Sytuacja na Ziemi jest dość niewesoła – tajemnicze choroby niszczą kolejne rodzaje zbóż, a ludzkości została już tak naprawdę tylko kukurydza. Potrzeba jej aktywnej uprawy jest tak wielka, że w szkolnych podręcznikach wymazano większość faktów dotyczących eksploracji kosmosu – by kolejne pokolenie mogło skupić się na ojczystej planecie. Cooper (Matthew McConaughey), były pilot wahadłowca, przez dziwny zbieg okoliczności dowiaduje się o istnieniu rządowego projektu, który ma na celu znalezienie świata zdatnego do kolonizacji. Jednak nawet ta misja jest rozwiązaniem połowicznym – bo trzeba poradzić sobie z problemem przeniesienia kilku miliardów ludzi na nową planetę.
„Interstellar” to film dość… dziwny – tuż po seansie można tylko powiedzieć „Wow!”. Jednak im dłużej (były) widz ma okazję rozmyślać o tym, co widział w kinie, tym gorzej dla recenzowanego dzieła. Głównie za sprawą tego, że „Interstellar” to piękna wydmuszka – miłe oku efekty specjalne i landszafty obcych planet to z pewnością atut. Szkoda jednak, że przykrywają sobą fabułę co najwyżej marną.
Co można napisać o opowieści w „Interstellarze”? Niewiele poza tym, że dzieli się ona na dwa wątki – ten bezpośrednio związany z misją i eksploracją nieznanego nam zakątka kosmosu i opowieść o córce Coopera, która pozostała na Ziemi i stara się pomóc w rozwiązaniu równania umożliwiającego pokonanie milionów lat świetlnych i przeniesienie Ziemian do nowego domu. Tak, nie inaczej – równania. W tym miejscu rozpoczyna się istna plejada białych plam w „Interstellar”.
Powiedzieć, że Nolanowie przyłożyli się do scenariusza byłoby wierutnym kłamstwem. Niesamowita ilość niedopowiedzeń, przeskoków i uproszczeń mocno spłyca film i sprawia, że co bardziej uważni widzowie już podczas projekcji zaczną odczuwać niesmak. W jaki sposób dane pozyskane w środku czarnej dziury mają pomóc w przeniesieniu ludzkości (oraz jak ma się to do finałowej sceny, która najwyraźniej zaprzecza wcześniejszym wydarzeniom)? Tego nie wiadomo, a w filmie można znaleźć znacznie więcej podobnych zgrzytów. Dobrze zatem jest nie zwracać uwagi na tę sferę i skupić się raczej na efektach specjalnych.
A w przypadku tych ostatnich twórcy mieli spore pole do popisu – mając dla siebie praktycznie całą obcą galaktykę, wykreowali ogromny, piękny fragment Wszechświata, który przemierzają bohaterowie filmu. Czarna dziura, diametralnie różniące się od siebie planety – to wszystko razem tworzy naprawdę wspaniały pejzaż.
Warto także nadmienić o dość istotnym elemencie gwiezdnej eskapady – efekcie relatywistycznym. Można tu pominąć oczywisty wpływ relatywistyki na załogantów bezpośrednio podczas lotu – siłę tego efektu uświadamia widzom jedna ze scen. Lądowanie na ogromnej planecie pokrytej wodą trwające około dwóch godzin oznacza ponad… dwadzieścia lat dla kosmonauty, który pozostał na orbicie. Szkoda jednak, że tak „mocny” jest tylko jeden fragment, wszystkie inne konsekwencje efektu relatywistycznego nie mają nawet w połowie tak silnego wydźwięku.
Piękny i pusty w środku – to właśnie „Interstellar”. Dziurawa niczym ser szwajcarski fabuła poprzetykana tonami patosu i chwalebnych poświęceń to bardzo poważne wady, których nie rekompensuje niezła obsada aktorska i dopracowane efekty specjalne. Niestety, jeden z bardziej oczekiwanych tytułów roku okazał się klapą – nawet, jeśli piękną, to klapą.
Dawid “Fenrir” Wiktorski
Tytuł: Interstellar
Tytuł oryginalny: Interstellar
Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania
Język: Angielski
Reżyseria: Christopher Nolan
Scenariusz: Jonathan Nolan
Muzyka: Hans Zimmer
Zdjęcia: Hoyte Van Hoytema
Obsada: Matthew McConaughey, Anne Hathaway, Jessica Chastain