W pewnej stacji badawczej na Saharze prowadzone są tajne odwierty głębinowe, lecz na skutek burzy piaskowej utracono kontakt z uczestnikami ekspedycji. Specjalista do spraw bezpieczeństwa, Thomas „Jack” Jackman (Adrian Paul) zostaje wysłany w celu sprawdzenia, co się tam dzieje. Gdy mężczyzna dociera na miejsce, zastaje opustoszałe pomieszczenia, na ścianach widnieją ostrzeżenia i tajemnicze zaklęcia. Nazajutrz okazuje się, że Jack nie jest całkiem sam, odkrywa obecność pewnej kobiety. JC (Kate Nauta) twierdzi, że należała do grupy badaczy; chce ona jak najszybciej wyjechać z tego miejsca, ale Thomas dostaje wyraźne polecenie, że obydwoje muszą zostać na stacji do czasu przyjazdu policji. W trakcie oczekiwania na przybycie władz kobieta zdradza, nad czym pracowała wraz z kolegami i ujawnia istotę dokonanego przez nich odkrycia. Co to było i jakie okazały się konsekwencje ich działań?
Fabuła jest ciekawa i przemyślana. Czasem trąci ogranymi schematami, jak przykładowo romans między dwójką głównych bohaterów – prowadzi on jednak do dalszego rozwoju akcji. Jack odkrywa przed JC swoją tragiczną historię, która okazuje się doskonałym punktem zaczepienia dla kolejnych losów postaci. Omamy lub wizje nachodzące mężczyznę są powiązane z jego przeszłością i sprawiają, że on sam nie wie, co ma myśleć o dziejących się wydarzeniach. Spece od efektów zasługują na uznanie, ponieważ w filmie zastosowano sporo komputerowych technik, ale nie zauważa się sztuczności widocznej w wielu współczesnych produkcjach. Wszystko wydaje się być realne i bardzo trafia do widza.
Jeśli chodzi o główne role, zdecydowanie na pierwsze miejsce wysuwa się Kate Nauta, która spowodowała, że w głowie miałam prawdziwy mętlik i sama już nie wiedziałam, co jest prawdą, a co wymysłem. Doskonale wczuła się w odgrywaną postać i idealnie też do tej roli pasowała. Gesty, mimika, zachowanie – wszystko dopięte na ostatni guzik. Tego samego nie mogę niestety powiedzieć o Adrianie Paulu. W chwilach, gdy musiał być poważny i stanowczy (na początku), radził sobie bardzo dobrze, ale na końcu jego gra zaczyna być słabsza i mało autentyczna. Ogólnie nie jest jednak tragicznie i można przymknąć na to oko.
Film jest, moim zdaniem, bardziej z gatunku psychologicznych aniżeli horrorów. Jak już wspomniałam wyżej, wywarł mocne wrażenie. „Dziewięć mil w dół” okazało się nieprzewidywalne do samego końca, zaskakujące, wywołujące niepokój i dreszcze. Najważniejsze jednak, że na te osiemdziesiąt trzy minuty przykuło moją uwagę, sprawiło, że ze skupieniem oglądałam kolejne sceny, próbując rozgryźć, jak to w końcu naprawdę jest. Ostatecznie i tak nie dowiedziałam się, co było prawdą, a co fikcją. Lubię takie niedomówienia, to, że trzeba się skupić na tym, co oglądam, i zwracać uwagę na detale.
Reasumując, „Dziewięć mil w dół” okazało się bardzo dobrym i godnym polecenia filmem. Posiada pewnie niedociągnięcia, ale niezbyt przeszkadzają one w oglądaniu. Warto zwrócić uwagę, jak ludzki umysł może działać po traumatycznym wydarzeniu. Twórcy poruszyli ciekawy temat, nie zepsuli świetnego pomysłu i przykuli moją uwagę. Polecam osobom, które lubią oglądać produkcje z psychologicznymi wątkami i mają w miarę mocne nerwy.
Irena „Bujaczek” Bujak
uprzejmości Monolith Video.
Tytuł oryginalny: Nine Miles Down
Kraj produkcji: Australia, USA, Węgry, Wielka Brytania
Język: Angielski
Czas trwania: 83 minuty
Reżyseria: Anthony Waller
Scenariusz: Everett De Roche, Anthony Waller
Premiera: listopad 2009 (świat)
Obsada: Adrian Paul, Kate Nauta