Noc Kupały, jak co roku, pachniała płonącymi ziołami. Stosy już dawno zajęły się ogniem. Strawa została podana i zjedzona. Miód wypełniał dzbany i żołądki świętujących, podstępnie krążył we krwi. Niewiasty tańczyły wokół ognia w szaleńczym tańcu, a wojowie spoglądali na nie wzrokiem lubieżnym. Wiedzieli, że już niedługo białogłowy zdejmą swe suknie i w blasku ogniska nagie będą pokazywały wdzięki i kusiły swych ukochanych. Kolejny powtarzalny rytuał kupały. Pozostałość po przodkach, z których zostały już tylko bielejące kości.
Noc miłości, tak zwykło się nazywać to święto w naszej drużynie. I taka właśnie była. Jakimś trafem w trakcie obrządków zawsze znajdowała się jakaś para, która zespalała się na przyrzekane „aż do śmierci”. Tak było i ze mną, ale śmierć była szybsza, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Trzy lata wcześniej beztrosko tańczyłam wraz z innymi pannami wokół ogniska. A gdy one zaczęły znikać ze swymi lubymi w namiotach, by tam zespolić się w miłosnym uścisku ja poszłam w las, by szukać kwiatu paproci. I choć wszyscy powtarzali, że to tylko legendy, wierzyłam, że w każdej legendzie jest odrobina prawdy, wierzyłam, że mogę odnaleźć ten najpiękniejszy kwiat.
Omijałam ścieżki, wiedziałam, że jeśli gdzieś jest, to na pewno nie tam. Co jakiś czas potykałam się o wystające korzenie drzew, ale to mi nie przeszkadzało. Brnęłam dalej, a moje przekonanie, że mogę odnaleźć legendarny kwiat rosło z każdą chwilą. Nie wiem czy było to spowodowane tym, że tak bardzo chciałam go znaleźć, czy może miodem, który wcześniej wypiłam. To było nieważne, gdy całe moje jestestwo zaczynało wręcz krzyczeć, że chcę mieć w posiadaniu kwitnącą paproć.
Nagle nad moją głową usłyszałam hałas, jakby łopot skrzydeł przynajmniej kilkunastu dużych ptaków. I wtedy przypomniałam sobie opowieści Dziada, który na jakimś zjeździe snuł swe historie z dymu fajkowego. Mówił też o tym, że kwiatu paproci mają strzec straszydła. Ach, jakaż byłam głupia, że nie wzięłam nic do obrony, przecież całkiem sprawnie posługiwałam się łukiem.
Teraz już nie mogłam tego zmienić. Pozostawała mi jedynie ucieczka. Lub też stawienie czoła stworzeniom, których nie spotyka się na co dzień. Wybrałam drugą opcję, ważniejsze w tamtej chwili było dla mnie spełnienie wewnętrznego pragnienia, niż zachowanie bezpieczeństwa. Dlatego też szłam uparcie w głąb lasu, już nawet nie pamiętałam, gdzie jest droga powrotna.
Kiedy przeszłam kilkadziesiąt kroków nagle łopot skrzydeł ucichł. Ucichło także wszystko wkoło. A ja stałam pośród lasu i wsłuchiwałam się w tę martwą ciszę. Brzmiała tak pięknie, tak oszałamiająco. Czułam, jak próbuje mną zawładnąć, jak chce wejść w mój umysł. Nie mogłam jej na to pozwolić, dlatego zaczęłam śpiewać cicho piosenkę, którą śpiewaliśmy przy ognisku – jedyną, którą pamiętałam. Wierzyłam, że będę w stanie odpędzić nią straszydła, które przysiadły na drzewach i odgonić ciszę, wwiercającą się w moje myśli. Śpiewałam słowa, które mówiły o miłości szaleńczej, takiej, jakiej pragnęłam. O nagłych uniesieniach i chwilach pełnych namiętności. I właśnie dlatego chciałam mieć kwiat paproci. Bym była bogata i silna w miłość.
I kiedy sobie to uświadomiłam coś mnie zaatakowało. Piękna, jasnowłosa kobieta z przerażającym krzykiem rzuciła się na mnie. Długimi szponami drapała mnie po twarzy i plecach. Słyszałam, jak drze materiał mojej sukienki. Próbowałam się bronić, ale była ode mnie o wiele silniejsza. Niemal rzuciła mną o ziemię. Wylądowałam między wysokimi paprociami. Nim zdążyłam się podnieść, ta opadła na mnie swoim ciałem i przygniotła całą siłą. Szponami chwyciła mnie za szyję i próbowała dusić. Z każdą chwilą coraz bardziej traciłam siły. Czułam, jak staję się bezwładna, aż odpłynęłam w ciemność.
Kiedy odzyskałam świadomość usłyszałam trzask ognia i ujrzałam rozgwieżdżone niebo.
– Już się obudziłaś. – To był ciepły, męski głos. – Niewiasty nie powinny zapuszczać się same w las nocą. To niebezpieczne.
– Kim ty jesteś? – zapytałam słabo. W międzyczasie także uświadamiałam sobie wszystko, co działo się zanim zemdlałam.
– Ja jestem tylko zmorą. Duchem nękającym te lasy. Jestem tylko marą, choć kiedyś byłem wojownikiem przesławnym na tych ziemiach, a zwali mnie Niemoj. A kimże ty dziewko jesteś?
– Ja… – zawahałam się chwilę – Dobrochna…
– Zatem, Dobrochno, wypij to, pozwoli odzyskać ci siły po tym, jak Wiła postanowiła się z tobą zabawić. – Podstawił mi kubek pod usta, a ja wypiłam to, co w nim było. Nie czułam strachu, że chce mnie skrzywdzić. Przecież już raz mnie uratował…
O świcie odzyskałam siły na tyle, by moc wracać. Niemoj pokazał mi drogą powrotną. Na pożegnanie pocałowałam go gwałtownie i zupełnie dla siebie niespodziewanie. Coś we mnie mi mówiło, że to właśnie jest miłość, której szukałam. Najwspanialsza, choć całkiem nierealna.
Obiecałam, że wrócę za rok. Już nie pragnęłam kwiatu paproci.
Dziś spotkamy się trzeci raz.
Dla Viva. Za wszystkie fizyczne i metafizyczne uśmiechy.