Już pierwsza scena „Agentów” przygotowuje widza na to, co będzie działo się dalej – film opiera się na równoważeniu scen „gorzkich” tymi podlanymi całkiem niezłym humorem (ot, chociażby przysłowie jednego z bohaterów, według którego nie należy rabować banku przed barem z najlepszymi pączkami w hrabstwie, co później okazuje się nie być tylko wymysłem, lecz powszechnie znaną mądrością) i jeszcze kilkoma humorystycznymi sytuacjami. Dość szybko rabunek przeistacza się w walkę o kilkadziesiąt milionów dolarów będąch obiektem zainteresowania kartelu, marynarki, CIA i agenta DEA.
Trudno jest pisać wiele o „Agentach” z prostego powodu – to niemalże typowy thriller, z tą różnicą, że sceny poważniejsze (bo krew będzie lała się gęsto, a strzały padały co i rusz, nie wyłączając wysadzania budynków w powietrze) zostały zrównoważone przez sporo mrugnięć do widza, czy to za sprawą kwestii dialogowych między dwójką agentów (którzy w końcu są zmuszeni do współpracy, jeśli nie chcą spędzić sporej części życia za kratami, wrobieni w przestępstwa), czy w końcu pomysłów na ucieczkę z pilnie strzeżonej wojskowej bazy, czy nawet upieczenie kilku pieczeni na jednym ogniu (co świetnie obrazuje finałowa scena). Generalnie nie należy spodziewać się spektakularnego widowiska, ale nie można także powiedzieć, by „Agenci” byli filmem, przy którym można się nudzić.
Chociaż fabularnie recenzowany obraz jest zadowalający (przynajmniej jeśli mowa o tym konkretnym gatunku filmowym), to pewien niedosyt pozostawiają efekty specjalne – w tej materii widać pewne braki budżetowe, gdyż prawdopodobnie większość finansów poszła na sceny, w których dwukrotnie coś wybucha w powietrze, natomiast cała reszta jest najwyżej taka sobie. Po historii z udziałem agentów tylu organizacji i meksykańskiej mafii można było spodziewać się więcej spektakularności, tymczasem te braki zostały zamaskowane bezpośrednio przez scenarzystów – dobrze obrazuje to scena, w której jeden z bohaterów dosłownie wdziera się do gabinetu admirała floty. Co wychodzi mu zaskakująco sprawnie i bezproblemowo.
Całkiem przyzwoicie spisuje się obsada. Tytułowych agentów zagrali Denzel Washington i Mark Wahlberg – obaj naprawdę nieźle uzupełniający się nawzajem (pierwszy to raczej typ „poważnego luzaka”, drugi to zaś nadgorliwiec oddany służbie). Także Bill Paxton w roli bezwzględnego i gotowego na wszystko agenta CIA wypadł dobrze (i to w taki sposób, że widz z nadzieją wypatruje okazji, gdy ktoś może wpakować mu kulkę). Reszta obsady także zagrała nieźle – na tyle dobrze, by stworzyć prawdziwe spektrum chętnych do zabawy w „Grę o Kasę”, w której stawką jest nie tron Westeros, a ponad czterdzieści milionów dolarów, kąsek łakomy.
„Agenci” to naprawdę niezłe połączenie thrillera oraz poważniejszych motywów z tym gatunkiem związanych z komedią (chociaż trzeba przyznać, że proporcje są dość nierówne). Humor w filmie został nieźle wyważony ,a żarty czy gagi odbierane są w sposób naturalny, nie widać po nich żadnej sztuczności czy też wpychania ich na siłę przez scenarzystów – sama fabuła to zresztą niezły dowcip, gdy dwie niezależne organizacje rządowe przystępują do rzekomego rozprawienia się z meksykańskim kartelem, nie wiedząc o sobie nawzajem. Ogółem należy nastawić się na koncentrację na jednym wątku i niczym poza tym – ale nawet historia problemów związanych z jednym rabunkiem mogła być całkiem udana, i jednocześnie na tyle ekscytująca, by nie być skutecznym zamiennikiem leków na bezsenność.
Dawid “Fenrir” Wiktorski
Korekta: Matylda Zatorska
Oryginalny tytuł: 2 Guns
Gatunek: akcja
Długość: 109 minut
Język: angielski
Reżyseria: Baltasar Kormákur
Produkcja: USA
Scenariusz: Blake Masters
Produkcja / Rok: USA, 2013
Obsada: Danzel Washington, Mark Wahlberg, Paula Patton