Oczywiście, gdy tylko zauważyłem to dziwo, postąpiłem jak każdy zdrowy, myślący człowiek w wieku dwudziestu trzech lat. Uszczypnąłem się. Nie pomogło. Spróbowałem kopnięcia jednostki centralnej, bo byłem tak przewrażliwiony na punkcie mojego sprzętu, że nawet jeśli mój ból nie przerwałby dziwnego snu, to dewastacja komputera już by musiała. Niestety nie obudziłem się. Zacząłem nawet nabierać podejrzeń, że to mi się nie śni. Wtedy zrobiłem drugą rzecz, którą każdy zdrowy i tak dalej człowiek zrobiłby na moim miejscu – zacząłem szukać pustych butelek. Myślałem, że pod biurkiem znajdę co najmniej kilka, po wódce lub tanim winie, ale była tam tylko jedna. W dodatku od piwa. No i pół szklanki herbaty. Jak żyję, nie upiłem się ani jednym piwem, ani herbatą, a już na pewno nie byłbym w stanie upić się nimi tak, żeby mieć halucynacje. A kwiatki na klawiaturze były nadal. O co chodzi?
Już miałem uznać, że to największy absurd, jaki mi się w życiu przytrafił, ale nie! Kwiatki musiały mi pokazać, że są lepsze. Pochylam się nad nimi, a one… najzwyczajniej w świecie się ruszają! Jakby biegały między nimi stada mrówek. Zaraz, zaraz… jakich mrówek? W mojej klawiaturze nie miało prawa istnieć jakiekolwiek życie – miała dopiero kilka dni. Starą wyrzuciłem po dwóch latach i chociaż nie raz wydurniałem się, że mam w niej cały ekosystem, to nigdy się nie ruszała – z kwiatkami czy bez. Właśnie, coś jakby bez też już wykiełkowało… Pomniejszone nieco, ale jednak. Kie licho…?
Nie, żebym był uzależniony od komputera, ale świadomość posiadania małej wystawy flory na klawiaturze nieco wyprowadzała mnie z równowagi. Stwierdziłem, że przyjrzę się temu bliżej. Niepewnie przysunąłem twarz do jednej z kępek roślinności i zamrugałem. Nic – kwiatki jak kwiatki. Tyle że na klawiaturze… Zamrugałem. Obrazek był tak irracjonalny, że znowu przestałem wierzyć własnym oczom – no w końcu kto by wierzył? Myśl, że to tylko przywidzenie, była coraz silniejsza i małymi świderkami wkręcała się w czaszkę. To ona skusiła mnie, żeby dotknąć jeden z kwiatków – poczuć, że naprawdę tam są. Szybkim ruchem chwyciłem płatki fiołka.
Szum. To było pierwsze, co mnie uderzyło. Zawirowało mi w głowie, usłyszałem straszny hałas, a po chwili poczułem, że upadam. Nie zsunąłem się jednak z krzesła – leciałem w stronę klawiatury. Stawałem się coraz mniejszy, a mój pokój oddalał się. Po chwili już go nie widziałem. Były tylko kolorowe smugi i maleńki ja, który po chwili gruchnął w twarde podłoże. Byłem jakby na dnie Wielkiego Kanionu – po prawej i po lewej wznosiły się dwie pionowe ściany, a przed sobą widziałem długą ścieżkę, do której z obu stron uchodziły inne. Zarówno dno kanionu, jak i skały (skały? A może…) porastała bujna roślinność, w dodatku gigantyczna. Kilkumetrowe fiołki przysłaniały mi niebo tak skutecznie, że miałem wrażenie, że jest ono fioletowe.
Panika ogarnęła mnie już w chwilę potem, gdy zrozumiałem, co się ze mną stało. Szczęka opadła mi na wspomnienie słowa: „kanion”. Faktycznie, znalazłem sobie kanion… Zawsze chciałem docierać w nietypowe miejsca, ale żeby zwiedzać własną klawiaturę? W dodatku zarośniętą? Niepewnie ruszyłem w stronę zielska. Stąd też widziałem, że się poruszało, co nie napełniało mnie otuchą. Gdy jednak zobaczyłem, dlaczego łodygi fiołków kołyszą się niczym na wietrze, osłupiałem. Wokół roślin krążyło coś małego i kolorowego, najwyraźniej je próbując je zerwać, tylko że kwiatki były większe od tego czegoś setki razy. Im byłem bliżej tej dziwnej chmary, tym dokładniej mogłem się jej przyglądać (a fiołki, jak się okazało, rosły o wiele dalej niż sądziłem – ach, ta perspektywa!), zobaczyłem więc, że składa się tłumu malutkich osób, sięgających mi może do kolan. Szybko migającymi kolorami były ich kubraczki – chyba uszyte z płatków. „Czyżby krasnoludki właśnie zdobywały materiał?” – przemknęło mi przez głowę. Tylko dlaczego w mojej klawiaturze?!
