Otwarte okno, mieszkanie rozświetlone zimnym światłem jarzeniówki. Zdenerwowana kobieta obgryza paznokcie i spogląda na mężczyznę, wzburzonego i niespokojnego. Widzę go. Słyszę. Miota się po pokoju, przeszukując szuflady i szafki. Serce bije mu jak oszalałe, gdy pakuje walizkę. Wrzuca do niej laptopa i sterty papierów, które zbierał przez pół roku. Owoc śledztwa. Przepustka do sławy. Przepustka do grobu. Odprężam się. Czuję, jak moja dzika natura zmienia ciało, jak wyrasta sierść, rosną kły i pazury, krew przepływa przez żyły z nową siłą. Umysł staje się czysty. Przygotowuję się.
Między mną a oknem jest dobrych piętnaście metrów. Skaczę. Wpadam do mieszkania w deszczu szkła i drewna. Nieme przerażenie zastyga na twarzy kobiety. Pięknej kobiety. Uderzenie pozbawia ją przytomności. Nie jestem mordercą, a ona nie jest przyczyną. Ona nadal nie wie, nie jest świadoma. Nadal będzie spać niespokojnym snem, widząc w nim moją postać, jednak nigdy nie będę realny. Nie uwierzą jej. Nie pozwolą. Dadzą zapomnienie. Życie jest darem…
Spoglądam na mężczyznę. Rewolwer lśni w jego dłoni, strzela raz, drugi. Kule muskają moją sierść i wbijają się w przeciwległą ścianę. Wściekłość bierze nade mną władzę. Dopadam go. Pazury zatapiają się w barku, miażdżąc z trzaskiem kości. Kły z łatwością rozrywają jego gardło, zalewając moje oczy strumieniem ciepłej, pachnącej krwi. Całe pomieszczenie wypełnia się jej zapachem. Upuszczam martwe ciało na podłogę i podchodzę do walizki. W środku są wywiady, zdjęcia, płyty z filmami, relacje naocznych świadków. Na laptopie kolejne materiały, zapisy dźwiękowe. Półroczne śledztwo dotyczące wilkołaków. Skrupulatne. Mocne dowody. Wszystko musi zniknąć.
Zmierzam w kierunku barku, wyciągam z niego kilka butelek markowych alkoholi. Z kuchni przynoszę detergenty. Wylewam to wszystko na stertę papierów. Ktoś wali w drzwi. Zapewne sąsiedzi, zwabieni hukiem wystrzałów. Spoglądam na kobietę. Znajdą ją, wyciągną. Nic się jej nie stanie. Coraz mocniejsze uderzenia. Zapalam zapałkę i przyglądam się, jak płonący kawałek drewna upada na zakazane materiały, jak buchają płomieniem. Rozchodzi się smród topiącego się laptopa. Ktoś próbuje wyważyć drzwi. Zapuszczam się na powrót w ciemność miasta, pozostawiając za sobą śmierć, strach i niezrozumienie. Pode mną miasto nadal gra swoją symfonię, nieświadome popełnionej przeze mnie zbrodni. Ciężkie krople deszczu spadają na moje plecy. Ulewa zmywa krew człowieka. Nie wiem, kim był. Nie wiem, jaki był. Nie wiem, czy zasłużył sobie na taką śmierć. Ale to było konieczne. To jedno, co wiem na pewno. To jedno pozwala mi zachować spokój ducha. Ciemność miasta znów mnie przygarnia…