Osobiście powiedziałabym, że wręcz trzeba to zrobić. Zapewne zabrzmi to idiotycznie, ale Gra Endera to mój nowy Harry Potter – odcisnęła na mnie trwałe piętno i wprawiła w bezbrzeżny zachwyt. Towarzyszącego mi w trakcie lektury uczucia nie zapomnę do końca życia. Mam za sobą wiele wspaniałych publikacji, ale takich, które zrobiły na mnie wrażenie, jest niewiele. I właśnie dla nich nauczyłam się czytać.
Andrew Wiggin to tylko z pozoru zwyczajny sześciolatek. Ja w jego wieku bawiłam się lalkami i bez wątpienia sepleniłam bez ładu i składu, tymczasem on porzucił własną rodzinę, by wziąć udział w żmudnym szkoleniu zorganizowanym przez Szkołę Bojową. Jego celem było wyselekcjonowanie idealnego kandydata na dowódcę ziemskiej floty w walce z kosmicznymi najeźdźcami – Formidami, a Ender wydawał się stworzony do tej roli.
W Grze Endera miałam okazję obserwować nie tylko zmagania głównego bohatera z morderczym treningiem, ale przede wszystkim przyglądać się temu jak na przełomie kilku lat dorasta w nieprzyjaznym środowisku zdominowanym przez przemoc i walkę. Pozbawiony rodziny i pozostawiony praktycznie bez opieki dorosłych cały czas próbuje dostosować się do otaczającego go świata i – co ciekawe – idzie mu to nader dobrze. Rygor Szkoły Bojowej, a następnie Szkoły Dowodzenia, daje mu się we znaki, co w sumie nie dziwi, zważywszy na zadanie, jakie przed nim postawiono. I, co najważniejsze, chłopak nadal zaskakuje swoich przełożonych i codziennie pokazuje im, że to on jest tym wielkim wybawicielem ludzkości, którego tak uparcie poszukują.
Orson Scott Card napisał książkę o wojnie Ziemian z kosmitami, a jej bohaterem uczynił dziecko o ponadprzeciętnej inteligencji. Brzmi średnio ciekawie, ale nic bardziej mylnego! Tak się bowiem składa, że autor wplótł w fabułę wiele egzystencjalnych smaczków, które sprawiają, że odbiorca czyta powieść z zapartym tchem, non stop zadając sobie w myślach pytania o to, czy podejmowane przez Endera działania są słuszne, a decyzje jego przełożonych podyktowane rozsądkiem, czy strachem o przyszłość planety. Uważam, że Gra Endera jest czymś znacznie ważniejszym niż zwyczajna powieść science-fiction – to dzieło o niesamowitej wartości, ponadczasowe pod względem zawartych w nim prawd, nie zaś z uwagi na styl autora, który zdążył się od czasu 1985 roku nieco opatrzeć. Decyzję o przeczytaniu tej publikacji uważam zatem za jedną z lepszych w moim życiu, a dodatkowym szczęściem napawa mnie fakt, że wcale nie przekonał mnie do tego nie tak dawno nakręcony film, lecz dziesiątki głosów. Wyłaniał się z nich jeden wniosek, a mianowicie, że ta powieść potrafi rozkochać w sobie nawet największego przeciwnika fantastyki naukowej.
To niesamowite, jak głębokim i poruszającym dziełem może być książka o wojnie w kosmosie. Uważam, że żadna recenzja nie jest w stanie oddać w stu procentach emocji, które czytelnik odczuwa w trakcie lektury Gry Endera. Mam wręcz wrażenie, że ten tekst nawet w minimalnym stopniu nie odzwierciedla mojego bezbrzeżnego zachwytu. Czuję teraz niepohamowaną potrzebę szerzenia miłości do sztandarowej sagi Carda i liczę, że chociaż jedna osoba czytająca tę recenzję uzna ją za wystarczający powód do tego, by sięgnąć po pierwszy tom przygód Endera. Już to będzie dla mnie sukcesem, gdyż wiem, że wówczas ten ktoś zachowa się tak samo i przekaże nowinę kolejnym osobom, które jeszcze nie wiedzą, że są fanami Orsona Scotta Carda.
Angelika Angie Wu Wawrzyniak
Korekta: Monika Katriona Doerre
Autor: Orson Scott Card
Tytuł oryginalny: Ender’s Game
Tytuł polski: Gra Endera
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 08 października 2013
ISBN: 978-83-7839-632-1
Liczba stron: 328