NOS4A2 (wym. Nosferatu) to powieść niezwykła, ponieważ w sprytny sposób łączy stare klisze, tworząc nową jakość. Główny antybohater – Charles Talent Manx III – to jednocześnie energetyczny wampir, psychopatyczny morderca dewiant i opryszek, który rujnuje i wykoślawia Boże Narodzenie. Brzmi… dziwnie? Ponieważ jest dziwne. Nie obawiajcie się jednak, drodzy czytelnicy – Gwiazdkowa Kraina pana Manxa skutecznie przeraża, w dodatku nie pełnią kiczu ani obciachu. Wymienione wyżej cechy to nie wybuchowa mieszanka – to zaledwie komplet przypraw do tego, kim w istocie jest antagonista i jemu podobni ludzie – na przykład Victoria McQueen, główna bohaterka.
Tak, dobrze zrozumieliście – stojące pozornie po przeciwnych biegunach postaci mają ze sobą wiele wspólnego. Rzecz w tym, że po świecie chodzi mnóstwo ludzi tak kreatywnych, że w odpowiednich okolicznościach, przy użyciu właściwego „narzędzia” są zdolni „rozkrawać” rzeczywistość i zmieniać ją według własnych potrzeb i upodobań. Ludzie ci projektują swój „pejzaż wewnętrzny” na otoczenie. Vic McQueen, kiedy naprawdę chce znaleźć jakąś zaginioną rzecz, wsiada na swój ukochany rower i pędzi w kierunku mostu, który zawalił się dobrych parę lat temu. Dla niej most nadal istnieje i zabiera ją dokładnie tam, dokąd potrzebuje. Oczywiście nic za darmo – główna bohaterka za swoje zdolności płaci pogłębiającą się ciężką chorobą psychiczną i zniszczonym życiem osobistym. Charlie Manx zaś za nadzwyczajne moce zapłacił własnym człowieczeństwem.
Powieść Hilla ma dwie bardzo mocne strony: świetnie skonstruowanych bohaterów i genialny styl. Jeśli chodzi o tych pierwszych, to tutaj niebanalną rolę odgrywa pogłębiona charakterystyka, serwowana zarówno w sposób pośredni, jak i bezpośredni. Moim ulubieńcem został Lou Carmody – przedwcześnie otyły i naiwny człowiek o anielskim sercu, fan komiksów i motocykli. Powód jest prosty – ten dobroduszny grubas wydał się jednocześnie najbardziej autentyczny, niepoddany pisarskiemu „liftingowi”. Czułam, że Lou Carmodych można spotkać na ulicy, ponieważ postać tę wyposażono w szereg trywialnych wad, od których nikt nie jest wolny – a z drugiej strony była pełna determinacji, by dać z siebie wszystko i zostać bohaterem – jeśli nie na miarę komiksu Marvela, to chociaż dla swojego syna.
Ponadto stworzone przez autora postaci są wyraziste i niejako wykraczają poza ramy powieści – były kimś przed zawiązaniem akcji, mają swoje historie, które stopniowo wychodzą na jaw. Margaret Leigh, Vic McQueen, Bing i Charles Manx konstrukcyjnie nie ustępują Lou Carmody’emu.
Co się zaś tyczy drugiej mocnej strony książki, czyli warsztatu pisarskiego Joego Hilla: byłam zachwycona. Choć to powieść współczesna aż do szpiku kości, nie została napisana banalnym, czysto potocznym językiem (a to częsta bolączka literatury popularnej). Można przygotować się na małą ucztę, o czym lepiej od moich słów zaświadczy próbka możliwości autora: Ellen (…) nauczyła się myśleć o swoich pacjentach jako o przedłużeniach aparatury i worków, do których byli podłączeni: cielesne urządzenia peryferyjne; Był okropnie stary, a poza tym wyglądał odrażająco. Jego wielka łysa czaszka przypominała globus odwzorowujący jakiś obcy księżyc, na którym plamy wątrobowe i sine mięsaki tworzyły kontynenty. Widać zamiłowanie do groteski i turpizmu.
Pisarz zadbał, aby w książce nie zabrakło ciekawych niuansów, odwołań, smaczków, i to na różnych poziomach. Od strony formalnej warto wspomnieć o sposobie dzielenia treści na rozdziały. Każdy z nich nosi nazwę miejsca, w którym aktualnie toczy się akcja. Niby nic, ale… Autor często stosuje prostą, niemniej ciekawą sztuczkę: tytuł nowej części tekstu to jednocześnie dokończenie ostatniego zdania poprzedniej – takie pomysłowe wykorzystanie przerzutni. Inne ciekawe chwyty użyte przez Hilla? Ot, aluzja do strzelby Czechowa czy umiejętne, nie tak nachalne, jak sugerowałby tytuł, przywołanie postaci legendarnego wampira, a także prześmiewcza, taka prawie w Pratchettowskim stylu Notka o czcionce na końcu wydania, która ujęła mnie za serce także z powodu osobistych zamiłowań.
Jest jeszcze jeden plus, może wcale nie mniej ważny od wyżej wymienionych: książkę, chociaż ta liczy sobie ponad siedemset stron, czyta się w równym tempie, bez znużenia. Prolog stanowi mocny akord na wstęp, na tyle sprawnie skonstruowany, że mógłby funkcjonować nawet samodzielnie jako literacka miniatura – ale dalszy ciąg nie ustępuje jakością, choć może mniej szokuje. Tak czy inaczej, w NOS4A2 nie ma znaczenia, czy akcja właśnie płynie wartko, czy nieco zwalnia – wszystkie rozdziały czyta się z jednakową przyjemnością i może tylko finał daje nieco mniej satysfakcji – podejrzewam, że naprawdę dobre zakończenie to najtrudniejszy do napisania fragment powieści grozy.
Do tego wszystkiego dochodzi solidne wydawnicze opracowanie. Tłumaczenie, redakcja, projekt i skład (choć tu powinnam się przyczepić do pojawiających się – rzadko, ale jednak – pojedynczych wersów na początku i końcu strony!) – widać, że na każdym etapie przyłożono się do pracy. Książka jest po prostu ładna i poprawna.
Z ubolewaniem stwierdzam, że gatunek horroru – niezależnie od medium – to jeden z tych, w których tak łatwo o kicz, a trudno o satysfakcjonujące dzieło. Lektura NOS4A2 może nie spędza snu z powiek, ale potrafi przyprawić o ciarki na plecach. Dlatego, moi drodzy fani grozy, koniecznie zapoznajcie się z twórczością Joego Hilla, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Dzięki takim pisarzom odzyskuję wiarę, że gatunek ten wciąż ma się dobrze i pozostanie – w przeciwieństwie do swoich protagonistów – wiecznie żywy.
Anna „Kresyda” Jakubowska
korekta: Marta „Prokris” Sobiecka
wydawnictwu Albatros
Tytuł: NOS4A2
Tytuł oryginału: NOS4A2
Autor: Joe Hill
Wydawca: Albatros
Tłumaczenie: Maria Frąc
Projekt okładki: Andrzej Kuryłowicz
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 2014
Liczba stron: 752
ISBN: 978-83-7885-934-5