Fabuła opiera się na bardzo prostym schemacie: zwyczajna, niczym niewyróżniająca się dziewczyna okazuje się być potomkinią wiekowego rodu Abrasaxów (Balema, Titusa i Kalique), władającym szeregiem galaktyk we Wszechświecie. Jak to w bajkach bywa (o czym za chwilę), jedni chcą śmierci głównej bohaterki, a inni za wszelką cenę starają się uchronić przed licznymi wrogami. I w ten oto sposób Jupiter Jones, zostaje wplątana w sam środek walk między członkami rodu Abrasaxów, gdzie z pomocą przychodzi jej jedynie były członek kosmicznej policji, Caine Wise.
Obraz Wachowskich to kompilacja kilku gatunków filmowych: klasycznego romansu (wybranek ratuje niewinną dziewczynę z tarapatów i szybko się w niej zakochuje), baśni (Jupiter: Intronizacja jest bardzo zbliżony do Kopciuszka z tym, że zamiast szklanego pantofelka widz ma do czynienia z kosmicznymi łyżwami), kina akcji (gwiezdne pościgi i walki maszyn, które wyglądem są zbliżone do tych w Pacific Rim) oraz science-fiction (podróże międzygwiezdne, wymazywanie pamięci i modyfikacje genetyczne różnorodnych ras). Niestety, Wachowscy nie potrafili zgrabnie połączyć owych elementów, bowiem finalny produkt okazuje się zlepkiem kilkunastu pomysłów pozbawionych nadrzędnej idei (motyw galaktycznego romansu jest naprawdę naciągany).
Rzekomo od przybytku głowa nie boli, jednak po seansie Jupitera może zaboleć od nadmiaru poruszanych tematów: konfliktu między rasą panów a poddanymi, walki o władzę nad niezliczoną ilością planet, kłopotów z administracją (tak, nawet gdzieś hen daleko napotyka się problemy z urzędnikami), konsekwencji genetycznych modyfikacji ras (czego przykładem jest ciemna strona natury Caina, na wpół człowieka, na wpół wilkołaka), mezaliansów międzygatunkowych (mowaJupiter i wojowniczym Wisem) oraz dworskimi intrygami. A to wszystko w otoczce wizjonerskich obrazów futurystycznych, z których to w filmowym światku zasłynęło rodzeństwo Wachowskich.
I to właśnie nie fabuła a widowiskowość efektów specjalnych jest głównym atutem Jupitera: Intronizacji. Nie ukrywam, iż sceny walk, podróży między poszczególnymi planetami (a raczej światami), przedzierania się bohaterów przez mury ochronne i posługiwania się kosmiczną bronią robią naprawdę dobre wrażenie. Pod względem wizualnym prawdziwym majstersztykiem okazuje się przedstawienie impresjonistycznego pejzażu otaczającego arystokratyczną posiadłość Balema. Podsumowując, jest na czym zawiesić oko, dlatego warto wybrać się na seans 3D.
Z kolei bardzo wiele trudności nastręcza mi ocena gry hollywoodzkich gwiazd. Mila Kunis zagrała po prostu poprawnie, Sean Bean to aktorski pewniak mimo niewielkiego wkładu w całościowy obraz, a Channing Tatum nie miał zbyt wielu możliwości aktorskiego popisu, bowiem jego rola ograniczała się do odegrania nieustraszonego kosmicznego wojownika. Z postaci drugoplanowych uwagę przykuł Eddie Redmayne w roli Balema, niemniej z racji tego, iż bardziej niż międzygwiezdnego antagonistę przypominał zagubionego mężczyznę, który stąpa po cienkiej linii między załamaniem nerwowym a chorobą umysłową.
Moim zdaniem filmy Wachowskich zawsze wyróżniały się muzycznie, nawet dziś, słuchając ścieżki dźwiękowej z Atlasu chmur, jestem w stanie sobie przypomnieć poszczególne sekwencje obrazu. Jupiter mnie mocno zawiódł, odniosłam wrażenie, że niektóre sceny w żaden sposób nie uzupełniają się z oprawą dźwiękową, przez co miałam odczucie nieustannego zgrzytu i muzycznego niedopasowania.
Niepokojąco wygląda zestawienie kosztów produkcji (176 milionów dolarów) z zyskami (niecałe 50 milionów po kilku dniach wyświetlania, z tego ponad 30 milionów spoza granic USA), pozostając w tyle za takim tytułem jak Spongebob na suchym lądzie(sic!). Źle to wróży obrazowi, bowiem podtytuł Intronizacja sugeruje, iż Wachowscy braliby pod uwagę nakręcenie kolejnych części Jupitera, co już dziś można stwierdzić, iż nie będzie miało miejsca.
Słaba fabuła przypominająca space romans w naprawdę dobrej oprawie wizualnej. Bardzo ciężko jednoznacznie ocenić obraz. Z pewnością wzbudza skrajne emocje i niełatwym zadaniem jest jego rekomendacja. Czy warto się wybrać do kina? Nawet dwa dni po seansie nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. W takim razie, drogi Czytelniku, nie pozostaje mi nic innego niż porada, abyś sam poszedł na Jupiter: Intronizację i wyrobił własne zdanie, nie bacząc na opinie recenzentów.
Patrycja ‘Pattyczak’ Wołyńczuk
Korekta: Monika „Katriona” Doerre
uprzejmości Cinema City
Tytuł oryginalny: Jupiter: Ascending
Tytuł polski: Jupiter: Intronizacja
Gatunek: akcja, sc-f
Czas trwania: 125 minut
Kraj produkcji: USA
Premiera światowa: 04 II 2015
Premiera polska: 06 II 2015
Obsada:
Jupiter Jones: Mila Kunis
Caine Wise: Channing Tatum
Stinger Apini: Sean Bean
Titus Abrasax: Douglas Booth
Balem Abrasax: Eddie Redmayne
Kalique Abrasax: Tuppence Middleton
Produkcja:
Reżyseria: Andy i Lana Wachowscy
Scenariusz: Andy i Lana Wachowscy
Muzyka: Michael Giacchino