Pal licho, że w klawiaturze! Ja wolałem wiedzieć, jak ją opuścić, a nie, czy da się to posprzątać. W sumie w tym momencie było mi to już obojętne – i tak nie odważyłbym się jej użyć ponownie. Tylko skąd mogłem się dowiedzieć, jak to zrobić? Bez ryzyka nie ma życia – więc postanowiłem zapytać krasnoludków. Jak oceniłem już z zupełnego bliska – nie były to typowe krasnoludki, nie miały siwych włosów i długich bród. Po prostu były strasznie małe. No i pstrokate. Rozpoznawałem bez większego problemu, który ma kubraczek uszyty z płatków czerwonej róży, a który z żółtego tulipana. No tak, ale to nie było dla mnie żadną pomocą, a żeby takową uzyskać, musiałem się wpierw odezwać. Zbliżyłem się do stworzonek, które niespecjalnie przejęły się moją obecnością, i zawołałem niepewnie:
– Eee… dzień dobry. Czy… eee… możecie mi powiedzieć, jak się stąd wydostać?
Wiem, że wypaliłem mało uprzejmie, no ale kto na moim miejscu myślałby o zasadach savoir vivre’u? No właśnie! W każdym razie krasnoludki usłyszały mnie, i chyba nawet zrozumiały – po ich minkach sądząc. Nie dały jednak po sobie poznać, czy potrafią odpowiedzieć.
– Słyszycie mnie? – jęknąłem. – Wiem, że tu nie pasuję, ale to tylko chwilowe… Chciałbym stąd wyjść…
– Stąd nie da się wyjść – powiedział bez emocji krasnoludek w szatce z irysów. – Nie da – podkreślił. – My próbujemy cały czas, i co? Jak dobrze pójdzie, dostajemy płatki. Jak źle, to nic nie dostajemy. Przyłącz się, to nie takie nudne, jak się może wydawać.
Zadrżałem. Małe, kolorowe, śmieszne ludki otaczają mnie ze wszystkich stron, a ja zrywam kwiatki o łodydze grubości sporego pnia. Potworna wizja.
Wrzasnąłem, zerwałem się na równe nogi i ruszyłem przed siebie na zbity pysk. To nie było zbyt mądre – nierówne dno kanionu zrobiło swoje i już po chwili leciałem jak długi przed siebie. W locie dostrzegłem tylko, że ziemia zadrżała. Krasnoludki z piskiem odskoczyły od rośliny, a na miejsce, w którym stały przed chwilą stały, zaczęły lecieć z nieba wielkie krople, brudne krople. Miałem wrażenie, że to powódź błota. Nie miałem jednak czasu na rozmyślania, boleśnie runąłem na ziemię.
Uderzenia w głowę nie należą do miłych, zwłaszcza jak człowiek nie pamięta, co mu się stało. Ja nie pamiętałem. To znaczy kojarzyłem jakiś dziwny sen o krasnoludkach i kwiatkach, ale dlaczego moje krzesło leżało na podłodze? Podniosłem je i zakląłem dziko – moja szklanka leżała pusta, a resztki herbaty dokładnie zrosiły klawiaturę. Sprzęt do wymiany? Nie wiem. Nie interesowało mnie to. Pozbierałem się i ruszyłem w stronę kuchni po nową herbatę, coś jednak przykuło moją uwagę. Dopiero w drzwiach zdałem sobie sprawę, co, i odwróciłem się w stronę biurka.
Na blacie leżał fiołek. Mały, zwiędnięty i oblany herbatą. Skąd się tam wziął… Przecież nie widziałem fiołków od miesięcy. No chyba… że przed chwilą. Ale czy naprawdę je widziałem?
KONIEC