Evan Currie nie częstuje jednak czytelnika zbyt dokładnymi opisami swojej wizji przyszłości. Właściwie niewiele wykracza poza to, co zdążył powiedzieć w poprzednim tomie: wiemy, że istnieje Konfederacja Północnoamerykańska (ci dobrzy) oraz były Blok Wschodni (najwyraźniej ci źli). Nie brakuje konfliktów na rodzimym globie: obok wyścigu zbrojeń między wymienionymi powyżej siłami zdarzają się też zwyczajne, bo rozgrywane na jego powierzchni, wojny. Swoista krótkowzroczność Ziemian sprawia, że nie wszyscy są przekonani, czy mieszkańcy zielonej planety powinni angażować się w konflikt z kosmiczną potęgą i nieść pomoc Kolonistom.
Choć dowódcom Konfederacji Północnoamerykańskiej także daleko do jednomyślności, akcja szybko przenosi się z powrotem w przestrzeń międzygwiezdną; jak łatwo się domyślić, kapitan Weston otrzymuje nową misję. Dzięki temu czytelnik nie musi zbyt długo oddawać się lekturze opisów jakichś politycznych pertraktacji – zwłaszcza że i te pojawiają się w powieści szczątkowo. Odyseja wraca na Ranquill, gdzie ziemscy wojskowi gruntownie szkolą pobratymców Priminae i szykują się na kolejne starcie z wrogą flotą.
Po całkiem przyjemnym pierwszym tomie drugi niesie rozczarowanie. O ile już w Rozgrywce w ciemno akcja nie toczyła się zbyt wartko, o tyle w W samym sednie prawie umarła. Wszystko to za sprawą stylu autora, który nic a nic się nie poprawił: język pozostał drętwy, a pisarz z zadziwiającą wytrwałością relacjonuje banalne, niewiele wnoszące rozmowy bohaterów – jak chociażby niekończące się łańcuszki rozkazów i potwierdzeń . W dodatku treść została nieźle poszatkowana: rozdziały są bardzo krótkie, po kilka stron najwyżej (a najkrótszy z nich miał – wierzcie albo nie – zaledwie parę linijek). Narrator przeskakuje w swej relacji z miejsca na miejsce, ale trudno oczekiwać, aby w tak niewielu zdaniach mógł znacząco posunąć się z fabułą do przodu.
Rozczarowanie numer dwa: zasadniczo główna linia fabularna drugiej części nie różni się wiele od tej z pierwszego tomu. Wylot z Ziemi, przybycie na planetę Priminae (zwanych pieszczotliwie „Prymuskami”), walka z Drasinami. Gdyby nie pewne nowe wstawki (o czym za chwilę), można by odnieść wrażenie, że autor po prostu przepisał pierwszy tom innymi słowami.
Są jednak pozytywy: parę fragmentów książki ukazuje perspektywę Drasinów, rozdziały te jednak nie uzupełniają znacząco wiedzy (i domysłów) odbiorcy. Czyta się je ciekawie o tyle, że kosmici nie podzielają ludzkiego sposobu myślenia czy chociażby doń zbliżonego. Och, nie żeby nikt tego wcześniej (albo lepiej) od Evana Currie’ego nie robił – ale to mile widziany wybieg, wziąwszy pod uwagę, że cykl „Odyssey One” mierzy raczej w niezbyt ambitną kosmiczną powieść przygodową. Tak czy inaczej, każdą odskocznię od powtarzanych w kółko, bądź co bądź monotonnych, opisów walk witałam z ulgą.
W drugim tomie cyklu nadarza się również okazja przeczytania nieco więcej na temat tajemniczej Centrali, ale jeśli mam być szczera, wątek poprowadzono dość niezgrabnie i, póki co, nie rozniecił on we mnie niepohamowanej żądzy zdobycia dalszej wiedzy.
Co mi się naprawdę spodobało w Odyssey One: W samo sedno? Cóż… okładka. Całkiem poważnie. Oczywiście widać, że to kontynuacja serii i tak dalej, podobny layout i kolorystyka. Urzekło mnie jednak, że tym razem na obrazku dominuje hełm kosmicznego kombinezonu, a dopiero w jego powłoce można dostrzec odbicie pędzącego międzygwiezdnego okrętu. Niby nic takiego, ale efekt końcowy naprawdę mi się podoba.
Krótko mówiąc, o ile pierwszą część cyklu czytało się z przyjemnym rozleniwieniem – nie oszukujmy się, nie wymagała dużego zaangażowania i dostarczała łatwą rozrywkę – o tyle część drugą przyszło mi wpychać w siebie na siłę. Książka jest nudna i nie potrafi na długo przykuć uwagi. Mam nadzieję, że to tylko takie nieudane interludium przed trzecią odsłoną – Ostatni bastion bowiem ma się ukazać już w październiku.
Anna „Kresyda” Jakubowska
korekta: Monika „Katriona” Doerre
wydawnictwu Drageus
Tytuł: Odyssey One: W samo sedno
Tytuł oryginału: The Heart of Matter: Odyssey One
Autor: Evan Currie
Wydawca: Drageus
Tłumaczenie: Kinga Składanowska
Projekt okładki: Agencja Ilustratorsko-Reklamowa MOTOKO
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 2014
Liczba stron: 624
ISBN: 978-83-64030-31-4