choć w większości sprowadzał je po prostu w ciemne ścieżki niebytu. Czerpał z tego energię. Z gromadzenia ich. Wiesz, dlaczego wyznał mi to wszystko? Bo wiedział, że wkrótce umrę. Nie przewidział jednak, że starczy mi sił i odwagi, aby mu się przeciwstawić. Nie byłam pierwszym medium, z jakim miał do czynienia, choć pewnie nie spodziewał się po staruszce takiej zawziętości. Nikt się nie spodziewał. Myślisz, że nie słyszę odgłosów dochodzących z korytarza? Tych wariatów, którzy nazywają mój bohaterski czyn zbrodnią? To prawda, przez lata człowiek ten był mi bliższy od kogokolwiek. Dla nich wszystkich był niczym święty! Ale to głupcy! Nie znają prawdy! – staruszka w tym momencie krzyczała, po chwili jednak uspokoiła się i ciągnęła już spokojnie. – Powinni dziękować mi za to, że zdobyłam się na odwagę, aby wypluć mu flaki. Zgodnie z tym, co mówiły duchy, musiałam rozprowadzić jego wnętrzności po podłodze w kształt pentagramu. Wypiłam też część jego krwi, którą utoczyłam z tętnicy. Smakowała trochę jak gorzkawe wino… To się stało w kuchni, tam wciąż jest jego krew. Możesz iść zobaczyć, jeśli nie wierzysz. Widok jest piękny, szczególnie dla duchów. Ściany zbryzgane krwią z aorty. Rubinowe fugi na podłodze. Jego puste, zamglone oczodoły… Teraz duchy przychodzą mi podziękować. Zagłuszają głosy tych wszystkich głupców, co tutaj zostali, tych wszystkich, których pewnie słyszałaś, którzy mówią, że zrobiłam coś strasznego. Oni też powinni mi podziękować. Nie zrobią jednak tego. I duchy też nie powinny. Wiesz, dlaczego? Nie, nie dlatego, że uważają, że to straszne. Po prostu… – tutaj głos staruszki znacznie się załamał, spojrzała jednak w oczy dziewczyny, a w jej własnych odbiła się jakaś niemoc, przestrach, nagła panika, która ujawniła się także w jej trzęsącym się głosie, gdy odparła: – Teraz to do mnie dotarło. Chyba nie udało się. On wróci. Mówił nawet, że tak się stanie, nie chciałam jednak w to wierzyć. On to przewidział… A ty…Ty, moja droga, będziesz następna. Taki właśnie dostajesz spadek. On mówił, że gdy umrę, ty przejmiesz ten dar. Teraz ty będziesz widzieć duchy i z nimi rozmawiać.
– Babciu, ty… czy oni coś ci tutaj dają? Jakieś tabletki? A może to miejsce – dziewczyna wstała, rozglądając się dookoła. – Tak, to pewnie to miejsce. Ten specyficzny zapach.
– To lilie, kochanie. Zbliż się, coś ci pokażę – dodała staruszka, uśmiechając się dobrotliwie.
Dziewczyna nie była w stanie odmówić. Postąpiła kilka kroków w jej kierunku, gdzie kobieta wciąż siedziała na krześle.
– Odsłoń kotarę, proszę.
– Już, już – dziewczyna uznała, że starsza pani chce się położyć.
Podeszła do łóżka i zdecydowanym ruchem ręki odsunęła kotarę. Tam na łóżku zobaczyła ciało. Odskoczyła z sercem w gardle, jednak nadal miała przed oczami obraz wyciągniętej na pościeli babci.
– Miałam rację – odezwała się staruszka, wychylając głowę i spoglądając na ciało. – Nie udało mi się. On wróci, tak, jak zapowiedział. Kochana, skarbie ty mój, nie pozwól mu, żeby mnie tam zabrał. Tylko ty możesz mnie teraz ochronić. Proszę.
Dziewczyna jednak nie słuchała. Przez chwilę odrętwiała patrzyła tylko to na ciało, to na babcię, nie mogąc pogodzić tych dwóch obrazów. Następnie zaczęła krzyczeć. Do środka wpadł chłopak, ona jednak wyminęła go i wybiegła na korytarz. Przebiegła przez niego z wrzaskiem i wybiegła z budynku. Po jej wyjściu nastąpiła martwa cisza, którą ktoś postanowił przerwać stwierdzeniem:
– Widzicie, nie mogła znieść tej brutalnej prawdy.
Martyna Staniecka